Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
- Jak najbardziej. - Zerknął na identyfikator z imieniem dziewczyny. - Marti, mam jeszcze jedną sprawę. - Pochylił się, wyjął skoroszyt z torby, a z niego fotografie Jacka 0'Hary, Williama Younga oraz Alexa Crew. Rozłożył je na kontuarze. - Widziałaś któregoś z nich? - Zaraz... - Zerknęła na niego ciekawie. - A dlaczego pan pyta? - Szukam ich. - Proste stwierdzenie poparł uśmiechem o natężeniu tysiąca watów. - To jak? - Zaraz... - powtórzyła, ale tym razem patrzyła na fotografie. - Nie, chyba nie. Przykro mi, żadnego z nich sobie nie przypominam. - Nic nie szkodzi. Jest ktoś na zapleczu? Może zechciałby zerknąć? - Tak, oczywiście. Jeśli pan zaczeka, poproszę Mike'a. Cała scena powtórzyła się z recepcjonistą, tyle że tym razem Max odpuścił sobie zniewalający uśmiech - ale efekt uzyskał ten sam Wstawił torby do bagażnika i ruszył w drogę. Najpierw zawiózł zdjęciu Vince'owi, zaczekał na zrobienie kopii. Potem krążył po okolicy, zatrzymując się w hotelach, motelach oraz hotelach w promieniu dwudziestu kilku kilometrów. Po trzech godzinach zyskał jedynie rosnący ból głowy. Połknął cztery ibuprofeny, jak cukierki owocowe, w jakimś podmiejskim sklepiku kupił gorący kanapkę. Dojechawszy do domu Laine, szczodrze podzielił się wystygłą kanapką z wdzięcznym Henrym, mając szczerą nadzieję, że pozostanie to ich małą tajemnicą. Ponieważ ból głowy przycichł i przybrał postać niemiłego tętnienia, Max postanowił wykorzystać resztę dnia na rozpakowanie, zorganizowanie sobie jakiegoś miejsca do pracy i przejrzenie notatek. Mniej więcej dziesięć sekund przeznaczył na podjęcie decyzji, gdzie ułożyć swoje ubrania. Ponieważ pani domu oznajmiła, że życzy go sobie mieć w łóżku, na pewno powinien swoje rzeczy umieścić pod ręką. Otworzył szafę. Wyobraził sobie Laine w niektórych ciuszkach, a potem bez niczego. Zauważył, że podobnie jak jego matka najwyraźniej darzyła szczególnym uczuciem buty. Jeszcze parę chwil namysłu i doszedł do wniosku, że miał prawo do własnego miejsca w szufladzie. Ponieważ przekładając bieliznę Laine czułby się jak zboczeniec, postanowił ulokować swoje drobiazgi obok barwnej armii starannie poskładanych swetrów i koszulek. Z Henrym przy nodze obejrzał gabinet Laine, potem salonik i pokój gościnny. Śmieszne biureczko w gościnnym niespecjalnie mu odpowiadało, ale była to najlepsza wolna przestrzeń. Rozłożył się z pracą, wystukał notatki, następny fragment raportu, przeczytał jedno i drugie, wprowadził kilka poprawek. Sprawdził pocztę elektroniczną, następnie pocztę głosową i odpowiedział na wiadomości, które tego wymagały. A potem jakiś czas siedział przy biureczku, wpatrując się w sufit i rozważając w myślach różne teorie. „Teraz on wie, gdzie jesteś". Co za „on"? Może ojciec Laine? Ale skoro Willy wiedział, gdzie jej szukać, Wielki Jack najprawdopodobniej także. Na dodatek z tego, co mówiła Laine, wynikało, że Jack zwykle wiedział, gdzie szukać córki, tylko się z nią nie kontaktował. Czyli - to nie to. „Teraz on wie, gdzie jesteś". Teraz. W myślach Maxa pojawił się Alex Crew. 0'Hara nigdy nie był brutalny. Czego nie można powiedzieć o Aleksie Crew. Jack nie pasował na zabójcę, który dwa razy strzelił w tył głowy pracownikowi jubilera. Idąc dalej tym śladem, należało wysnuć wniosek, że Willy nie miał żadnego powodu bać się swojego starego kumpla. Bardziej prawdopodobne, znacznie bardziej prawdopodobne, że wpadł na tego trzeciego, którym według przekonania Maxa był Alex Crew. Innymi słowy, Crew zjawił się w Angel's Gap. Wszystko to jednak nadal nie wyjaśniało, gdzie Willy ukrył kamienie. Chciał je dać Laine. Dlaczego, na litość boską, Willy albo Jack O`Hara Mięliby wystawić Laine człowiekowi pokroju Alexa Crew? Obracał ten wątek w myślach jakiś czas, jednak do niczego nie doszedł, krześle zrobiło mu się niewygodnie, więc wyciągnął się na łóżku i na chwilę zamknął oczy. Krótka drzemka pomoże zebrać myśli. Zasnął jak kamień. 9 Tym razem to on obudził się otulony narzutą. Wrócił do rzeczywistości w taki sam sposób, jak zasnął: szybko i całkowicie. Zerknął na zegarek i skrzywił się, widząc, że przespał całe dwie godziny. Tak czy inaczej do siódmej zostało jeszcze trochę czasu, więc gdyby Laine nie wróciła wcześniej, zdążyłby ją przywitać. Stoczył się z łóżka, połknął jeszcze kilka tabletek na ból głowy, a potem ruszył na dół poszukać Laine. Kilka kroków od kuchni wyszedł mu na spotkanie smakowity zapach i poprowadził nieomylnie do celu. Piękny widok, pomyślał Max, patrząc na gospodynię. Laine, ubrana w spodnie oraz nieskazitelnie białą koszulę, przepasana ściereczką, mieszała coś drewnianą łyżką o długim trzonku w parującym garnku. Robiła to w rytm muzyki dobiegającej z miniwieży stojącej na kuchennym blacie. Max rozpoznał Marshall Tucker, robiących coraz większą karierę. Pies leżał rozciągnięty na podłodze, przeżuwając węzeł z grubej liny, który wyraźnie przeszedł już niejedno. W niebieskim wazonie na stole stały wesołe narcyzy z żółtymi środkami. Obok deski do krojenia piętrzyły się kolorowe warzywa. Max nigdy nie był domatorem... tak mu się w każdym razie zdawało. Teraz jednak doszedł do wniosku, że mógłby zmienić zdanie. Tak, mógłby patrzeć na taki obrazek przez następnych czterdzieści lub pięćdziesiąt lat i nadal byłby zachwycony