Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Chwilę trwała w oszołomieniu, później poszła tam, gdzie panowie dusili płomyki, próbujące bez skutku spalić markizę. Laura przyglądała im się, następnie spokojnym krokiem ruszyła w stronę stajni na tyłach hotelu. — Czy konie są bezpieczne? — zapytała starszego wiekiem stajennego. — Tak, panienko — odparł z uśmiechem. — Od frontu trochę było zamieszania, ale pomyślałem, że zostanę tu na wszelki wypadek. — Przyjrzał się jej bacznie. — Panna Maskey, prawda? — Tak. Gdzie jest koń mojego brata? — Tutaj. Spryciarz z niego. — Stajenny towarzyszył Laurze wzdłuż szeregu pojedynczych boksów do miejsca, gdzie lśniący kasztan czekał cierpliwie. Gdy Laura wyciągnęła ku niemu rękę, podrzucił łbem i zarżał na powitanie. Uśmiechnęła się, zawsze bardzo go lubiła. — Znasz mnie, prawda, mały? — Poklepała zwierzę po karku. Poczuła się lepiej, wróciła jej pewność siebie, do głowy wpadł pewien pomysł. — Mógłbyś go osiodłać? — zwróciła się do stajennego. Stary wytrzeszczył na nią oczy. — Leon o to prosił? — Nie, ja. >2 Nad wielką rzeką 177 — Chce panienka teraz jechać? W tej ślicznej toalecie? — To tylko suknia, a ty pośpiesz się, bardzo proszę! Stajenny wyprowadził konia, mrucząc coś pod nosem, po czym zawrócił po siodło. — Pożyczę panience damskie siodło — oznajmił, zdecydowany zachować zasady. — Nie może panienka wziąć siodła pana Leona, wyglądałaby panienka na nim jak motyl na dyni. Pomógł jej wsiąść, kręcąc głową na srebrne pantofelki. — Dziękuję. Gdyby ktoś pytał, powiedz, że wróciłam do domu. Skrobiąc się po głowie patrzył, jak wolno odjeżdża ciemną ulicą, a potem skręca, oddalając się od hotelu i od domu. Chłodne powietrze sprawiało jej przyjemność, koń kroczył spokojnie, jakby on też nie miał powodów do pośpiechu. Laura donikąd się nie wybierała. Myślała, że zawróci, jak trochę ochłonie, lecz po jakimś czasie zmieniła zdanie. Powrót do hotelu oznaczał proszenie się o awanturę, powrót do domu tylko by ją odwlekł. Wysokie gumowce syczały i szeptały w lekkim wiaterku, rozlegające się niekiedy piski nocnych zwierząt brzmiały znajomo i Laura nie czuła strachu. Zaszczekał pies, dingo przebiegł przez drogę, przypominając jej, że ona też ucieka przed zranieniem. Ale dokąd? Nie mogła przecież jeździć całą noc. Żałowała teraz, że postąpiła tak impulsywnie. Powinna była wrócić do domu i przebrać się przed tą nocną wycieczką, nim ktokolwiek zauważył, że uciekła. Co jednak dalej ma począć? Dla kontrastu proszona kolacja Amelii okazała się wydarzeniem miłym i przyjemnym. Ani goście, ani sama Amelia nie mieli pojęcia o dramacie rozgrywającym się w mieście. Siedzieli przy długim stole w blasku świec, Boyd Roberts na jednym końcu, Amelia na drugim. Miejsce po jej prawej ręce zajmował gość honorowy, Tyler Kemp. Amelia była zachwycona, że kilkoro jej przyjaciół, pięć młodych dam i czterech dżentelmenów, wysłało Maskeyom spóźnione przeprosiny i wybrało jej przyjęcie. To sam w sobie było świetne! , Wszyscy byli w doskonałych nastrojach, a gdy na stoi pojawiały się kolejne dania, którym towarzyszyło odpowieo 178 nio dobrane wino, goście śmiali się, żartowali i gratulowali gospodyni, że tak wiele osiągnęła w tak krótkim czasie. W salonie dwaj muzycy grali popularne piosenki, co stanowiło idealne uzupełnienie tego doskonałego zdaniem Amelii wieczoru. Ojciec miał rację, mniejsze przyjęcie jest bardziej dystyngowane, mówiła sobie, i o wiele bardziej intymne. A z Tylerem koło niej było tak romantycznie, że brakowało jej słów. Amelia jaśniała, Amelia promieniała. Połyskliwa czerwona satyna sukni i rubinowy naszyjnik sprawiały, że Tyler oczu nie odrywał od jej kremowej skóry. Dostrzegłszy to, dotykała go żartobliwie i pochylała się, by szeptać mu do ucha, dając innym do zrozumienia, że to jej wielbiciel. Ledwo mogła się doczekać końca posiłku, tak bardzo pragnęła, by Tyler wziął ją w objęcia w pierwszym tańcu, kiedy wszakże podawano deser, mieszankę owoców, żelek i bitej śmietany pomysłu samej Amelii, jedna z pokojówek szepnęła, że ktoś chce się z nią widzieć. — Kto? — zapytała poirytowana. — Nie widzisz, że jestem zajęta? — Panna Maskey. Chce się z panią widzieć. — Laura? Co się dzieje? Och, no dobrze. — Amelia przeprosiła gości i pośpieszyła na werandę. — Na litość boską, co ty tu robisz? Mam gości, Lauro. — Wiem, przepraszam. Zorientowałam się, jak usłyszałam muzykę. Amelia przypatrywała się jej uważnie. — Dzisiaj jest twoje przyjęcie zaręczynowe. Już się skończyło? I jak się tu dostałaś? Co tu robisz o tej porze? Upiłaś się? — Nie. Nie mogłam tego dłużej wytrzymać, więc wzięłam konia Leona i pojechałam, a ponieważ byłam w tej okolicy... Amelia wcale nie ucieszyła się z tej wizyty. — Cóż, to wszystko brzmi bardzo intrygująco i musisz mi o tym opowiedzieć. Może wpadniesz jutro? — Tak, rzeczywiście tak będzie lepiej. — Laura zaczęła się cofać. — Przepraszam, nie chciałam przeszkadzać. — Siedzimy ciągle przy stole — odparła Amelia, nie ruszając się z miejsca. 179 Nagle za jej plecami stanął Boyd. — Lauro, czy coś się stało? — Nie, nic. Już wychodzę. Nie powinnam tu była przyjeżdżać. Boyd wyszedł na werandę i utkwił wzrok w dziew-czynę. — Co ci się przydarzyło? Masz na twarzy siniaki i podbite oko, jak mi się wydaje. Ciekawość wzięła górę w Amelii. — Rzeczywiście! Niech ci się przyjrzę. Mój Boże, w co tym razem się wplątałaś? Laura odwróciła się, próbując ukryć twarz. — W nic. Czas na mnie. Głupio postąpiłam, przychodząc tutaj. — Wcale nie — zaprzeczył Boyd. — Nalegam, żebyś weszła do środka. — To niemożliwe. Nie chcę, żeby wasi goście zobaczyli mnie w tym stanie. — I nie zobaczą. Wracaj do jadalni, Amelio, ja wprowadzę Laurę drugimi drzwiami. Amelia z radością skorzystała z pretekstu, Boyd z Laurą wszedł przez okno balkonowe do bawialni. — Czuję się jak kompletna idiotka — powiedziała. — Nie pomyślałam, że możecie mieć gości. — Nie szkodzi — odparł Boyd, przez boczne drzwi wchodząc do saloniku, gdzie obie dziewczyny często grały w karty albo po prostu rozmawiały. Laura ucieszyła się, że jest bezpieczna w tym pokoju, z dala od reszty ludzi przebywających w domu. — Posiedzę chwilę, a potem pójdę