Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Czego pan chce? - Ja nie chcę, ja błagam, na kolanach pana błagam. - Ale o co? - O kilka słów. Ja dobrze obmyśliłem tę sprawę i jeżeli mi pan dopomoże, moje obłąkane marzenie zmienić się może w rzeczywistość. - Mów pan! - rzekłem niecierpliwie. - Panie najdroższy! Postanowiłem dać ogłoszenie w gazecie w dziale "Matrymonialne". - Pan się chce ożenić?! - Czy pan wolałby, abym się powiesił? Czemu pan mnie znowu zabija swoim zdumieniem? - Ależ gdzie pan znajdzie... - Taką, która by mnie chciała? Jeśli królowa Rodope pokochała krokodyla... We własne schwytany sidła osłabłem; spojrzałem na niego złym wzrokiem, lecz przymknąłem czym prędzej oczy, ujrzawszy jego gębę, pomazaną przymilnym uśmiechem, wobec którego uśmiech Gwynplaina był uroczy. Jedno uśmiechnięte jego oko zawisło na lampie, zwisającej z pułapu, drugie badało wnętrze kosza na papiery. - Krótko mówiąc - rzekłem z tłumionym gniewem - pan chce, abym panu napisał to ogłoszenie? - Czyta pan moje myśli! Niech pan napisze wzruszająco, pięknie, tak żeby ktoś zapłakał, a potem ofiarował panu łzy, a mnie serce... Umierającemu z pragnienia nie odmówiłby pan kropli wody, niechże pan mnie jej nie odmawia! - Dobrze, ale pod warunkiem, że to już będzie koniec. - Koniec udręki dla pana, początek szczęścia dla mnie! Oczywiście! - Niech pan przez dziesięć minut nie gada. Napiszę panu. Napisałem wzruszający list otwarty do wszystkich kobiet tego świata różnego stanu i wyznania; zakląłem je w imię miłości, aby się ulitowały nad straszliwie brzydkim człowiekiem, posiadającym za to wielkie zalety serca i umysłu. Każde słowo zmieniłem w pokorną łzę, w skowyt tęsknoty, w cichą rozpacz konającego w samotności serca. Błagałem je, aby napisały do nieszczęśnika, który na kolanach czeka ich wyroku i na kolanach przypełznie do stóp tej, która ma dość wielkie serce, aby oczekiwać potwora. Gdybym sam dla siebie prosił o miłość, nie mógłbym był tego uczynić rzewniej i piękniej. Potwór przyjął mój utwór z głośnym uznaniem, wydając takie okrzyki zachwytu, jakie wydaje zarzynany baran. - Cudownie! cudownie! - charczał. - Pan Bóg mnie natchną! myślą udania się do pana, Jaki wdzięk słowa, ile w każdym wzruszenia! - Więc to panu wystarczy? - Niezupełnie - odrzekła kreatura. Spojrzałem na niego z kwaśnym zdumieniem. - Napisane jest cudownie, ale brak tam jednej uwagi. Czy nie byłoby dobrze dodać ją przy samym końcu, niby tak sobie, od niechcenia... - Jakiej uwagi? - Malej, drobnej uwagi: "Posag pożądany" - bo to, uważa pan, miłość miłością, a żyć z czegoś trzeba... Dla kobiety małżeństwo jest zawsze dobrym interesem... Czemu pan tak na mnie patrzy jak na osa? Ja jednak roześmiałem się na głos: ten człowiek ma poczucie humoru! Cała ta odezwa i tak jest ponurym dowcipem, który jedni przyjmą z niesmakiem, a drudzy ze śmiechem; więc i ja zacząłem śmiać się szeroko. Ta zaś pokraczna imitacja człowieka, widząc mój dobry humor, rzekła: - Ja już i tak jedno uczyniłem ustępstwo, chciałem bowiem z początku wyłączyć spomiędzy kandydatek blondynki z tego powodu, że jest to barwa włosów najłatwiejsza do podrobienia, ale pomyślałem sobie, że darowanej miłości nie patrzy się we włosy. Dodatek o posagu nie jest jednak niczym zdrożnym. - Dość! Dopiszę panu o posagu... - Będę się modlił za pana! - Niech pan to zrobi na własny rachunek, to panu nie zaszkodzi. Kreatura porwała kartkę papieru i zaczęła mi dziękować gorąco rozbieganym wzrokiem, machaniem rąb, podrygiwaniem garbu i garbatymi dźwiękami. - Myślę - rzekła - że pan rad będzie ujrzeć swój triumf. - Jak to pan rozumie? - Niech mi pan pozwoli, abym przyszedł do pana, jeśli znajdzie się na świecie kobieta, która mi ofiaruje swoją miłość - Niech pan przyjdzie! niech pan natychmiast przyjdzie! - zawołałem serdecznie. Wszystkiego mogłem się spodziewać, ale nie tego, żebym raz jeszcze w życiu ujrzał tego ludzkiego karakona. A on przyszedł. Po upływie dwóch tygodni przydreptał, znowu nastraszył mi służącą i powiada: - Przychodzę ze sprawozdaniem. Przetarłem oczy ze zdumienia, biorąc z jego rąk sporą paczkę listów. - Jak to? udało się panu? - Niezupełnie. - A te listy? - Jest ich jedenaście; dziewięć z nich zawiera najprzedniejsze wymyślania, jeden radzi mi, abym się powiesił, co, jak panu wiadomo, było dawno moim zamiarem, jedenasty jest poważny i uczciwy