Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Gdyby rząd rosyjski zgodził się na to, a z żalem muszę stwierdzić, że odmówił, rząd powstańczy przyjąłby te warunki. Uważaliśmy, że reprezentant tego rządu powinien także zasiąść za stołem konferencyjnym, ponieważ ułatwiłoby to pokojowe rozwiązanie konfliktu. Próbować było warto i nie wypełnilibyśmy naszego obowiązku, gdybyśmy nie uzupełnili naszego projektu propozycją rozejmu. Spełniliśmy nasz obowiązek i na Rosję spadnie odpowiedzialność za skutki odmowy." Konstanty położył zadrukowane arkusze na biurko i pytająco spojrzał na admirała. — Wskutek wydarzeń w Królestwie grozi Rosji inwazja Zachodu — powiedział Ludtke. — Jedynie szybkie zduszenie powstania może odwrócić niebezpieczeństwo. Potrzebne są środki drastyczne. Stosować ich nie przystoi członkowi rodziny cesarskiej. Powinien to zrobić zwykły generał. — Tak, tylko szybkie ugaszenie tutaj pożaru może uratować Rosję — przyświadczył wielki książę. — Ma pan rację, konieczna jest zmiana metody rządzenia. Myślałem już o tym. Wielopolski powinien odejść. Ludtke zdębiał. Po chwili, otrząsnąwszy się z osłupienia, wychrypiał: — Wasza wysokość! Obawiam się, że niezbyt wyraźnie przedstawiłem... — Całkiem wyraźnie — przerwał namiestnik. — Dlatego mogłem przyznać panu słuszność. Jesteśmy zgodni co do zasady. A sprawa realizacji? Pan powiada: zwykły generał... Mam inny pogląd. Generałów jest tu dużo i robią, co do nich należy. Pożądanych wyników szybko nie osiągnie 462 zwykły generał. Proszę wrócić do Petersburga i zapewnić jego cesarską mość, mego najdostojniejszego brata, że doceniam powagę sytuacji i że zawsze miałem i będę miał na względzie przede wszystkim interes jego i Rosji i temu interesowi podporządkowuję swoje tu poczynania, jakiekolwiek one są czy będą. Wielopolski powinien odejść. Jest skompromitowany. Przeszkadza mi. Pożegnawszy admirała, wielki książę poczuł się wyżęty z sił. Wyciągnął się w fotelu i przymknął powieki. Aleksandra, Ola, Oleńka... Bal w Tuileriach... Kiedy to było? Cesarzowa Eugenia: — Która z dam jest pana zdaniem najpiękniejsza? — On: — Najjaśniejsza pani! Stoi przed tobą barbarzyńca, któremu podoba się tylko własna żona. — To prawda. Powrót do Petersburga? Nie! Ociężale wstał. Skierował kroki ku prywatnym apartamentom. Aleksandra Josifowna nie była sama. Właśnie odpowiadała komuś spoglądając z uśmiechem na Alfa Wrześniewskiego, adiutanta, znanego z niedyskrecji bywalca polskich salonów: — Ja się niczego nie boję prócz kotów i żab. Zresztą jestem kobietą, a Polacy są szlachetni, rycerscy i zawsze szarmanccy. Nie prowadzą wojny z damami. Jestem bezpieczna. — Pozwól! — rzekł Konstanty. Przeszli do pokoju obok. Po dłuższym czasie zza drzwi dał się słyszeć gwałtowny płacz. Dobiegły słowa wykrzykiwane wśród szlochów: — Chcą nas zmusić do wyjazdu, ale to niemożliwe, niemożliwe, niemożliwe! Lepiej umrzeć niż stąd wyjechać! Chcą się nas pozbyć! Niedoczekanie! Wiem, co zrobić! Posłuchaj! — Głos wielkiego księcia: — Ciszej! Bo tam... Mimowolni słuchacze spiesznie się oddalili. Margrabia przychodził do biura, urzędował i miał świadomość, że wszystko, co robi, nie wpływa na bieg wypadków. Papierowa władza, papierowe skutki. Wokół pustka lub wrogość. Próbował znaleźć oparcie w Konstantym, ale Konstanty traktował go teraz lodowato. Rządził Berg, milkliwy kontroler poczynań także i namiestnika. 463 W margrabi dojrzała decyzja: odejść! Walił się wzniesiony z trudem gmach. Odejść! Nie poczuł ulgi. „Jutro! — postanowił. — Jutro z samego rana." Późny wieczór. Ciemno. W kierunku Zamku pędzi co koń wyskoczy kareta otoczona eskortą kozaków. W środku — niemal porwany z domu Kazimierz Krzywicki, dyrektor Komisji Oświecenia. Zajechali. Lokaj powiódł przez puste korytarze. Drzwi, mały, rozświetlony salonik, a w nim... uśmiechnięci Konstanty i Aleksandra Josifowna. Wielka księżna powitała Krzywickiego żartobliwie: — Czy bardzo był pan zdziwiony nagłością i formą zaproszenia? Jeszcze nie całkiem odtajały, odrzekł: — Trochę. Ale zawsze do usług waszych wysokości. Wielki książę serdecznie ujął go pod ramię: — Niechże nam pan wybaczy tatarskie maniery. Etykieta nie pozwala zapraszać na prywatną herbatkę o tak późnej porze. Musieliśmy wysłać kozaków po pana, żeby upozorować, iż chodzi o pilną urzędową sprawę. A teraz usiądźmy i w trójkę porozmawiajmy przy samowarze. Obejdziemy się bez służby. — Proszę liczyć na moją dyskrecję — zapewnił zdziwiony Krzywicki, którego uwagi nie uszły ani sztuczna swoboda wielkiego księcia, ani chorobliwe ożywienie wielkiej księżnej. Zajęli miejsca przy bocznym stoliku. Gdy dobiegł końca ceremoniał nalewania herbaty i zegar wybił dwunastą, Aleksandra Josifowna, jakby nie mogąc dłużej wytrzymać wewnętrznego napięcia, raptem przerwała potok nic nie znaczących frazesów, który wypływał z jej ust, i wyrzuciła z siebie z rozpaczliwą determinacją: — Czy chce pan wybawić kraj od klęski? Na pewno tak! Te wypadki! Cesarz się gniewa! Przepada szansa! Niełaska monarchy dotknie nie tylko Wielopolskiego, pana także. Trzeba temu zaradzić! — Jak? — spytał zaskoczony Krzywicki odstawiając szklankę. Wtedy przypuścił szturm Konstanty, podniecony jak nigdy: — Wszystko sprowokował Wielopolski! Sprowokował 464 swoimi posunięciami! Lekceważeniem rodaków, nastrojów, ludzi! Mamy rezultat! On, pan, ja, całe nasze otoczenie, cały kraj jest oglądany w jak najgorszym świetle przez cesarza i senat. Własny naród nienawidzi Wielopolskiego! To szkodnik! Trzeba się go pozbyć dla dobra sprawy! Niech wyjedzie za granicę! Niech wyjedzie dla poratowania zdrowia! Jak najszybciej. Proszę posłuchać: pan zostanie jego zastępcą, a potem... Tak, przemyślałem dokładnie. Najpierw zastępcą, a potem następcą. Następcą, gdy naród poczuje łagodniejszą rękę, gdy zobaczy więźniów uwolnionych z Cytadeli, gdy się przekona, że reformy postępują naprzód. Rozumie pan? Naczelnikiem władz cywilnych. To, co mówię, jest zgodne z ogólnymi dyrektywami jego cesarskiej mości. Krzywicki osłupiał. Pozbierał się jednak w sobie i odrzekł po krótkim milczeniu: — Jestem zaszczycony zaufaniem waszych wysokości, ale... — urwał — ...ale uczciwość i honor nie pozwalają mi przyjąć tej propozycji. Nie mogę podjąć się czegoś, co byłoby sprzeczne z obowiązkiem wdzięczności i uczuciem przyjaźni dla Wielopolskiego. Nie mogę nawet dla najważniejszych powodów, nawet dla nibyratowania kraju; niby, bo ja nie wierzę w skuteczność sposobu, który wasza wysokość wskazuje. Nienaturalny uśmiech znikł z ust Aleksandry Josifowny. Widać było, jak drżą jej wargi, jak łzy napływają do oczu, jak... Stało się. Załamana, wybuchła płaczem. — Pan nas opuszcza w nieszczęściu! — krzyknęła przejmująco