Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Robi to z zaciciem i pasj, która wywoBuje u[miech dumy na twarzy ojca. T-shirt z krótkimi rkawami lepi mu si do pleców mokr plam potu. - Masz jeszcze jaki[ koncert przed [witami? Szymon powoli wraca do rzeczywisto[ci. OdkBada paBki, wyBcza odtwarzacz, zdejmuje sBuchawki. Patrzy na ojca wyczekujco, wida, |e nie usByszaB. - wiczysz przed wystpem? - Nie. SkoDczyBem z tym. - Jak to? - na twarzy ojca rysuje si niekBamane rozczarowanie. - Na razie. W koDcu za póB roku matura. Damian Pacholec kiwa gBow ze zrozumieniem, ale ta odpowiedz, tak przecie| rozsdna, rodzi tylko nowe pytania. " " " " " " " " " Nie wie, kiedy zasnBa. ChciaBa tylko przez chwil pomy[le, zrozumie, co si staBo, znalez sobie jakie[ miejsce w tym nowym-starym [wiecie. Zwiecie bez Szymona. Zwin si w kBbek, by nie by. I przyszedB do niej ten sen. jezdziBa na By|wach. Bez wysiBku sunBa po |óBtej tafli. ByB wieczór, pomaraDczowe, sodowe [wiatBo zalewaBo lodowisko, wyrywajc brunatnej nocy maBy skrawek przestrzeni. OdwróciBa si i znów zobaczyBa tamtego chBopaka. U[miechaB si, zbli|ajc do niej. Pomy[laBa:  Zaraz si przewróc! Przecie| ja nie umiem...". Ale on byB tu| obok. ObjB j wpóB. Znów poczuBa si bezpieczna. Gdy Linka wchodzi do salonu, Bunia, tyBem do niej, siedzi przy stole, wypisujc kartki [witeczne. Dr|c rk, uwa|nie jak pierwszoklasistka, stawia liter za liter, zastanawiajc si nad ka|dym sBowem. - ZupeBnie odzwyczaiBam si od pisania - mówi, cho Linka daBaby gBow, |e Bunia nie mogBa jej sBysze. - Moje litery wygldaj jak pora|one prdem - |artuje. - Usidziesz przy mnie? Linka ziewa przecigle za jej plecami. Wie, |e to by si starszej pani nie podobaBo. 143 - Pewnie. Która godzina? - WpóB do dziesitej. - Mamy nie ma? - Nie wróciBa jeszcze. - Kto[ kupiB nasz dom - rzuca ponuro i ci|ko siada na krze[le. - Tak my[lisz? Twoja mama nic by nam nie powiedziaBa? - odpowiada Bunia, nie podnoszc gBowy znad wypisywanych pocztówek. - Mo|e czeka na specjaln okazj. - Czy to jest wiadomo[ na specjaln okazj? Wtpi. - W ka|dym razie zdjli kartk z okna. - Nie odkleiBa si przypadkiem? - Zdjli, widziaBam. - To jeszcze nie przesdza sprawy. - Gdyby[my tam zamieszkaBy... We cztery... - Linka sugeruje nie[miaBo, ale boi si dokoDczy zdanie. - Zmiany s przykre - mówi Bunia, jakby znaBa ka|d jej my[l. - Nawet nie wiesz jak! Przecie| dopóki nie zapBac, wszystko jeszcze mo|na cofn! Bunia patrzy na ni ze smutkiem i Lince robi si gBupio. - Konieczno[ wyboru przytBacza, bo podejmujc decyzj zawsze co[ tracimy