Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
-1 co możesz zrobić? Masz przed sobą swoje własne życie, którym musisz kierować. 22 - Spróbuj to wytłumaczyć mojemu ojcu. W każdym razie dostałem list w samą porę. Milford jutro tu przyjeżdża i chce się ze mną widzieć. - Szczęściarzu - odezwał się Shannon - nie będziesz miał nic przeciwko, jeżeli ja przepuszczę tę okazję? Indy roześmiał się. - Uznałem, że mógłbyś. Wyjdę po niego jutro na dworzec i pójdziemy na lunch, czy coś takiego. - Lepiej odśwież swój średniowieczny angielski przed spotkaniem tego profesorusa. Indy nie odpowiedział. Wzrok utkwił w wejściu do restauracji, skąd dwie kobiety poprowadzono do jednego z narożnych stolików. Były to Joanna Campbell i Deirdre. Oczy Indy'ego przyciągnęła ta młodsza. Nawet na taką odległość, w poprzek całej sali, wyglądała porywająco. Miała na sobie granatową dziewczęcą sukienkę z dużym, białym marynarskim kołnierzem i kokardą z przodu. Sukienka ściśle opasywała dziewczynie biodra i sięgała do połowy łydek, kończąc się u dołu białą lamówką. Deirdre na głowie miała dopasowany, miękki kapelusz z rondem opuszczonym w dół, a mahoniowe, wijące się włosy opadały jej na ramiona. Shannon spojrzał za wzrokiem przyjaciela. - Znasz ją? - Obydwie. To moja szefowa i jej córka. Lepiej przejdę się i powiem cześć. - Spotkamy się na zewnątrz. Deirdre dostrzegła go pierwsza. - Profesor Jones. Co za niespodzianka - wyciągnęła rękę i Indy przytrzymał ją przez chwilę. Było wokół niej coś tajemniczego, czego nie mógł do końca określić, coś ukrytego, co uzupełniało jej urodę, źródło jej siły. Wytrzymanie spojrzenia było niemal wysiłkiem, gdy Deirdre uścisnęła jego rękę. Doktor Campbell wyciągnęła ku niemu smukłą, wypielęgnowaną dłoń. Jej czarne włosy były poprzetykane srebrnymi nitkami. Rysy twarzy, podobnie jak córki, zostały wyrzeź-bione z dużą starannością. Jak zwykle wyglądała dystyngowanie, a tego wieczoru także nieco tajemniczo, ubrana w czarną suknię, pelerynę oraz czerwony jedwabny szal, sięgający aż do ud. Gdy wymienili już oficjalne uwagi na temat restauracji i okolicy, Indy zmusił się do wysiłku, by skupić się na tym, co mówiła doktor Campbell. Działo się tak, jak gdyby jakaś nieznana siła przyciągała jego oczy i myśli ku Deirdre. Zastanawiał się, co powie do niego za chwilę. - Więc jak? - zapytała doktor Campbell. 23 - Przepraszam. Coś musiało ujść mej uwagi. Pani profesor uśmiechnęła się i spojrzała na córkę, po czym znów popatrzyła na Indy'ego. - Pytałam, co sądzi pan o brytyjskiej archeologii w porównaniu z grecką. - Uważam, że istniej e pewna różnica w j ęzykach. Ale gdy nabierze się wprawy, można swobodnie przechodzić od jednej do drugiej. - A pan j est biegły w tym, co nazywa pan formacją brytyj ską? Indy zastanawiał się, ile Deirdre opowiedziała matce o prowadzonych przez niego zajęciach i czy wspomniała jej o upomnieniu za zdominowanie dyskusji podczas lekcji. - Pracuję nad tym. - To właściwa odpowiedź na niewłaściwe pytanie, w każdym razie niewłaściwe, gdy pochodzi ode mnie - stwierdziła doktor Campbell. - Ależ skąd - odparł Indy i zaczął usilnie myśleć nad tym, co ma teraz powiedzieć, by kulturalnie móc opuścić obydwie panie. - A propos - odezwała się doktor Campbell, pochylając się ku niemu - doszły mnie plotki, że jakieś dziwne rzeczy dzieją się ludziom, którzy trzymali omfalos. Aż do tego stopnia, iż zabroniono komukolwiek go dotykać. Czy nic takiego nie zdarzyło się panu, gdy znalazł go pan w Delfach? Indy uśmiechnął się i wzruszył ramionami. -No cóż, wyobraźnia prowadzi ludzi do szaleństwa. Myślą że dotykają wyroczni delfickiej czy czegoś takiego i mają zamęt w głowie. Spojrzał na salę, nie przyglądając się jednak niczemu w szczególności. Z doświadczeń swoich i innych z omfalosem wiedział, iż ludzie, którzy trzymają kamień, przechodzą pewnego rodzaju transformację uczuć i myśli. Jeśli o niego chodzi, to widział swą przyszłość, jak gdyby przeżywał jąna przyśpieszonych obrotach, i część z tego, co wówczas ujrzał, już się do tej pory wydarzyła. Pomimo rozbudzonej ciekawości Indy nigdy nie pragnął ponownie dotykać omfalosa. Zgodnie z powszechną opinią rzeczy tego typu nie dzieją się naprawdę, a poza tym w czasie tych doznań i bezpośrednio po nich Indy czuł się tak, jak gdyby tracił rozum. Z pewnością nie ma zamiaru rozmawiać o tym z Joanną Campbell. - Profesorze Jones, dobrze się pan czuje? - spytała Deirdre. Indy ocknął się z zamyślenia. - Przepraszam. Próbowałem sobie przypomnieć, co się ze mną wówczas działo i, szczerze mówiąc, niewiele pamiętam. - Cóż, potrafię to zrozumieć - odparła doktor Campbell - zważywszy na okoliczności. - Zwróciła się do Deirdre: - O ile wiem, 24 próbowano wówczas zrzucić z tronu króla Grecji i jeden z greckich archeologów był w pewien sposób w to wmieszany. Czyż nie tak? - Było kilka ciężkich chwil. No cóż, czeka na mnie przyjaciel. Powinienem już pójść - wstał i skinął głową w kierunku doktor Campbell, potem ku Deirdre. - Profesorze Jones - odezwała się doktor Campbell, zanim udało mu się odejść -jeszcze jedno. Czy wie pan coś na temat związków pomiędzy Grekami a wczesnymi mieszkańcami tej wyspy? Indy uśmiechnął się z przymusem. - Nie bardzo wiem, co ma pani na myśli, doktor Campbell. Przypatrywała mu się przez chwilę. - Proszę o tym pomyśleć, Jones. Jestem pewna, że pan to wie. To część pańskiego wykształcenia. Miło było pana spotkać. - Do zobaczenia jutro - odezwała się Deirdre i twarz jej rozjaśnił radosny uśmiech. - Jutro? Ach tak, na zajęciach. Oczywiście. - Ponownie skinął głową obydwu kobietom, odwrócił się i podążył ku drzwiom. Shannon czekał na zewnątrz. - Przepraszam. Chodźmy stąd. Podążyli przed siebie szeroką aleją, torując sobie drogę wśród zgromadzonego na rogu tłumu, w którym wszyscy rozmawiali po włosku. Niezależnie od godziny ulice Soho wypełniało mnóstwo ludzi i wydawało się, jak gdyby wraz z ulicami zmieniały się języki. W chwilę później przecięli Greek Street i Indy był prawdziwie zdziwiony, nie słysząc nikogo, kto by mówił po grecku. W tym czasie Shannon obracał się w zupełnie innym świecie. Co drugi krok strzelał palcami, jak gdyby po głowie krążyła mu jakaś melodia. - To naprawdę ładna babka, właśnie ta. Indy rozejrzał się. - Która? - Ta ruda. - Och, Deirdre. Ona jest kimś więcej, Jack. To jedna z moich studentek, najzdolniejsza z całej zgrai