Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Tam (-komu i po co?-) Ład rządzi żywiołami. Tam - mocą, przemocą - (-Czyją? Komu potrzebną?-) kłębi się potworny Ból o skończoność kształtu, doskonałość formy, Tam, w nawałnicy przemian, chaosu i marzeń, Niewidzialny artysta grzmi ciągłym rozkazem, Ten sam, co w mózgu twoim i w centrum istnienia: Kryształ matematyczny - inżynier natchnienia. I wtem, ukośnym ciosem, nierealna tafla Zamiar dzieła przecięła, tak jak myśl kolista Szklaną przecina kulę. I najbardziej trafna Tłumaczka tej sekundy to - rzecz przezroczysta. Mówię: "rzecz przezroczysta", jak inni: "rzecz jasna" Albo: "rzecz oczywista". Bo nic. Stwierdziłem tylko, Płytą blasku wyrażam cię, odkrywcza chwilko! O, szkło odsłonecznione! O, blasku niczego! O, życie sprowadzone do liczby i linii: Do postaci zadania geometrycznego, Do sfery, gdzie cień nawet i pierwiastek z cienia Ciążą robocie mojej jak bryła kamienia. Teraz mi podaj błękit, biedny, łódzki błękit, Chmurną ojczyznę smutnych, kwietniowych poczynań. Patrz-niezapominajki sypią się z mej ręki. Wspominam. Patrz-niezapominajki sypią się z mej ręki, Jak z romantycznych listów i jak z książek matki, Chorej na czarodziejstwo tragicznego syna, I jak z szumiącej w walcu panieńskiej sukienki, I jak z krętej, brzegami marzenia, przechadzki W lesie gniewu i nocy. I jak w czerwcu, rano, Modre krople natchnienia. I jeszcze: jak płatki Śnieżycy - ale jakiej! - niebiosa strzaskano, Niebiosa Religijne. I jest mrok. Jest zima. I śnieg niezapomnienia tonie w dzbanie wina... Odstaw błękit. Truciznę podaj. Zapominam. Rozważania w cukierence Niebosiężne budowle, Loty, zwiady cudowne, Złoto, potęga, sława, Królowanie, władanie, Nawet wierszy składanie - - Nie człowiecza to sprawa. I rzecz nie jest człowiecza Bóstwem pójść w tysiącwiecza I ludzkość męką zbawić, Ani zdobywać włości Dla szczęścia potomności I legendę zostawić. Ani w gwiazdy patrzenie, Ani ludom wieszczenie, Ani burza zawrotna. Nie po to człowiek żyje, Nie po to w ziemi zgnije, Marność wszystko stokroma. Ale rzecz jest człowieka, Gdy na dziewczynę czeka Długo, długo, wciąż dłużej... I zasłuchany w ciszę, Śnueszne imię jej pisze Zapałką na marmurze. Rozwiązują się nagle i lekko Rozwiązują się nagle i lekko, Opadają jak płatki kwiatów, Groźne supły, zamówione przez piekło U najgorszych supłomanów-wariatów Pętle słów kołtuniastych plątali, Fanatyczne, na amen skręcone, I na mokro zaciskali ze snami W guzy, w gruzła, w garbate miliony. I przez gardło sękatym powrozem, I przez oczy - warkoczami czarownic... Młode pędy tylu naszych wiosen Uwikłali w szatańskiej sznurowni! Różnica Z kim idziemy? Rzecz nie warta wzmianki I zawahać się nawet - to wstyd. Posłuchajmy Marsylianki! Marsylianki!! A potem - Horst Wessel Lied. Ruch Wstali chodzą. O jak uroczo! Oto zdarzenia. Nie wiem po co. Chodzą, idą. W sprawach idą. Przyjdą, załatwią i znowu wyjdą. Wstali, iżby. Chodzą, ażeby. Oto cele. Oto potrzeby. Idą prędko po mieście warszawie. O, jak uroczo! O jak zabawnie! Kroki po liniach. Myśli w głowie. Nakręcony, ruchomy człowiek! Rusza się, żeby. Idzie, aby. Obywatel miasta Warszawy. On dla wszystkich. Wszyscy dla niego. O, jak śmiesznie! Bo nie wiem dlaczego. Rusałeczko moja wiślana Rusałeczko moja wiślana, Pozwól, że na twoje kolana Głowę skłonię. Od miłości tak posiwiały Moje skronie. Nic nie pytaj, bo nic nie powiem, Tylko cichym bądź mi wezgłowiem, Żebym usnął. Od miłości zaniemówiły Moje usta. Niech w zmęczonej mojej jesieni Twoja wiosna się rozpromieni Snem przeźroczym. Od miłości tak posmutniały Moje oczy. I ta nowa, niepomyślana, Rusałeczko moja wiślana, Też niech uśnie. Niech zastygnie nade mną smutny Twój uśmiech. Przekochałem żyda trzy ćwierci, Chcę dokochać całe, do śmierci - Kogo? Nie wiem. Rusałeczko moja wiślana, Może ciebie... Może ciebie, może nie ciebie, Może - widzisz? - tę drżącą w niebie Gwiazdę nad rzeczką... I to wszystko, moja wiślana Rusałeczko... Rwanie bzu Narwali bzu, naszarpali, Nadarli go, natargali, Nanieśli świeżego, mokrego, Białego i tego bzowego. Liści tam - rwetes, olśnienie, Kwiecia - gąszcz, zatrzęsienie, Pachnie kropliste po uszy I ptak sie wśrod zawieruszył. Jak rwali zacietrzewieni W rozgardiaszu zieleni, To sie narwany więzień Wtrzepotał, wplątał w gałęzie. Śmiechem się bez zanosi: A kto cię tutaj prosił? A on, zieleń śpiewając, Zarośla ćwierkiem zrosił. Głowę w bzy - na stracenie, W szalejące więzienie, W zapach, w perły i dreszcze! Rwijcie, nieście mi jeszcze! Rycerz Krzykalski Oto rycerz Krzykalski. Spójrzcie, co za mina!Zdarzyło mu się kiedyś Złapać Tatarzyna. Krzyczy: "Hura! To moja odwaga i męstwo!Wróg w niewoli! Ja górą! Odniosłem zwycięstwo! Nieustraszony jestem, Więc natarłem zbrojnie!Hura! hura! Jam pierwszy Śmiałek na tej wojnie