Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Toteż przed odziedziczeniem znacznego spadku państwo Kazimierzowie bywali często w położeniach rzekomo "bez wyjścia", które wszelako los - wyjątkowo dla nich przychylny - rozplątywał wcale pomyślnie. Życzliwi twierdzili, że cnota oszczędności pozostanie dla nich na zawsze obcą wobec fantazji podolskiej: - "Jak jest - to szelest!" Wiedzieli już oboje o zmianie losu matki ich wychowańców. Ciocia Rozalka uprzedziła ich o tym, prosząc, aby Pawełkowi i Hali powiedzieli o tej nowinie. Wyrażała się przy tym niechętnie o przyszłym mężu pani Aliny, a słowa, "Samolub! Pyszałek!" zadźwięczały ostro w słuchawce telefonicznej, przyłożonej do ucha pani Więcławskiej. Zachowanie się dzieci wzbudziło również ich zdziwienie. Opanowany z natury Pawełek puścił wodze swemu żalowi: - Mamusia idzie za mąż, za wuja Edmunda?! - ściągnął brew i pogrążył się w uporczywym milczeniu. - Biedna mamusia! - krzyknęła Hala z rozpaczą. - To taki okropny egoista! - Przestrogi dziadka Wojciecha i tu wydawały swe plony. Pomimo tak wyraźnego oporu najbliższych, państwo Więcławscy postanowili zachować wobec pani Aliny "życzliwą neutralność" i nie mieszać się zgoła do spraw rodzinnych. Powodowani byli nie tylko delikatnością, ale i pewnym, tajonym może zadowoleniem z takiego obrotu rzeczy. Przywiązali się bowiem do "dzieci", a powtórne zamęście ich matki czyniło łatwiejszym ziszczenie się kiełkującej myśli o adoptowaniu Pawełka i Hali. Powitali tedy panią Alinę z uprzejmą serdecznością, wysłuchali jej planów uważnie i z prawdziwą szczerością złożyli życzenia spokoju i szczęścia. Pan Kazimierz, wielbiciel pięknych kobiet, błysnął wesoło niebieskimi oczyma i dodał z przekonaniem: - Taka czarodziejka jak pani potrafi z pewnością umaić kwiatami paproci drogę nowego życia! Ten pan Edmund w czepku się rodził! Co, jak myślicie?! Zamieniłbym się z nim chętnie na role! - przechylił lekko na ramię patrycjuszowską głowę, spoglądając przekornie na zarumienioną wdowę. - Kaziu! - zakrzyknęła żona z udanym oburzeniem. - Grzeczny jesteś dla mnie, nie ma co mówić! - pomimo tego protestu obrzuciła męża rozkochanym wejrzeniem. - Dziecko moje! - śmiał się pan Kazimierz, ukazując białe zęby spod jasnych, niewielkich wąsów. - Czas już, abyś przyzwyczaiła się do mojej niestałości! - żartobliwość igrała na jego twarzy. - On jest niemożliwy! - wzruszyła ramionami pani Janina, zwracając się żywo do rozbawionego gościa. - W biurze fabrycznym to zupełnie inny człowiek, ale tu, w domu, nie potrafi mówić poważnie! - Dziękuję Bogu, że mam taką dwoistą naturę! Nie sprzykrzę ci się nigdy, dziecko moje! - rozparł się jeszcze wygodniej w przepaścistym fotelu, i z krótkim śmiechem przesunął palcami po odrzuconych w tył włosach. Pawełek i Hala wbiegli w tej chwili do salonu i podskoczyli ku matce. Najdroższa mamuchna! Taka śliczna i młoda! Taka kochana i dobra! Umieścili się z dwóch stron obok niej na kanapie i obsypali pocałunkami białe, maleńkie jej dłonie i różane policzki. - Przyjdziecie do mnie na obiad w niedzielę, dziecięta najmilsze! - mówiła pani Alina, tuląc kolejno usta do ciemnej głowy syna i do jasnych, o miedzianym połysku, włosów córeczki. - Mam z wami do pomówienia w pewnej ważnej sprawie. Michaś przyjdzie również. - Najchętniej, matuchno! My już coś o tym wiemy! - wyrwała się niebacznie roztrzepana Hala. Pani Alina powiodła po niej zdziwionym wzrokiem, ale pan Kazimierz uratował sytuację: - Niech pani nie zwraca uwagi na to, co ten dzieciak plecie! - wstał i podał zaokrąglone ramię gościowi. - Służę pani. Przejdziemy do jadalni na podwieczorek