Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

- Wybacz, ale znam historię Balai. WiedźMistrzowie zostali pokonani, na zawsze. - Mówiłem, że nie uwierzysz. - Denser ponownie wzruszył ramionami, a Travers znów się głośno roześmiał. - Na śmierć zapomniałem, jak bezgranicznie ufasz swoim xeteskiańskim mistrzom. Tak, możliwe, że właśnie to ci powiedzieli. Jakże wspaniałe wytłumaczenie, szczególnie dla tych, którzy pragną zrobić wrażenie na innych. - Denser nie odpowiedział, w dalszym ciągu popijał spokojnie zupę i bacznie obserwował Traversa znad krawędzi kubka. W pewnym momencie kapitan zmarszczył brwi. - Pozwól zatem, że spytam o coś innego. Naprawdę wierzysz, że Xetesk nie pozbył się WiedźMistrzów? - spytał Travers. - Nasze spojrzenia na historię różnią się - odpowiedział mag. - Nie byliśmy w stanie zniszczyć WiedźMistrzów. A teraz im udało się uciec z naszego więzienia. - Tak, to... co to było? Więzienie pomiędzy światami? - Kapitan pokręcił głową. - Przyjemna historyjka. Przynajmniej reszta kolegiów w nią uwierzyła. Ty pewnie też. Denser nie odpowiedział. - Oczywiście, że tak. - Travers sam sobie odpowiedział. - Tak czy inaczej, zapewne nie odrzucisz dla mnie tylu lat nauki i wiary w wasze dogmaty? - Źle zrozumiałeś motywy Xetesku - odpowiedział Denser. - Nasz wizerunek może i zmienia się powoli, lecz nasze cele i zasady moralne już ewoluowały. Tym razem to kapitan zirytował się. Mag wyraźnie wyczuwał, jak narasta w nim gniew. - Mówisz to z takim przekonaniem. Niestety nie masz racji. Wiedza, którą zdobyłem o prowadzonych przez was badaniach i próbach, wyraźnie na to wskazuje. Zgodzisz się chyba ze mną, że Złodziej Świtu to niezbyt moralne zaklęcie? Zapanowała cisza. Denser dopił zupę, po czym strażnicy ponownie związali mu obie ręce. - Dowiedziałeś się, czym są katalizatory? - spytał wreszcie Travers, pochylając się. Trzymał teraz szklankę obiema rękami. - Nie - padła odpowiedź. - Rozumiem. Cóż, to nic. - Kapitan zwrócił się do Ismana. - Pokaż naszemu gościowi jego komnatę. - Strażnik kiwnął głowa, rozwiązał Xeteskianina i wyprostował go. Był może wysoki i szczupły, ale także bardzo silny. - Wkrótce poczujesz, przyjacielu - kontynuował Travers, dopijając kolejną szklankę - że twoja zupa była przyprawiona odrobiną narkotyku. Twoja, Ilkarze, niestety nie. * * * Deszcz powoli słabł, a mgła podniosła się, tworząc ciemną warstwę chmur. Hiradowi wydawało się, że jego skóra już nigdy nie wyschnie, a otumanienie po narkotyku nie minie. Szli bez przerwy od trzech godzin i wilgoć przeniknęła wszystkie pory w ich ciałach. Ponadto jednym z długotrwałych efektów brofenu był mocny ból głowy, który zalewał ich umysły falami cierpienia. Rozejrzawszy się, barbarzyńca upewnił się w przekonaniu, że dwaj wojownicy czują się podobnie. Jakiś czas temu, jeszcze zanim zapadły ciemności i rozmowy ustąpiły miejsca posępnemu, lecz miarowemu odgłosowi kroków, Richmond i Talan wspólnie ustalili, że dotrą do zamku nie wcześniej niż jakieś dwie godziny przed świtem. Wolne tempo podyktowane było głównie ich mizernym stanem, lecz ogarniające ich ciemności i trudny teren także dawały im się we znaki. Zewsząd otaczały ich ostre turnie. Poza nagim kamieniem gdzieniegdzie widać było tylko skarłowaciałe drzewa, falujący na wietrze wrzos i trawy o grubych łodygach. Skalne szczyty i formacje rozciągały się ze wschodu na zachód aż po horyzont. Łagodne stoki ziem baronii Pontois były jedynie miłym wspomnieniem. Posuwając się powoli do przodu z opuszczoną głową, stale pozostając kilka kroków za towarzyszami, Hirad doznał nagłego uczucia złości i bezsilności. Zaledwie tydzień temu niezwyciężeni Krucy stali całą siódemką na blankach zamku, świętując kolejne zwycięstwo. Byli wtedy dumni, pełni energii i życia, podtrzymywani na duchu chwałą ostatnich dziesięciu lat. Obecnie byli zaledwie trójką zmęczonych wojaków, czołgających się posępnie ku własnej śmierci. Wszystkiemu winien był jeden człowiek. Denser. Xeteskianin i jego plany kosztowały już życie Sirendora i Bezimiennego. Teraz wyglądało na to, że Krucy stracili także Ilkara. Wszystko zdarzyło się w zaledwie kilka dni. Hirad nie mógł w to uwierzyć. Potrząsnął głową, starając się skupić. Jedyne co się liczyło, to uratowanie elfa. Denser mógł iść w cholerę, a na ratunek Balai musiał wyruszyć ktoś inny. Krucy nie mieli jeszcze planu, więc gdy dwie godziny później zatrzymali się w osłoniętym ze wszystkich stron gaju, ich myśli zwróciły się w kierunku zamku i możliwych sposobów odbicia przyjaciela. - Czy któryś z was widział ten zamek? - spytał Hirad, trzęsąc się z zimna. Obaj kiwnęli głowami. - Zanim rozpoczęły się wojny, była to siedziba barona - powiedział Richmond. - Właściwie to raczej ufortyfikowany dwór. Travers na pewno zadbał o względy obronne, lecz nie powinno być trudno dostać się do środka. - Macie jakieś pomysły? - Hirad niestety nie miał. Próbował pomyśleć, lecz jedyne co przychodziło mu do głowy, to wizja śmierci - Kruków i jego własnej. - Rozmawialiśmy już o tym wcześniej i pomimo faktu, że ktoś radził ci, byś wracał do domu, Travers pewnie będzie nas oczekiwał - odparł Talan. - Wie także, ile czasu zajmie nam dotarcie do jego siedziby oraz że jesteśmy zmęczeni, a jego ludzie nie