Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

— Za dużo ludzi mnie zna. Nie mogłem ryzykować, że ktoś mnie zobaczy i rozpozna, w razie, gdyby się nie udało. Potem zajęli się innym. Sonja usłyszała uderzenie i krzyk bólu. — Ty bydlaku! — ryknął Thaulaz. — Dałeś znak, że jedzie Conan, czy nie? — Ja nie wiem! — zawył tamten. Ja go nie znał. Gospodarz dla mnie powiedział, żeby ja patrzył za takim, co jedzie z rudą kobietą ubraną za pana, ta jak ja jo zobaczył z żołnierzem, ja jego miał za Cymeryjczyka… Nie!… Nie!!! Po chwili Sonja usłyszała uderzenia, krzyki i głuchy odgłos padającego ciała. — Jak książę się dowie, to nas powywiesza — powiedział kapitan. — Clithrion był w dobrych układach z księciem Andhorusem. Darlagh każe nas powiesić, żeby zrobić przyjemność Andhorusowi. Trzeba się ratować. Utopimy trupa w rzece, to nikt się nie dowie. Póki co poszukajcie trupa dziewczyny. Jeżeli to jeszcze nie jest trup, to ją ukatrupcie. Sonja zaczęła się wycofywać w kierunku rzeki. Spojrzała na drugą stronę. Sam brzeg był płaski i zarośnięty krzakami, ale niewiele dalej piętrzyła się stroma, skalna ściana. W jednym miejscu miała przerwę, wyglądało to na wlot do wąwozu. Zawsze jakaś szansa ucieczki. Doczołgawszy się w pobliże brzegu wstała i pomknęła ku rzece, w tym miejscu, głębokiej mniej więcej do kolan. Jej prześladowcy rozeszli się po lesie w kształt półokręgu, słyszała ich za sobą tudzież po obu stronach. Któryś ją zauważył. — Tam jest! Stój! Naciągnął łuk i strzelił. Strzała przeleciała Sonji koło ucha. Biegła dalej, w kierunku rzeki, za nią tuzin uzbrojonych mężczyzn. Jeden prawie ją dogonił, już na samym brzegu. Wbiegła do wody i odwróciła się, bojąc się ciosu z tyłu. Dobyła miecza i zaczęli walczyć. Woda sięgała do kolan. Utrudniało to Sonji pracę nogami, tego z Clithrionem nie ćwiczyła. Miecz tamtego zazgrzytał o jej hełm, gwiazdy zawirowały jej przed oczyma. Zdawszy sobie nagle sprawę, że zaraz dogonią ją pozostali, zdobyła się na desperacki atak i wbiła mu miecz między zęby. Ostrze przebiło czaszkę i zatrzymało się dopiero na wewnętrznej stronie hełmu. Napastnik, jak było do przewidzenia, zwalił się w wodę. W tym samym momencie dostała strzałą w udo. Zachwiała się, utrzymała jednak równowagę i wkrótce dotarła do zbawczego, jak sądziła, brzegu. Ścigający z wściekłymi okrzykami forsowali rzekę. Niektórzy strzelali z łuków, ale niecelnie. Ciągnąc za sobą postrzeloną nogę, z butem pełnym krwi dowlokła się Sonja do skalnej ściany. Przebiła się w upatrzonym miejscu przez zarośla i stanęła jak wryta. Była w pułapce. Rzekomy wąwóz okazał się szczerbą w skale, w tym miejscu ściana była o parą metrów niższa, a zarazem tworzyła trójkątne zagłębienie w ścianach zbyt wysokich i zbyt stromych, by się na nie mogła wspiąć, gdyby nawet miała zdrowe obie nogi. Bandyci wiedzieli to nie gorzej od niej. Słyszała już ich okrzyki triumfu. Przyklęknęła za krzakami na zdrowe kolano, zdjęła z pleców łuk i posłała strzałę najbliższemu bandycie trafiając go w głowę. Pozostali zatrzymali się, szukając ukrycia. Ci z drugiej strony rzeki cofnęli się między drzewa, a ci, którzy przekroczyli już rzekę, rozproszyli się w krzakach. Bandyci rozpoczęli ostrzał z łuków, lecz strzały przelatywały wysoko nad głową Sonji, trafiając w skałę. Czarnobrody bandzior podczołgał się do niebezpiecznie blisko położonego krzaka. Przestrzeliła mu pierś. Pozostali zawyli z żądzy krwi i znów nadleciało kilka strzał. Ale jedni strzelali zza rzeki, a inni znów nie mogli dobrze celować, boby musieli zbytnio wychylić się ze swoich kryjówek, więc ich strzały nie osiągały zamierzonego celu. Nagle jeden krzyknął: — Może niech kilku zejdzie w dół rzeki i znajdzie miejsce, gdzie da się wejść na skałę, to dostaniemy ją od góry? —Nie damy rady podejść niezauważenie — odpowiedział Thaulaz ze swojego ukrycia. — A strzela, jak sam diabeł. Czekajcie! Niedługo się ściemni, po ciemku nie będzie mogła celnie strzelać, a uciec nie ma którędy. Niech się tylko zrobi dostatecznie ciemno, to podejdziemy i załatwimy ją mieczami. Przypominam, że jest ranna w nogę. Cierpliwości! Sonja zaryzykowała strzał w krzaki z których dochodził głos Thaulaza. Wściekłe przekleństwa wskazywały, że chybiła, ale nieznacznie. A potem zaczęło się czekanie, od czasu do czasu przerywane przez pojedynczą strzałę. Zraniona noga puchła, komary dokuczały coraz bardziej. Słońce skryło się za skałami, więc przynajmniej było chłodniej. Dokuczał jej jednak głód i pragnienie, potęgowane przez chlupot tak bliskiej, a przecież nieosiągalnej wody. Grot tkwiący w nodze palił coraz bardziej, aż w końcu wydobyła go sztyletem i stłumiła krwawienie, przykładając na ranę roztarte liście. Nie widziała wyjścia. Wszystko wskazywało na to, że jej sny o sławie, chwale i wspaniałych przygodach skończą się pod tą ścianą. Grzmot bębna zmienił się w zimną stal wbijającą się w jej ciało. Ale, rzecz dziwna, nie czuła strachu, smutku ani żalu. Wolała tak zginąć, niż zdychać po kawałku, jak wszystkie kobiety, które znała