Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Po tej nieszczęsnej historii z ciotką Natalą bał się jak ognia nowych członków mojej rodziny doszukując się w nich piętna ludzi z bogatą, ale nieciekawą przeszłością. Oględziny musiały wypaść pomyślnie, gdyż uśmiechnął się przyjaźnie i z galanterią ucałował rękę Moniki, która od razu rozpoczęła z Busiem rozmowę na temat jego krawatu w paski. Właśnie takie, jak zapewniała, najchętniej nosi arystokracja. Busio chrząknął mile zaskoczony i zaraz usłyszał, że na ostatniej herbatce u Tarnowskich młody hrabia Stadnicki miał właśnie taki sam krawat. Z zachowania Busia można było łatwo zorientować się, że akcje naszej rodziny znacznie się podniosły, a Monikę gotów był nawet uznać za prawdziwą damę. Nikt nie przeczuwał nieszczęścia, które zawisło nad nami, a objawiało się w bardzo przyjemnej formie dostatniego jedzenia. Do obiadu zaczęła matka podawać kompoty, na kolację zjawiała się na stole wędlina, a każdej niedzieli duży sernik albo ciasto z rodzynkami. Można było teraz jeść do woli i to już nie tylko sam chleb z masłem. Któregoś dnia rodzice pojechali do Warszawy i matka wróciła w nowym zimowym płaszczu z futrzanym kołnierzem. Ja przy okazji otrzymałam granatowy sweter, a Monika jedwabne pończochy. Matka rozglądała się nawet za jakąś dziewczyną na posługi i więcej paliło się w piecach. Jednym słowem, życie na prowincji miało swoje dobre strony i zaczęliśmy zżywać się z nowym otoczeniem. Coraz rzadziej mówiło się w domu o moim zamążpójściu, a coraz więcej o możliwościach przyszłych studiów. Od owej pamiętnej rozmowy przy kominku w salonie coraz poważniej myślałam o tym, że zostanę lekarką, nie wykluczając przez to samo małżeństwa z Busiem. Powoli i rodzice oswajali się z tą "dziwaczną" według nich myślą i nawet kiedyś ojciec wyraził pogląd, że "być lekarzem to lepszy interes niż twoje ewentualne zamążpójście". Powiedział z naciskiem "ewentualne", co wywarło na mnie przykre wrażenie. Im lepiej nam się powodziło, tym mniej chętnie mówił ojciec o Busiu. Miał coraz więcej zastrzeżeń co do jego osoby. Wprawdzie nieuchwytnych jeszcze, nijakich, a jednak wyczuwalnych w każdej rozmowie. Z pierwszym śniegiem spadło również i nieszczęście. Tego dnia cała klasa patrzyła jak urzeczona w okna, za którymi wirowały białe, pierzaste płaty. Wylazłówna o rybich oczach trąciła mnie łokciem na lekcji historii i nachylając swoją gładko ulizaną głowę z przedziałkiem pośrodku, zakończoną spadającymi na ramiona warkoczami, szepnęła: - Jak utrzyma się tak przez trzy dni, to w niedzielę będzie można iść na sanki. Nauczycielka w buraczkowym swetrze zawiązanym pod szyją śmiesznymi pomponikami uderzyła kilkakrotnie ręką w pulpit katedry. Przycichły na moment szepty w ławkach, ale nikt nie był w stanie uważać, gdyż gęstniejąca za oknami biel śniegu absorbowała całą klasę. Cóż bowiem była warta cała dynastia Merowingów wobec możliwości rychłej sanny? Była to ostatnia lekcja i z niecierpliwością oczekiwało się dzwonka, żeby jak najszybciej wybiec na ulicę pod te wirujące puszyste płatki. Biegłam do domu ośnieżonymi uliczkami rozdeptując białą powłokę puchu zamieniającą się pod stopami w wilgotne, ciemne plamy. - Mamo, pierwszy śnieg! - krzyknęłam radośnie wpadając do pokoju. Rzuciłam na krzesło teczkę, na której delikatne gwiazdeczki zdążyły się zmienić w drobne kropelki wody. Matka popatrzyła na mnie zaczerwienionymi od płaczu oczami, z których wyzierało przerażenie. - Nie krzycz tak! Ojciec w tej chwili ma dochodzenie... Nie od razu zrozumiałam, o co chodzi, i dopiero Monika, oparta plecami o ciepłe kafle pieca, zaczęła wyjaśniać. - Przyjechała inspekcja z Warszawy i okazało się, że w kwitach wydawanych przez ojca za pobrane składki ubezpieczeniowe jest wyższa suma od tej, którą miał w kasie. - Monika sięgnęła do kieszeni szlafroka po pudełko z papierosami. - Duża różnica? - zapytałam nie zdając sobie sprawy, dlaczego właśnie to najwięcej mnie zainteresowało