Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Zatem ja, ksiądz Piotr, robaczek pokorny i cichy, oczyszczając słowa, a to znaczy wyzbywając się swego „ja”, będą kontynuował tę myśl, żeby większym niż pierwej blaskiem zajaśniała. I już czyści, już kontynuuje, już wpada w trans – choć skoro swego „ja” się wyzbył, kto przez niego mówi? – już to próchno świeci („Panie! czymże ja jestem przed Twoim obliczem? – Prochem i niczem”), ale musiały odbiec duchy z prawej strony, bo nie widzi, że obok niego, na posadzce, leży żywy trup, wampir. l listopada 1823 roku dokonała się nie transfiguracja, lecz r o z b i ó r – a używam tego słowa z całą jego historyczną konotacją – pierwotnej jedności. Czy była to jedność ziemska czy sakralna, trudno dziś powiedzieć, gdy nastąpił podział na słowo, które odtąd będzie chciało stać się ciałem i zacznie nawoływać do czynu, i na ciało – na żywego trupa – które płodzić będzie w nadmiarze słowa, póki unicki ksiądz nie zawoła „synu!”. Zbyt pośpiesznie ktoś pocałował zwierciadło, zostało lustro i kamień. W lustrze zawsze ktoś zapragnie się przeglądać, kamień niekiedy ktoś zechce ożywić. Jest to podział na dwa. Na duszę i ciało i wszystkie opozycyjne pary pojęć, które z tego rozbioru wynikają. A tym samym i zapomnienie, że cała nasza kultura – przynajmniej do Rewolucji Francuskiej – taktowała na trzy. Kiedy w sferę Ducha wprowadza się podział na dwa, kiedy rozbiera się sferę Ducha, otwiera się czas niepamięci. To zapomnienie nie jest wszakże zwykłym zapomnieniem. Bo to, co zapomniano, wcale nie przestało istnieć, ono istnieje Zewnątrz, w zewnętrzności dalszej niż wszelka zewnętrzność będąca bliźniaczym tworem subiektywności, ono – postrzegane przez nas jako puste miejsce, brak – z Zewnątrz określa nasze doświadczenie w e w n ę t r z n e, będące doświadczeniem świata bez Boga. Heideg-ger: „Brak Boga oznacza, że żaden Bóg nie skupia już na sobie ludzi i rzeczy w sposób oczywisty i jednoznaczny i że nie składa już, takim skupianiem, dziejów świata pozwalając w nich przebywać ludziom. Wszelako brakiem Boga daje o sobie znać coś gorszego jeszcze. Nie tylko zbiegli bogowie i zbiegł Bóg, lecz w dziejach świata wygasł blask boskości. Czas Nocy Świata jest marnym czasem, gdyż marnieje coraz bardziej. Zmarniał aż tak, że nie potrafi już rozpoznać, iż brak Boga jest właśnie brakiem.” W bazyliańskiej celi blask boskości jeszcze nie wygasł. „Wszyscy pisarze, którzy uczynili wzmiankę o prześladowaniu ówczesnym Litwy, zgadzają się na to, że w sprawie uczniów wileńskich było coś mistycznego i tajemniczego”, czytamy w odautorskim wstępie. Musiało być coś mistycznego i tajemniczego tam, gdzie ważyły się i ziemia i niebo, gdzie dokonały się rytualne rozbiory, aby te realne zniweczyć. Wbrew nekrologowi na ścianie celi Gustaw nie umarł. Gustaw-Konrad, zmierzając ku t r z e c i e m u m i e j s c u, ku Zewnętrzu, w lustrzany świat – mimo że jeszcze nie wiedział, domyślał się tylko prawdy, którą później wypowie za niego Nietzsche – rozmnożył się. Choć został wędrowcem, będzie odtąd szedł za nim jego cień. Samowolna elekcja – szturm na sferę ducha, gdzie, jak przypuszczał, miejsce stoi puste, by lepiej tam rządzić, niż Bóg rządzi (przecież On nie krzyknął: liberum veto) – zakończyła się rozpadem na dwa. Odtąd żyjemy w przestrzeni dyferencjacji. Na jałowej ziemi Ulro. I niekiedy odnajdujemy siebie w słowach Miłosza: „Kiedy mój anioł stróż (który przebywa w uwewnętrznionej zewnętrznej przestrzeni) odnosi zwycięstwo, ziemia wydaje mi się tak piękna, że żyję w ekstazie i o nic się nie martwię, bo otoczony jestem boską opieką, zdrowie moje dobre, czuję w sobie prąd wielkiego rytmu, w snach ukazują się magicznie-barwne krajobrazy, nie myślę o 67 śmierci, bo czy nastąpi ona za miesiąc, czy za pięć lat, spełni tylko, co zasądził dla mnie Bóg Abrahama, Izaaka i Jakuba, nie Bóg filozofów. Kiedy zwycięża diabeł, z obrzydzeniem patrzę na kwitnące drzewa, które co wiosny powtarzają mechanicznie to, co im nakazało prawo naturalnej selekcji gatunków, morze kojarzy mi się z pobojowiskiem monstrualnych skorupiaków gdzieś sprzed lat miliarda, przypadkowość i bezsens mego jednostkowego istnienia przygnębiają mnie, jestem wyłączony z rytmu świata, który pędzi zostawiając mnie, szczątek, na boku, no i straszno, bo życie przeżyłem, nie dostanę innego, a śmierć tuż.” Dlatego Konrad nie chce zejść ze sceny. Schodzi Gustaw. Ten też trafi na swego księdza. Żeby symetria była pełna, księży również musi być dwóch. I tak samo jak tamten, romantyczny wizjoner, nie rozumiał, co ożywia zabójcze słowa, tak ten, czciciel materii i Newtona, kolejne wcielenie Jowisza Litewskiego z salonu państwa Becu, nie dostrzega, co porusza żywym ciałem. Jeden egzorcyzmuje diabła, drugi zakazuje dziadów. Tylko nić pisma, cieńsza niż powierzchnia zwierciadła, ceruje przenicowane światy. 68 Nić, cień W stanach maksymalnego wycieńczenia organizmu – przez wódkę, napięcie psychiczne, nieszczęście – pojawia się niekiedy dojmujące fizyczne wrażenie obecności k o g o ś t r z e c i e g o. W przypisie do Ziemi Jałowej Eliot stwierdza tak: „Poniższe wiersze powstały pod wpływem sprawozdania jednej z polarnych ekspedycji (zapomniałem której, zdaje się, Shackletona): wspomniano tam, że grupa podróżników, będąc u kresu sił, miała ciągle złudzenie, iż jest o jednego członka wyprawy więcej.” A oto te wiersze: Kto jest ten trzeci, kto zawsze wędruje przy tobie? Kiedy liczę, jesteśmy tylko ja i ty, Ale kiedy popatrzę tam, na białą drogę, Jest jeszcze zawsze ktoś, kto idzie przy tobie, Owinięty w brązowy płaszcz, w kapturze, Nie wiem, mężczyzna, czy może kobieta – Kim jest ten, który idzie tam, gdzie ja i ty? Kiedy wybierzemy się – pytam serio – do Emaus? 69 Mamusia, mimesis Skończyła się Dziadów część trzecia, zaczyna czwarta. Z patriotycznej sceny, pokrytej dywanami, oblepionej cynfolią, usłanej widłakami i rutą schodzimy w Pamiętne dnie przeszłości