Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Muszę wiedzieć, przynajmniej póki pracuje muszę wiedzieć, że to, co zrobię, komuś pomoże. Nie jakiemuś bandziorowi, ale duszy! Nie wiem, dlaczego tak jest! Co mam robić?! …Zatkać uszy, powiedział Weingarten. I nauczyć się pracować bez wezwania. Żadnego wezwania. W końcu co jest w tobie takiego szczególnego? Wielu ludzi w młodości marzy o tym żeby usłyszeć niezwierzęce wezwanie. Chcą szturmować lśniące szczyty. Kroczyć ku wysokim celom. Odczuwać tylko miłość, wdzięczność do przyjaciół i przyjaciółek. Bezinteresowną żądzę wiedzy, dumną i pokorną chęć pomagania i wybaczania. Ale szybko się łamią. Wszyscy. Od wieków, z pokolenia na pokolenie. Nie było nikogo, kto by się nie złamał. …Gdybyś wiedział, jaki jestem zmęczony, powiedział Malanow. Zbrzydły mi spory. Całe życie sprzeczam się z samym sobą i z innymi ludźmi. Ale zmęczyłem się właśnie teraz i właśnie o cele nie chcę się kłócić… …No to się nie kłóć, powiedział Weingarten. I w tym momencie Malanow przypomniał sobie, kto się nie złamał. Aż zabrakło mu tchu. Zdążył jeszcze pomyśleć: Dlaczego wcześniej do głowy mi to nie przyszło, dlaczego nie powiedziałem tego Filowi? I od razu uświadomił sobie, że tak samo jak odkryty przez niego Bóg, on sam potrzebował takiej urzeczywistniającej powstałą informację rozmowy, żeby pójść dalej — a to znaczy, że znowu, jak i wcześniej, dzięki Filowi. Dzięki tej myśli cały świat przestał być szary — rozpłynęła się zajadłość, zaiskrzyła się wdzięczność. Żył co najmniej jeden, który się nie złamał — i na zawsze przypisał ludziom boskie prawo wyboru uczuć i celów nie tylko spośród dostępnego protoplazmie zestawu. Pozostawił tez taki ślad, taki znak, który przeważył milion milionów złamanych. Złamanych przez samych siebie. To było jak olśnienie. Albo objawienie. Mózg pracował jasno i wyraziście; to; co wydało się hałdą poszczególnych faktów, i obcych i sobie, i Malanowowi z jego wymysłami, zmieszało się w gęstą jedność, a potem przerodziło się w długą i oślepiającą eksplozję. Oczywiście, powinien istnieć jakiś mechanizm siedzenia pozostającej bez kontroli, zasadniczo nowej, emocjonalnie nasyconej informacji oraz jej włączania do wszechświatowego procesu twórczego. Ale tylko tej, która nie jest obca jedności, lecz przeciwnie: zwiększa siły, stale sklejające w jedność — pogłębianą przez rozwój — rozpadający się świat. Ach, oczywiście! A teolodzy łamali przez wieki głowy, jakieś listki na jednej łodydze wymyślali w charakterze objaśnienia jedności trzech postaci… Zresztą nie znali przecież nawet radia. Odbiornik, nadajnik, środek nadawania. Trójca! Ileż tych małych, nadajników zasilających ogromny odbiornik. Są też pewnie wśród zwierząt — nie bez powodu w którymś z objawień lew i jagnię leżą obok siebie w raju. Mówiłem o tym dzisiaj, sam nie wiedząc, że aż tak trafiam w sedno: basior truchtający obok bezbronnej sarny. Pyk! Informacyjny kontakt! Życie jest wieczne… Malanow gwałtownie wstał i poszedł do dużego pokoju. Irka i Bobka nie spali — powoli się uspokajając, siedzieli na kanapie i cicho rozmawiali. Wilgotne włosy wymoczonego, spokojnego Bobki sterczały we wszystkie strony. Malanow wcisnął się na kanapę między nich i ostrożnie objął oboje. Leciutko przycisnął do siebie. Irka — wymęczona, z klejącymi się oczami i zaczerwienionymi od prania dłońmi — zerknęła na niego trochę zdziwiona. Odwykła już od takich czułości. — Dobra, chłopcy i dziewczęta — powiedział Malanow. — Powtarzajcie za mną harmonijnym i uroczystym chórem: Nie samym chlebem! Nie samym chlebem! No? — Co ci, tato? — zapytał oszołomiony i trochę zaniepokojony Bobka. I nagle Irka, rzuciwszy na Malanowa spojrzenie, które mówiło: — nie rozumiem, ale się podporządkuję — widzisz? podporządkowuję się! nie wiem, co wymyśliłeś, czego chcesz, ale zgadzam się! jesteśmy razem i wierzę, że nic złego nie uczynisz! — powiedziała zdecydowanie: — Słuchaj ojca! Trzy, cztery…! — Nie samym chlebem! Nie samym chlebem!!! Malanow poczuł, że ma wilgotne oczy, że coś go pali między brwiami i że twarz wykręca skurcz powstrzymywanego płaczu. Pamięć podsunęła nagle: „Powiedziano nam, że ta droga przywiedzie nas do oceanu śmierci, i zawróciliśmy w połowie drogi. Od tej pory wciąż ciągną się przed nami krzywe, głuche, okrężne ścieżki…” Do oceanu śmierci… Ale w odpowiedzi oślepiająco trysnęła z duszy dawno i, wydawało się, na zawsze pogrzebana w niej, zasypana jesiennymi złotymi liśćmi, przewiana wiatrem Newy, Nekropolia Ławry, dokąd chodził z matką, i piękny, utrwalony w pamięci ogromny pomnik z napisem: „Jeśli nie umrze, nie ożyje”