Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Na pewno znajdziecie dość chętnych, ale pamiętajcie, że są jeszcze wyjątki. Niektórych uda wam się pozyskać za bezcen, zgoła za nic, ale to nie oznacza jeszcze, byście mogli w ten sam sposób przyciągnąć cały rodzaj ludzki i przekonać go do waszej sprawy. Obecni wyrazili wdzięczność i zostawili Willa, by dalej mógł sobie trącać stojak z bańkami. Czynił to namiętnie, jak zwykle w głębokim zamyśleniu. Potem wziął się znowu do komponowania. Chciał znaleźć jakieś ukojenie po tych wstrząsających wiadomościach. Teraz już nie miał wyboru, musiał ciągnąć dalej ten wózek. Współpraca stworzy więcej okazji do siania ideologicznej dywersji, myślał. Odmowa oznaczałaby wykluczenie ze sprawy. Co innego mu zostało? Zawiadomić władze? Czy to na pewno najlepszy sposób przekonywania o pokojowych zamiłowaniach ludzkości? Niemniej zadanie jawiło mu się jako wykonalne. Ostatecznie miał wyższe wykształcenie, miał też pewne doświadczenia. A kto będzie prowadził rekrutację? Prosty rybak, pijak i dzieci ulicy. Reszta grupy nie przedstawia się o wiele lepiej, stwierdził Will. Czyje wpływy zwyciężą, ich czy moje? Poza tym to Belize, Ameryka Środkowa. Mało tu wybitnych indywidualności. Owszem, obcy znajdą ludzi gotowych walczyć, gotowych zrobić wszystko za złoto. Ale w ten sposób kupią tylko ludzi prymitywnych, pełnych słomianego zapału. Rekruci zmęczą się szybko, znudzi ich podróż, przestraszy perspektywa walki. Rozsądniejsi spośród nich otrzeźwieją i stracą serce do imprezy, a pewnie nawet zażądają w imieniu całej grupy odstawienia do domu. Ludzie z natury pragną pokoju. Nie może być inaczej i Gromada rychło się o tym przekona. Ustaliwszy to, Will poczuł się o wiele lepiej. Rozdział 16 Rekruci napływali z niepokojącą regularnością, biedni zbieracze trzciny z Gwatemali, zabijaki z pól naftowych Jukatanu, zubożali rolnicy z Hondurasu i Salwadoru. Czasem trafiali się też turyści (głównie parami) lub błądzący po świecie Europejczycy. Mniejsza z tym, rozmyślał Will Dulac. Poczekajcie, aż zaczną zgłaszać rezygnacje, zaczną żądać odstawienia ze złotem do domu, aż pojawią się pierwsi odmawiający walki. Potem zniknie wszelka dyscyplina. A jeszcze potem obcy zmęczą się Ziemianami i odlecą. Że biedni dawali się namówić, to akurat Willa nie dziwiło, zdumiewał się obecnością licznych przedstawicieli klasy średniej, w tym jednostek całkiem bogatych. Byli to ludzie, którzy przybyli do Ameryki Środkowej by połowić ryby, powylegiwać się na białym piasku Ambergris Cay i którym złoto nie było pilnie potrzebne. A jednak słuchali pogłosek rozsiewanych w barach i na plażach i ciągnęli na atol. Widocznie to pustka w życiu tak działa, myślał Will. Nie wszyscy chcieli współpracować. Zdarzali się i tacy, którzy poznawszy obcych i ich technologię nadal uważali rekrutację za jakiś gigantyczny żart, może na użytek filmu, może dla telewizji. Gdy ostatecznie docierało do nich, że to dzieje się naprawdę, wpadali w panikę i zamierzali uciekać. Wobec tych ostatnich stosowano chemioterapię powodującą selektywną amnezję. Potraktowani tak delikwenci wracali tam skąd przyszli, nieco skołowani, ale poza tym zdrowi, i nie wiedzieli, co im się właściwie zdarzyło. Pamiętali jedynie kolorowe kształty i czystą wodę tropikalnej laguny. Spytani mówili, że byli na wakacjach, tylko za cholerę nie pamiętają, gdzie właściwie. Z czasem przestawali się tym martwić i wracali do normalnej codzienności. Rekrutacja biegła swoim torem, badania swoim, i Trzeci przeżywał skutkiem tego nieustanne rozterki. Na szczęście był ostrożny i cierpliwy z usposobienia, dzięki czemu w ogóle mógł tutaj pracować. Hivistahmowie z reguły zresztą nie przejawiali zbytniej dociekliwości. To było dobre dla S’vanów czy Massudów, którzy uwielbiali roztrząsać każdy drobiazg w wielogodzinnych dyskusjach, Ale to nie oni a Hivistahmowie skolonizowali trzydzieści pięć światów. Trzeci zabierał głos jedynie podczas sesji medytacyjnych. Siadał wtedy w kręgu swych współplemieńców i wraz z nimi kontemplował własne wnętrze. Zamknięte oczy nie przeszkadzały mu jednak mówić. – Niepotrzebnie się niepokoisz – stwierdził jeden z jego kolegów, – Przecież przeszkolenie drugiej grupy Ziemian postępuje równie sprawnie jak poprzednio. Trzeci nie odpowiedział. Czytał te same raporty, co wszyscy. – Te istoty przyczyniły się już do osiągnięcia kilku istotnych zwycięstw – rzucił ktoś inny. – Nie tylko na Vasarih, ale także na Sz’harun. Robią wszystko, o co się ich poprosi, a nawet więcej. Powstrzymać ich od walki to najtrudniejsze zadanie, jakie stanęło dotąd przed massudzkimi dowódcami. – Tak, to zdumiewające – zaznaczył czyjś głos. – Im więcej ofiar ponoszą, tym zacieklej walczą. To wbrew logice. – A ty nadal stwarzasz problemy, które inni już dawno uznali za rozwiązane lub nieistotne – powiedziała siedząca po drugiej stronie kręgu seniorka. Pilnie obserwowała przy tym pojawiające się na ścianie obrazy kół. – Ile razy trzeba ci przypominać, że nasze prywatne niepokoje nie znaczą nic wobec imperatywu pokonania Ampliturów? – Obawiam się jedynie, że nazbyt zawierzamy istotom, których nie rozumiemy. – Ważne, że potrafimy je wykorzystać. – Owszem – wyszeptał jakiś technik. – Z czasem przyjdzie i zrozumienie. – Najważniejsze, że każdy następny Ziemianin oznacza, iż nie trzeba będzie angażować do walki tylu Hivistahmów, O’o’yanów, Leparów czy Yula. Którego dnia może się okazać, że Ziemianie zastąpią nawet naszych serdecznych przyjaciół Massudów, którzy od wieków dźwigają największe brzemię. – Nie twierdzę, że Ziemianie to istoty normalne, także dostrzegam mnóstwo paradoksów. Przede wszystkim jednak są użyteczni. Zapadła cisza. Hivistahmowie dumali nad sobą i Wszechświatem. – Rasa, która stroi się w piórka cywilizacji, ale cywilizowana nie jest, może okazać się groźna dla Gromady. Właśnie, pomyślał Trzeci. Też do tego doszedłem, chociaż nie jestem specjalistą. – Raz jeszcze muszę ci przypomnieć, ile setek lat trwa już wojna z Ampliturami – odpalił technik. – Gdy już się z nimi uporamy, będzie czas na wszystko inne. Chyba że według ciebie te istoty są dla nas już dzisiaj zagrożeniem większym niż Ampliturowie? I zawiesił głos, aby chwila ciszy uwydatniła zawarty w tym pytaniu sarkazm. – Prawie ich nie znamy. – Trzeci był trochę zły, ale Hivistahmowie nie zwykli pokazywać po sobie emocji. – Ich oddziały szybko zintegrowały się z formacjami Gromady. Niektórzy otrzymali już od Massudów stanowiska dowódcze. Słyszałem, że dogadują się nawet z Czirinaldo. – A to miłe – powiedział technik. – Jeśli oni się z nimi dogadują, to my już nie musimy. – Inni jeszcze walczą tylko dla materialnej nagrody. To nie jest cywilizowane podejście. – Nie jest również istotne – stwierdziła seniorka