Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
To była Theophanu, jadąca przed nimi pomiędzy drzewami wciąż otulonymi poranną mgłą. To była iluzja. Wspomnienie Gentu uderzyło ją jak cios, wypuściła wodze z dłoni i krzyknęła głośno. Iluzja, którą tylko ona mogła przejrzeć. Nawet Sanglant, który pragnął uwierzyć, nie odważył się na to. Zaczęła krzyczeć: - Stać! Nie strzelać! - Wrzeszczała tak głośno, jak tylko potrafiła. - Wasza Wysokość! Powiedzcie coś! Zatrzymajcie konia! Czy jej ostrzeżenie dotarło tak daleko? Theophanu ściągnęła wodze swego konia i zaczęła się odwracać, jakby... - O Pani! - wykrzyknął jeden ze szlachciców. - Zwolnił. Macie szansę. - Skinął do innego jeźdźca. - Księżniczko Sapientio, chodźcie do przodu! Ale lord Amalfred już naciągnął łuk. - Ten jest mój! - Stój! - wrzasnęła Liath, ale Hugo podjechał do niej i położył dłoń na ramieniu. Straciła głos. Theophanu wciąż się odwracała, podnosząc dłoń na znak, że usłyszała; potem w jednej chwili ogarnęła wzrokiem obraz za sobą. Przerażenie wykrzywiło jej twarz. Amalfred strzelił. Kolejny lord strzelił. Strzały pomknęły do celu. Tym razem nie będzie bezsilna! Wyrwała ramię z uścisku Hugona. Błagała Boga, by udało jej się przywołać ogień, tylko patrząc. Niech ogień z wizji płonącego kamienia przejdzie przez nią jak przez drzwi, jakby demon z ognistej sfery sięgnął w dół poniżej księżyca i swymi palącymi dłońmi dotknął pędzących drzewców strzał. Obie strzały zapaliły się w powietrzu. Theophanu spadła z konia. Wycie i okrzyki ogłuszające Liath zdawały się wybuchać. - O Boże, księżniczka! - Cud! Cud! - Lordzie Amalfredzie, co to miało znaczyć? - Ale widziałem jelenia. To inni...! Wszyscy wołali, że oni również widzieli jelenia, Sapientia zaczęła głośno szlochać. Liath zarzuciła wodze na końską szyję, zsiadła i pobiegła naprzód; uderzyła palcami w kłodę, przeskoczyła kolejną i wpadła w stertę gnijących liści, spiesząc do Theophanu. Włosy księżniczki było potargane, warkocze się rozplotły, tunika zadarła się aż do bioder, twarz miała podrapaną i brudną. Otrząsnęła się i sięgnęła po nóż, kiedy Liath padła na kolana obok niej. - Rozkazała ci dokończyć dzieła? Liath podniosła w górę puste dłonie. - Wasza Wysokość, jesteście ranna? - Twój głos - oczy Theophanu rozbłysły zaskoczeniem. - To ty wykrzyczałaś ostrzeżenie. Co to za podstęp? - Widzieli jelenia zamiast was, Wasza Wysokość. - Jestem jeleniem, którego się upoluje i zarżnie. Czy to był wypadek, Orle? Przyszedł leśniczy, a tłum niczym bezmyślne stworzenie przesuwał się po lesie, by je otoczyć. Na ścieżce Hugo pocieszał płaczącą Sapientię. Nadjechał król i Liath słyszała, jak paplają i powtarzają wciąż i wciąż, że cały tuzin i nawet leśniczy widzieli nie Theophanu, ale jelenia. - Czary - powiedział ktoś. - Cud - rzekł inny. - Zbyt wielu młodych durniów chętnych łupów i widzących wizje we mgle - stwierdził Villam z obrzydzeniem. - Polowanie się skończyło - rzekł król. Giermek pomógł mu zsiąść. Podszedł do córki i wyciągnął dłoń. Ujęła ją i podniosła się z ziemi. - Jesteś cała? - zapytał Henryk. Villam zmusił bezmyślny tłum do posłuchu, napierając na nich wystraszonym koniem. W oddali dziko wyły psy. Henryk puścił dłoń Theophanu i skinął na myśliwego. - Idźcie za psami - nakazał król - i przynieście do pałacu każde mięso, jakie upolujecie. Mężczyzna przytaknął. Leśniczy i myśliwi ruszyli sami, choć kilku młodych szlachciców miało widoczną ochotę do nich dołączyć. - Czy mogę prosić o moment na osobności, ojcze, aby pozbierać myśli, zanim znów dosiądę konia? - spytała Theophanu. Nakazał przybocznym cofnąć się i sam też odszedł. Liath zaczęła się oddalać, ale Theophanu skinęła na nią i Liath się zawahała, obawiając się być widzianą z księżniczką, lecz także nie posłuchać. - Czy to był wypadek? - powtórzyła księżniczka, jej wzrok był zimny, a usta zaciśnięte w wąską linię. - Czy moja siostra uknuła ten podstęp? Pomysł, że Sapientia mogła knuć jakąkolwiek intrygę, sprawił, że Liath opadła szczęka. - Wasza siostra? Nie! Ale to nie był wypadek... - urwała. Powiedziała zbyt wiele. Theophanu długo milczała. Podrapana i zakrwawiona dłoń powoli podniosła się, by dotknąć panterzej broszy, która spinała jej płaszcz. - Czy były to czary? I czyje? - Niczego nie mogę dowieść, Wasza Wysokość. Wiem tylko, co widziałam. - Albo czego nie widziałaś. - Spojrzała na coś za plecami Liath i szybko odwróciła wzrok, zawstydzona. - Czy jestem lepsza niż ci, którzy widzieli jelenia w lesie tylko dlatego, że pragnęli go ujrzeć? - Z nagłym grymasem zerwała broszę z płaszcza i rzuciła ją za siebie, w liście. - Jestem twoim dłużnikiem, Orle. Jak mogę cię wynagrodzić? Wykrztusiła, nie chcąc tego mówić, ale słowa pełne były szczerości: - Zabierzcie mnie od niego, błagam was. - „Łagodność gołębicy i przebiegłość węża” - wyszeptała Theophanu. - Ale potrzebuję dowodu. - Wciąż blada, grzebała w liściach, aż znalazła broszę. Ostrożnie, jakby była zatruta, włożyła ją za pas. - Zrobię, co w mojej mocy. Odejdź. Nie powinni widzieć nas razem, jeśli to, co podejrzewam, jest prawdą. Nic nikomu nie mów, dopóki ci nie pozwolę. 4. Henryk był wściekły. Polowanie zjechało wcześniej do dworu w zamieszaniu, które zakłóciło cichy dzień. Również Rosvita miała inne plany: jej klerycy mieli spędzić dzień na pracy