Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Orlpar spojrzał nań podejrzliwie. – Mówiłeś o złocie. – To coś lepszego niż złoto – odparł Khelben. – Moi przyjaciele jechali z Longsaddle trzy dni, a ich wierzchowce nawet się nie spociły. – Konie? – zapytał bez ogródek Orlpar. – Nie, nie konie – powiedział Khelben. – Ich podkowy. Magiczne podkowy niosące konia jak wiatr! – Prowadzę interesy z żeglarzami! – zaprotestował Orlpar z takim ożywieniem, na jakie się odważył. – Jaki pożytek będę miał z końskich podków? – Spokojnie, Orlparze – powiedział cicho Khelben, mrugając okiem. – Pamiętasz o tym, żeby nie sprawiać kłopotów twemu bratu? Z pewnością znajdziesz jakiś sposób, aby odnieść korzyści z magicznych podków, jestem o tym przekonany. Orlpar odetchnął głęboko, żeby nie wybuchnąć gniewem – Khelben najwidoczniej zapędził go w ślepą uliczkę. – Zabierz tych dwóch do Ramion Syreny – powiedział. – Zobaczę, co się da zrobić. Powiedziawszy to odwrócił się i podreptał w dół pagórka, w stronę południowej bramy. – Układasz się z nim bez trudu – zauważył Drizzt. – Posiadam nad nim niejaką przewagę – odparł Khelben. – Brat Orlpara przewodzi szlachetnemu rodowi w mieście. Czasami przynosi to Orlparowi wielkie zyski. Jednak stanowi to także przeszkodę, gdyż musi uważać na to, żeby nie sprawić kłopotów swej rodzinie. Dość jednak o tym – kontynuował Khelben. – Musicie zostawić mi konie. Jeśli o was chodzi, to idźcie teraz do południowej bramy. Tamtejsi strażnicy zaprowadzą was na ulicę Portową, a stamtąd bez trudu już znajdziecie Ramiona Syreny. – Nie pójdziesz z nami? – zapytał Wulfgar ześlizgując się z siodła. – Mam inne zajęcia – wyjaśnił Khelben. – Lepiej będzie, jeżeli pójdziecie sami. Będziecie bezpieczni; Orlpar nie sprzeciwi mi się w niczym, a kapitana Deudermonta znam jako uczciwego żeglarza. Obcy nie są rzadkością w Waterdeep, szczególnie w dzielnicy portowej. – Lecz obcy wędrujący w towarzystwie Khelbena „malarza” mogliby zwrócić uwagę – stwierdził Drizzt z odrobiną sarkazmu. Khelben uśmiechnął się, ale nie odpowiedział. Drizzt zeskoczył z siodła. – Konie powrócą do Longsaddle? – Oczywiście. – Dziękujemy ci, Khelbenie – powiedział Drizzt. – Z pewnością bardzo nam pomogłeś. – Pomyślał przez chwilę, patrząc na swego konia. – Musisz wiedzieć, że czar Malchora rzucony na podkowy nie przetrwa. Orlpar nie będzie miał korzyści z ubitego dzisiaj interesu. – Sprawiedliwość – roześmiał się Khelben. – Wiele razy robił nieuczciwe interesy, wierz mi. Może to doświadczenie nauczy go pokory i przekona, że jego własne sposoby są równie błędne. – Może – powiedział Drizzt i skłoniwszy się, wraz z Wulfgarem poczęli schodzić ze wzgórza. – Bądź ostrożny, ale bądź też spokojny – zawołał za nimi Khelben. – W porcie nie brakuje rzezimieszków, lecz policja jest wszędzie obecna. Wielu obcych spędza swą pierwszą noc w miejskich lochach! Przyglądał się im, jak schodzili ze wzgórza. Przypomniał sobie, podobnie jak Malchor, dawno minione dni, gdy to on wędrował drogami ku odległym przygodom. – On zastraszył tego człowieka – zauważył Wulfgar, gdy Khelben nie mógł ich już usłyszeć. – Prosty malarz? – Bardziej prawdopodobne, że to czarodziej, więcej nawet, bo potężny czarodziej – odparł Drizzt. – Znowu musimy podziękować Malchorowi, którego wpływy ułatwiają nam tę wycieczkę. Zapamiętaj moje słowa, to nie prosty malarz może poskromić takich, jak Orlpar. Wulfgar obejrzał się na pagórek, lecz Khelbena i koni nie było nigdzie widać. Nawet ze swą ograniczoną znajomością czarnej sztuki Wulfgar stwierdził, że tylko magia mogła usunąć stamtąd Khelbena i trzy konie w tak szybkim tempie. Uśmiechnął się i pokręcił głową, dziwiąc się po raz kolejny ekscentrycznym osobnikom, jakich pokazuje mu szeroki świat. * * * Idąc według wskazówek udzielonych im przez strażników przy południowej bramie, Drizzt i Wulfgar znaleźli się szybko na ulicy Portowej, długiej drodze biegnącej przez całą długość Portu Waterdeep w południowej dzielnicy miasta