Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Zaciski zetknęły się i zaskoczyły. – Jest – odetchnął Bird – Mamy go. Słychać było długie westchnienie i nabożne słowa Bena: – Jest nasz. – Tego nie wiemy. – To jest wrak, do cholery! – Jesteśmy pierwsi w kolejce do niego, zaraz po banku. – No, no. Nawet jeśli w całości należy do Kompanii, dostaniemy połowę. – Chyba, że ktoś wciąż nim steruje. – Do diabła, na pewno na to nie wygląda. – Nie dowiemy się, póki nie sprawdzimy, nie? – Daj spokój Bird – cholera, nie musimy tam wchodzić, prawda? To idiotyczne. – Tak. I tak – Bird odpiął pas, łagodnie wysunął się ze swojego stanowiska, nacisnął jeden z klawiszy konsoli i pożeglował do schowka. – Idziesz? Ben ponuro odczepił się i podryfował, podczas gdy jego partner wyciągnął już kombinezony i zaczął się ubierać. Nie przestawał jednak psioczyć pod nosem. Skoncentrował się na swoim wyposażeniu. Zawsze myślał o nim, nie o tym gdzie szedł; nie o tych paskudnych rzeczach, które z pewnością czekały po drugiej stronie śluzy. Ale przede wszystkim nie pozwalał sobie na rozmyślania o tym, jaka jest rynkowa wartość tego znalezionego statku. – Pięć do dziesięciu, że statek jest martwy – zaoferował Ben. – Zakład? – Mogło im rozwalić transmiter. Mogło się przydarzyć mnóstwo rzeczy, Ben. Powstrzymaj swój entuzjazm jeszcze chwilę. Nie wydawaj pieniędzy, dopóki nie są nasze. – Tam będzie piekielny bałagan. Diabli wiedzą jak jest stary. Może nawet pochodzić z czasów Nouriego. – Nadajnik wciąż działa. – Nadajniki mogą działać długo. – Nie, jeżeli systemy podtrzymania życia ciągną energię. Góra sześć miesięcy. Zresztą, baterie i paliwo ludzie Nouriego brali w pierwszej kolejności. W powietrzu między nimi przedryfował hełm Bena, złapany po chwili przez właściciela. – Zabieram łom. Będzie nam potrzebny żeby wejść do środka, założysz się? Bird złapał unoszący się za jego plecami hełm i założył go. Cuchnął starym plastikiem i środkami dezynfekcyjnymi. Czuć go było długimi godzinami paskudnych, zimnych sytuacji. To mógł być początek kolejnej, oni dwaj wciskający się do przypominającej trumnę śluzy, która mogła przyprawić o klaustrofobię. Była zaprojektowana dla jednej osoby. Tak naprawdę to nie miało sensu, żeby wchodzili tam obaj. Mogło to być nawet niebezpieczne – odcinać się zamkniętą śluzą od systemów sterowania. Ale po całych dniach poszukiwania źródła upiornego sygnału, dręczyły ich koszmary o tych nieznanych nieszczęśnikach. Musieli tam wejść, żeby oczyścić się z paskudnych wizji i egzorcyzmować dręczące ich upiory. I jeśli się miało zamiar o tym później opowiadać kumplom tam, w bazie (a każdy chciał), to trzeba było odczuć tę atmosferę na sobie, a także mieć świadka, który by przysiągł, że mówi się prawdę. A poza tym, można było poczuć się niepewnie, gdy zbyt podekscytowany nagrodą partner upierał się, że są już właścicielami tego statku. Od czasów Nouriego i załamania, od którego Kompania stała się tak cholernie drażliwa dobrze było mieć świadka, który mógłby przysiąc w sądzie, czego dotknąłeś i co zrobiłeś na pokładzie cudzego statku. Bird zamknął wewnętrzny właz i nacisnął przyciski uruchamiające wypompowywanie powierza. Zapaliło się czerwone światło z napisem „DEKOMPRESJA”, a strzałka manometru zaczęła wędrówkę w kierunku zera. – Wrak – powiedział Ben głosem zmienionym przez komunikator kombinezonu. – Może da się naprawić, jak myślisz? Jeżeli te zbiorniki stanowią większość zniszczeń, to w końcu tylko beczki. Nie mogą być aż takie drogie. Moglibyśmy go wziąć na hipotekę, naprawić bank chyba weźmie nadający się do naprawy statek jako zabezpieczenie, jak myślisz? – Myślę, że powinniśmy uważać, gdzie jesteśmy. Tu już miał miejsce jeden wypadek, nie spowodujmy drugiego. Wskaźnik wyświetlił CIŚNIENIE WYRÓWNANE. Ben, zaczepiony stopą, nerwowo odbijał się od ścian, w przód i w tył. Ale nie spieszyli się z otwarciem. Tu płaciłeś za tlen. Za wodę. W przestrzeni, nawet z całą działającą maszynerią, płaciłeś też za ciepło. Te pompy i zawory należało traktować jakby były ze złota. I chociaż blokady bezpieczeństwa mogły przyjąć prawie zero za wartość dozwoloną i zezwolić na otwarcie drzwi, to jeśli tak zrobiłeś, na zewnątrz wylatywały pieniądze. Przypominałeś sobie o tym przy następnym rachunku za utrzymanie statku, cholernie mocno sobie przypominałeś. – Wskaźnik spadł poniżej 5 mb, tak blisko całkowitej próżni jak tylko potrafił wyciągnąć kompresor. Ben wcisnął przycisk otwarcia zewnętrznej klapy, zamek się odblokował i odsunął drzwi ukazując im odrapaną, pokrytą pyłem powierzchnię włazu drugiego statku. Jego manometr, pokazujący ciśnienie wewnątrz kadłuba, był nieczytelny. Bird wyczyścił go rękawicą. – 760 mb. Pełny. Przynajmniej nie mieli przebicia