Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Przemknęła obok i znikła za zakrętem - piękne widmo nawiedzające opustoszały korytarz. „Jeszcze jedno z wariactw Nar” - pomyślał Richius, przypominając sobie wygląd pięknej i dziwnej nieznajomej. Fakt, że ktoś niewidomy mógł przemieszczać się po tym korytarzu bez przewodnika zdał mu się szaleństwem. Na nieostrożną czyhały setki stopni, na których mogła się potknąć, jej suknie mogły się zająć ogniem od setek niewidocznych dla niej pochodni, a niewłaściwy wybór kierunku na niezliczonych zakrętach mógł ją posłać prosto na ścianę. A jednak, gdy ofiarował się jej z pomocą, kobieta cofnęła się ze zdumiewającą pewnością siebie. Musiała znać to miejsce nie gorzej od samego Arkusa. Zaczynał się czuć zupełnie nieswojo, kiedy w końcu wrócił Biagio. Hrabia wyłonił się zza zakrętu ze swoim przylepionym do ust, olśniewającym uśmiechem. - Książę? - spytał. - Jesteś gotów? Richius odetchnął głęboko. - Tak. - Nie ma się czego bać - zapewnił go hrabia. - Znam imperatora od lat i wszyscy, którzy się z nim spotykali, czuli się jak ty teraz. Ale później sami przyznawali, że ich obawy były bezpodstawne. Imperator chce po prostu poznać cię bliżej. Z twoim ojcem to mu się nie udało... nie było okazji. Wzmianka o ojcu sprawiła, że Richiusowi niemal zamarło serce w piersi. Rozmowa z Arkusem nie miała chyba dotyczyć tego tematu? - Mam nadzieję, że imperator nie zamierza mówić źle o moim ojcu - stwierdził Richius, starannie dobierając słowa. - Bardzo bym chciał zapomnieć o minionych waśniach, ale... Biagio zatrzymał się, a jego twarz nagle spoważniała. - Książę, nie wierz wszystkiemu, co ci opowiadano o imperatorze. Ludzie często opacznie pojmują jego intencje. Nigdy by cię nie poprosił o splamienie pamięci ojca, stawiając jednego przeciwko drugiemu. - Hrabio, nie ma potrzeby ukrywania prawdy. Wiem, co imperator myślał o moim ojcu. Sam mówiłeś, jak bardzo go nie lubił. - Niczego takiego nie powiedziałem - sprzeciwił się Biagio. - Prawdą jest, że Arkus poczuł się zdradzony przez twojego ojca, ale plotki o wzajemnej nienawiści są bardzo przesadzone. Książę, ujmę to tak... Twój ojciec nie potrafił myśleć o przyszłości z takim rozmachem i na taką skalę, jak imperator. Nigdy nie umiał ogarnąć planów, jakie Arkus miał dla Nar. To jedyny powód ich sporów. - Wiesz, hrabio, że się z tym nie zgodzę. Uśmiech Biagia jakby nieco przyblakł. - Imperator liczy na to, iż zdoła was przekonać, że było inaczej. Chodź, on już czeka. Richius poszedł za Biagiem do końca korytarza, ku dębowym drzwiom z brązową kołatką. Wyrzeźbiono ją na kształt smoka, który trzymał zawias w pięknie wymodelowanych kłach. Biagio lekko ruszył kołatką, a potem pchnął drzwi, nie czekając na odpowiedź. Zza drzwi trysnęła smuga pomarańczowego blasku i na korytarz wylała się fala zapachu płonącego drewna. Biagio wszedł pierwszy i przytrzymał otwarte drzwi przed Richiusem. Książę ostrożnie przekroczył próg. Komnata zupełnie nie przypominała innych w pałacu. Przede wszystkim była bardzo ciepła, ogrzewana przez ogromny kominek. Richius natychmiast też zauważył, że była nieduża - z pewnością znacznie mniejsza od tej, którą przydzielono jemu samemu - a jej ściany wyłożono płytami z rzeźbionego i gładzonego, przyjemnie lśniącego drewna. W rogu ustawiono ogromną srebrną harfę z pustym teraz stołkiem stojącym obok, a posadzkę i ściany zapełniały przedmioty, o których Richius nie umiał pomyśleć inaczej, jak o „rzeczach”. Niezliczonych, nie mających żadnego znanego mu przeznaczenia rzeczach. Na półkach poustawiano niewielkie bezwartościowe posążki i stosy zakurzonych ksiąg. Na ścianach wisiały obrazy bez widocznej wartości artystycznej: portrety pospolitych, nie znanych mu ludzi i pozbawione jakiegokolwiek artystycznego smaku pejzaże. Obok zwierciadła stała urna pełna wytartych monet. Tuż przy urnie widać było misę z czerwonymi, pozbawionymi blasku klejnotami i dwa popękane, matowe kryształowe puchary. O szafę oparto zestaw rozmaitego tępego już oręża, a nad kominkiem zawieszono największą czaszkę zwierzęcą, jaką Richiusowi kiedykolwiek zdarzyło się widzieć. Zbielałe kości należały do jakiegoś kota. W komnacie było tylko jedno okno. Przez mętne szyby widać było migoczące w dole światełka miasta. Obok okna stała drobna, widmowa niemal postać. - O Wielki - odezwał się Biagio. - Oto książę Richius Vantran z Aramooru. Stojący przy oknie odwrócił się powoli. Na jego pooranej zmarszczkami twarzy pojawił się nikły uśmiech. Arkus miał na sobie skromną szatę z szarego jedwabiu, która dość luźno okrywała wychudłe ciało. Powłóczysta szata była przepasana złotym sznurem. Władca nie był ani wysoki, ani niski, a jego długie włosy zwisały w nieładzie aż do ramion. Włosy miały barwę brudnego śniegu i były równie martwe, jak biała kocia czaszka na ścianie. Z czupryny władcy zwisały dwa niesforne kosmyki, opadając na pomarszczoną twarz, z której na obu gości spoglądały zaskakująco bystre i przenikliwe błękitne oczy. Arkus miał duże dłonie o długich i smukłych palcach