Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Po prostu nie znajdowałem usprawiedliwienia dla seksu -moim zdaniem jego jedynym celem było spłodzenie dziecka. A i tego nie potrafiłem ogarnąć umysłem. Kiedy w sklepie widziałem zadbaną ładną młodą kobietę w ciąży, nie mogłem pojąć, że uprawiała seks z mężem. Wyobrażałem sobie, że robili to bardzo oficjalnie, spełniali obowiązek przedłużenia FAJTŁAPA NA BEZDROŻACH MIŁOŚCI 65 linii rodu mechanicznie, bezosobowo i z godnością. Ta kobieta na pewno nie skalała się uczestnictwem w brudnym i degradującym akcie. Przecież w przeciwnym razie nie mogłaby teraz chodzić tak konserwatywnie ubrana, w schludnie wyprasowanej bluzce i z ozdobnymi spinkami w perfekcyjnie uczesanych włosach, pokazując całemu światu, że pod sercem nosi dziecko. Jak mogła się witać ze sprzedawczynią w podeszłym wieku, która uśmiechała się do niej słodko i pytała o termin porodu, nie wstydząc się faktu, że jej okrągły brzuch świadczy o tym, iż odbyła stosunek seksualny? Jak mogłaby wchodzić na zatłoczony parking i pokazywać innym klientom, że uległa najniższym zwierzęcym instynktom, gdyby wszyscy dokoła nie wiedzieli, iż zrobiła to z absolutną niewinnością? I jak miałem uporać się z myślą, że wszystkie znajome mi osoby, które miały dzieci - moi rodzice, rodzice moich kolegów, ludzie w kościele, nauczyciele, drużynowe na zbiórkach skautów, a nawet wychowawczynie na placu zabaw - przynajmniej raz w życiu, a najprawdopodobniej regularnie, uprawiały seks? Odpowiedzi, których sobie udzielałem, nie wydawały mi się wiarygodne, toteż - tak samo, jak kupując stek, próbuje się nie myśleć o tym, że krowa, z którego pochodził, została zarżnięta, wypatroszona, obdarta ze skóry i porąbana na kawałki - wolałem wierzyć, że ciąża bierze się z powietrza, a do jej zaistnienia nie jest niezbędny żaden niepokojący akt. I dlatego słowa „Ej, Ramos, możemy ci się spuścić w usta?" w moich uszach brzmiały jak wypowiedziane w obcym języku. A ja niestety zupełnie nie miałem smykałki do obcych języków. Piekło na kółkach Zawsze przepełniał mnie entuzjazm. Potrafię się zapalić niemal do wszystkiego, jeżeli tylko wydaje mi się to pociągające. A kiedy już się zapalę, ogarnia mnie taka obsesja, jaką znają tylko narkomani czy ludzie zbierający papierki po gumach do żucia. Pasjonowało mnie już wiele rzeczy: występy komików, sztuczki magiczne, gra na gitarze, perkusji i bandżo, żonglowanie, fantastyka naukowa, magazyn „Mad", komiksy z Charliem Brownem, UFO, astronomia, żołnierzyki, Latający Cyrk Monty Pythona, modne ubrania, Steve Martin, George Carlin, Lenny Bruce, Groucho Marx, program rozrywkowy Saturday NightLwe, serial Grunt to rodzinka, modele samochodów do sklejania, kariera kaskadera, no i oczywiście dziewczyna, w której akurat się kochałem. A wśród nich była jedna obsesja, która wywoływała we mnie jeszcze większy entuzjazm niż pozostałe: Jazda na wrotkach. Zaczęło się, kiedy miałem dziesięć lat. Jeden z kolegów w drużynie skautów wydawał przyjęcie urodzinowe na miejscowym torze wrotkowym. Nigdy przedtem nie jeździłem na wrotkach, próbowałem tylko ślizgać się na łyżwach, w czym jednak byłem beznadziejny. W tych czasach łyżwy do hokeja nie były jeszcze tak łatwo dostępne jak obecnie. Ojciec wysłał mnie na zamarznięty lód u stóp pochyłego podwórka za naszym domem z używanymi łyżwami do jazdy figurowej, które wygrzebał w swym sklepie z artykułami z demobilu. Moje kostki okazały się słabe jak u kruchej dziewięćdziesięcioletniej staruszki. Całe popołudnie patrzyłem, jak stopy boleśnie wykrzywiają mi się do wewnątrz, przez co przypominałem raczej ofiarę jakiegoś strasznego wypadku niż dziecko bawiące się w pięknym zimowym krajobrazie. I dlatego gdy w pełnym stroju skautowskim po raz pierwszy w życiu udałem się na tor wrotkowy, przepełniało mnie przerażenie, które zawsze czułem przed zadaniami nie do wykonania. 68 P a u 1 F e i g Jednak ku własnemu zdziwieniu, kiedy tylko wszedłem na tor, natychmiast złapałem bakcyla. Z głośników płynęła donośna rozkołysana muzyka. Dzięki kolorowym lampkom miejsce to przypominało wesołe miasteczko w przyćmionym świetle. Na torze roiło się od ludzi. Na widok tylu osób jeżdżących w kółko z ogromną szybkością poczułem się jak Holden Caulfield, który w końcowej scenie Buszującego w zbożu obserwował swoją siostrzyczkę wirującą na karuzeli; świat wydał mi się dobry. Nastrój poprawił mi się jeszcze bardziej, kiedy nałożyłem wypożyczone wrotki i okazało się, że mam wrodzony talent do tego sportu. Dla mnie ślizganie się na łyżwach sprowadzało się jedynie do prób zachowania równowagi na cienkich metalowych ostrzach, lecz każda wrotka miała cztery kółka ułożone w prostokąt, co oznaczało, że jeżeli tylko przyzwyczaję się do faktu, iż stoję na czymś, co się porusza, poczuję się tak pewnie, jakbym miał na nogach buty na koturnach. Wolność i lekkość, jakie czułem, śmigając na wypożyczonych ośmiu kółkach po pomalowanym betonowym podłożu, wprawiły mnie w euforię. Jeżdżąc na rowerze, co chwila musiałem zwalniać na wybojach i pęknięciach w chodniku, wskutek czego nigdy nie mogłem rozwinąć takiej prędkości, jaką - przynajmniej w wyobraźni - mógłbym osiągnąć, gdybym tylko zdobył idealny środek lokomocji. Teraz zaś znalazłem taki, który zdawał się wręcz zrośnięty z moim ciałem. Miałem wrażenie, że wrotki przypięte paskami do stóp to część mojego ciała, co było doświadczeniem cudownym i zmieniającym całe moje życie. Zanim przyjęcie się skończyło, umiałem jeździć na torze równie szybko jak pozostali - nawet wąsaci nastoletni chłopcy sprawdzający, który osiągnie największą prędkość, nie przewracając się przy tym. Byłem ucieleśnieniem siły i prędkości, gdy w skautowskim mundurku lawirowałem w tłumie wrotkarzy na niepewnych nogach, w tle ryczała muzyka Led Zeppelin, a podłoga migała pod moimi stopami