Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
- Pod jakim? - zagadnął Hector Servadac. - Że jest autorem znalezionych przez nas dokumentów. - Ma pan wątpliwości? - Nie, kapitanie. Wszystkie te wątpliwości skierowane byłyby wszak i przeciwko mojej osobie. Mówię tak tylko, aby wyczerpać serię hipotez niepomyślnych. - Któż, jeśli nie mój dawny profesor, mógłby być autorem tych rozlicznych notatek? - upierał się Hector Servadac. - Może jakiś inny astronom samotny w innym punkcie dawnej Ziemi? - To wykluczone - wtrącił porucznik Prokop - ponieważ znalezione dokumenty operowały nazwą Galii, a jednocześnie nazwa ta była pierwszym słowem wypowiedzianym przez profesora Rosette. Ta słuszna uwaga rozwiała wszelkie wątpliwości i trzeba było się zgodzić, że samotnik z Formentery był prawowitym autorem notatek. Inna sprawa, skąd się wziął na samotnej wyspie. Będzie to mógł wyjaśnić osobiście. Wraz z nim przybyły do Gorącego Lądu nie tylko drzwi, tablica, ale i wszystkie notatki. Przejrzenie ich w czasie snu właściciela nie będzie chyba niedyskrecją. Na to się zgodzono i przystąpiono do rewizji dokumentów. Charakter pisma i cyfry były te same, co na znalezionych i znanych już dokumentach. Drzwi pokryte jeszcze pisanymi kredą znakami algebraicznymi przechowywano pieczołowicie. Papiery składały się przeważnie z luźnych kartek, pokreślonych figurami geometrycznymi. Krzyżowały się tam krzywe otwarte jak hiperbole o nieskończenie długich, stale oddalających się ramionach, również biegnące w nieskończoność parabole i zamknięte krzywe eliptyczne. Porucznik Prokop zauważył wówczas, że wszystkie te krzywe ilustrowały orbity przeróżnych komet. Wzdłuż orbit parabolicznych i hiperbolicznych poruszały sie komety, wzdłuż eliptycznych te ciała kosmiczne, które ukazywały się periodycznie w mniejszych lub większych odstępach czasu na horyzoncie ziemskim. Pobieżne przejrzenie papierów i tablicy (drzwi) wskazywało wyraźnie, że profesor pracował nad ujęciem w formę matematyczną elementów komet; nie można było jednak przesądzać znaczenia skreślonych krzywych, gdyż przy początkowych obliczeniach pierwszym impulsem każdego astronoma jest nadanie komecie drogi parabolicznej. Ze wszystkiego wynikało, że w czasie pobytu swego na Formenterze Palmyrin Rosette obliczał elementy jakiejś nowej, nie umieszczonej w katalogu komety. Czy obliczenia swe rozpoczął przed czy po kataklizmie 1 stycznia, mógł tylko sam wyjaśnić. - Czekajmy zatem - orzekł hrabia Timaszew. - Czekam, ale się niecierpliwię!- odparł kapitan Servadac. - Choć za każdą godzinę snu profesora oddałbym miesiąc życia! - Nie wiem, czy zrobiłby pan na tym dobry interes - zauważył porucznik Prokop. - Jak to? Aby się dowiedzieć, co jest sądzone naszej asteroidzie?... - Nie chcę panu odbierać złudzeń, kapitanie - odparł porucznik Prokop - ale z tego, co profesor wie o komecie Galii nie wynika, aby mógł dać wyczerpujące informacje o tym fragmencie Ziemi, który nas interesuje. Czy istnieje w ogóle jakaś łączność pomiędzy ukazaniem się na horyzoncie ziemskim komety i wyrzuceniem w przestworza naszej sferoidy? - Ależ, oczywiście! - zawołał kapitan Servadac. - Łączność jest widoczna! Przecież to jasne jak dzień, że... - Że?... - podchwycił hrabia Timaszew z widoczną niecierpliwością oczekujący dalszych wniosków. - Że Ziemię trąciła jakaś kometa, czemu zawdzięczamy naszą podróż w zaświaty. Po tej enuncjacji kapitana Servadaca hrabia Timaszew i porucznik Prokop przyglądali się sobie przez chwilę w milczeniu. Jakkolwiek nieprawdopodobne wydawało się spotkanie Ziemi z kometą, nie było ono jednak wykluczone. Tego rodzaju zdarzenie mogło nareszcie wyjaśnić niepojęte dotąd zjawisko, mogło być niedocieczoną przyczyną wszystkich niezwykłych wydarzeń. - Może pan ma i rację, kapitanie - odparł po dłuższej chwili namysłu porucznik Prokop. - Zderzenie takie wydaje mi się możliwe. Jeśli tak było istotnie, olbrzymia tarcza, którą widzieliśmy w nocy po katastrofie, nie była prawdopodobnie niczym innym, jak ową mknącą z szaloną szybkością kometą, wytrąconą chwilowo ze swej orbity. - Ta hipoteza mogłaby jedynie wytłumaczyć obecność nieznanej gwiazdy - odparł kapitan Servadac. - Oto - wtrącił hrabia - pierwsza hipoteza, która trafia mi do przekonania. Uzgadnia ona nasze obserwacje z danymi profesora Rosette’a. Nazwa Galii przypada zapewne owej gwieździe błądzącej, która nas wyrzuciła w przestworza. Prawdopodobnie tak, ale jest jeszcze jedno zagadnienie, którego nie pojmuję... - Jakie mianowicie? - Że uczony zajmował się bardziej kometą, niż bryłą, na której sam się znajdował. - Ach, hrabio, wszak wiadomo jakimi oryginałami są ci fanatycy wiedzy. A to jest dziwak pierwszej klasy! - odparł kapitan Servadac. - Poza tym możliwe również - zauważył porucznik Prokop - że obliczenia elementów Galii datują się jeszcze sprzed katastrofy. Profesor mógł wiedzieć o zbliżaniu się komety i obserwować ją przed kataklizmem. Uwaga porucznika nie była pozbawiona słuszności. Zatem w zasadzie przyjęta Została hipoteza kapitana Servadaca. Wszystko sprowadzało się do tego, że w nocy z 31 grudnia na 1 stycznia jakaś kometa przecięła ekliptykę i zderzyła się z Ziemią, powodując oderwanie olbrzymiego odłamu globu ziemskiego, który dotąd wędruje w przestworzach międzyplanetarnych. Jeśli członkowie galijskiej Akademii Umiejętności nie dotarli, być może, jeszcze do jądra sprawy, byli w każdym razie już blisko prawdy