Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

- Woda... - odpowiedziała, łkając - wpływała we mnie... tak mocno... - Jest w szoku - stwierdziła Rzepa, patrząc na Syrenę z nienawiścią. - To nie ja! - powtórzył. W górze rzeki rozległ się stuk ocierających o przeszkody kajaków i podniesione męskie głosy. - Leszek, Tadek?! - zawołała Beata. - My! - Byliście cały czas razem? - zapytała. - Byliśmy, a co? - odpowiedział głos z ciemności. - Słyszałeś! - wysyczała Rzepa do Krzyśka znów unosząc wiosło. - Skoro nie oni, to ty... Nie zdążył zaprzeczyć, bo właśnie dotarli nadpływający. Beata zaczęła im świecić by mogli uniknąć zderzenia. Wtedy zobaczyła ich zmienione twarze. - Co się stało? - spytała szybko. - Zgubiliśmy Ryśka... - mruknął Tadeusz. - Wypadł.. - dodał Leszek. - Kiedy? - Nie jesteśmy pewni... Agnieszka wydała z siebie przeciągły skowyt, a potem jakby się coś w niej przełączyło, niespodziewanie zaczęła śmiać. Głośno, coraz bardziej radośnie, zdrowym, serdecznym śmiechem człowieka, któremu opowiedziano dobry dowcip. Beata słuchała z szeroko otwartymi oczami, po czym bezwolnie osunęła się na kolana i chwyciła za skronie. Agnieszka przestała się chichotać. - Musimy tu przenocować, a rano poszukamy Rysia... - stwierdziła rzeczowo, po czym nie bacząc, że jest naga od pasa w dół, wstała, na czworakach weszła na dziób kajaka i pomogła wydostać się z wody Syrenie. - Aga, dobrze się czujesz? - wybełkotała Rzepa. - Pewnie, jak po dobrym bzykanku... - Agnieszka bezwstydnie podrapała się po włosach łonowych. - Jeszcze się na nią gapisz?! - Beata spróbowała wyładować frustrację na Krzyśku. - Odczep się, Rzepa, przecież mówiłam ci, że to nie on! Ale może jak ładnie poprosi... - Agnieszka ujęła się pod boki i znacząco zakołysała biodrami. Leszek zagwizdał z podziwem. - Słuchajcie, ona jest w szoku... - zaczęła mówić Beata. - Sama jesteś w szoku, głupia cnotko! Dałabyś dupy jakiemu chłopu, to może wreszcie byś znormalniała! Beata zaniemówiła z wrażenia. - To może wyjdźmy na brzeg rozbić obóz? - odezwał się Tadeusz. - Tak, tak zajmijmy się czymś... - wydukała Rzepa. Przyświecając sobie latarkami, brodząc w przybrzeżnym błocie, wyciągnęli kajaki, wyładowali bagaże, zaczęli rozbijać namioty. Agnieszka pracowała razem z innymi, zupełnie nie dbając, by coś na siebie włożyć. Inni, dostawszy się do suchych rzeczy, natychmiast ubrali się ciepło, ona zdawało się nie czuć ani wstydu, ani przenikliwego zimna. Beata nie odważyła się interweniować. Zresztą, chłopaki byli zbyt zmęczeni, by się na nią gapić. Agnieszka wciągnęła spodnie dopiero przed pójściem do lasu, po drewno na ognisko. Po kwadransie ona i Leszek wrócili z naręczami suchych gałęzi. Agnieszka zaczęła je łamać, podczas gdy Syrena, ze wzrokiem wbitym w ziemię, okopywał saperką miejsce pod ognisko. Leszek grzebał w plecaku. Niebawem Tadeusz zabrał się za układanie drewek, a kiedy zapłonął ogień, Lechu puścił w obieg pół litra wódki. Beata nie protestowała, sama upiła duży łyk, podała Tadkowi. Płomienie błyskały coraz wyżej i jaśniej, przynosząc ulgę i spokój. Zawiesili nad ogniem kociołek. Wodę mieli w kanistrze, więc nie musieli brać z rzeki. Stali wokół i czekali, aż zabulgoczą pęcherze pary. Zupek w proszku znalazło się sporo. Beata wsypywała je do wrzątku jedną po drugiej, lekceważąc napisy na etykietach. Mieszając, rozmyślała, jak rozwiązać sprawę z Krzyśkiem. Połączone zapachy rosołu i grzybowej koiły nerwy, rozjaśniały myśli. Beata postanowiła, że porozmawia z Syreną jutro i ewentualnie go przeprosi. Stan Agnieszki mimo wszystko nadal budził wątpliwości psycholożki. To wyglądało na klasyczne wyparcie, załamanie mogło przyjść w każdej chwili. Najlepiej było być przy niej cały czas. - Może śpijmy obie w moim namiocie - zaproponowała Agnieszce, podając jej parujący kubek z bulionem. - Jak sobie życzysz - odpowiedziała dziewczyna, patrząc obojętnie w głąb naczynia. Rzepa zwróciła się do pozostałych: - Chłopaki, bez wygłupów, schowajcie tę butelkę i zaraz się kładźcie - powiedziała. - To był ciężki dzień dla nas wszystkich - spojrzała pojednawczo na Krzyśka. Ten skinął głową. - Jak sobie szefowa życzy - zasalutował jej Lechu. Pół godziny później, w namiocie Beata poczuła za uchem język Agnieszki. - Aga, co robisz? - szepnęła wystraszona. Zamiast odpowiedzi tamta bezceremonialnie rozpięła jej śpiwór. - Aga?!! - No dalej, rozłóż nogi, zrobię ci dobrze! - Proszę cię, nie... - próbowała przytrzymać jej ręce. - Wyobraź sobie, że to terapia zajęciowa... Chcesz, żeby mi się pogorszyło? - Aga... W tym momencie Beata poczuła jakby przez łechtaczkę przeszedł jej prąd, porażając obłędną rozkoszą aż do krzyża, do głębi istoty, w której coś ustąpiło i pękło. Była to chęć oporu. Chyba byłam strasznie, tak strasznie, spięta, pomyślała jeszcze i odleciała. * Młynarczykowi śniły się koszmary. Wydawało mu się, że płynie, albo że woda otacza go i zalewa. Uciekał przed wodą, a ona go doganiała, falowała pod nim, opadał w niej. Znowu i znowu, bez końca... Wstał już dzień, lecz koszmary nie odchodziły. Tadeusz obudził się dopiero, gdy za którymś razem wydało mu się, że topi się w wielkiej głębi i gwałtownym wyrzutem ramion rzucił ku powierzchni. Wtedy uderzył leżącego obok Leszka i ocknął się z poczuciem, że coś jest nie tak