Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
William zatrzymał furgonetkę na ulicy zwanej West Bay. Wysiedli obaj, żeby rozprostować nogi. Podeszły do nich dwie młode dziewczyny w koszulkach z napisem „Liceum Plastyczne w Savannah" i krótko obciętych dżinsach. Były cudownie opalone, miały długie zgrabne nogi i zdawały się pozostawać na bakier z całym światem. — Można tu oddać krew? — zapytała niższa z kokieteryjnym uśmieszkiem. Wyglądała najwyżej na szesnaste- lub sie-demnastolatkę. Miała kolczyk w wardze i szopę ogniście rudych, sztywno sterczących włosów. — Słodziutki z ciebie kąsek — zauważył Michael, patrząc jej prosto w oczy. — Różnie mnie już określali, ale nie jako „słodziutką" — odpowiedziała i zerknęła na przyjaciółkę. — Nie, Carla? Carla skinęła głową. William obrzucił dziewczyny taksującym spojrzeniem. Nie. Nie są warte zachodu. W Savannah powinni trafić na coś lepszego. — Niestety, mamy teraz przerwę — powiedział uprzejmym tonem i uśmiechnął się miło, wręcz uwodzicielsko. — Obiadową — dodał. — Może trochę później? Na przykład dziś wieczorem. Wpadniecie? — Nie jarzysz — ucięła mała. — Cała ta gadka to tylko rozruch. William powoli przesunął dłonią po karku. Wciąż się uśmiechał. — Ależ wiem o tym. Masz mi za złe, że próbuję podtrzymać tę gadkę? Mało jest dzisiaj tak fajnych dziewczyn. Tak jak mówiłem, wpadnijcie później. Krwi nam na pewno nie zabraknie. 158 Zabrał Michaela i poszli nad rzekę, na RWerfront Plaża. Nie patrzyli na łodzie i barki ani nawet na udekorowany jak do gali parowiec „Savannah River Queen" z ogromnym kołem łopatkowym, ani-na rzeźbę „Pożegnanie" — młodą dziewczynę z wyciągniętą ręką, jakby machała odpływającym żeglarzom. Przyglądali się ludziom, przechadzającym się po skwerze. Szukali łupu, chociaż zdawali sobie sprawę, jak niebezpieczny byłby atak za dnia, w obecności świadków. Trafili na pchli targ, gdzie wśród straganów z rozmaitymi starociami i dziełami sztuki współczesnej kręciło się kilku żołnierzy i sporo kobiet. Niektóre bardzo ładne. — Muszę coś przegryźć — stwierdził w końcu William. — Może tam, w tym pieprzonym przepięknym parku? — Ten by pasował—rzekł Michael i wskazał na szczupłego chłopca w czarnym podkoszulku i obszarpanych dżinsach. — A może coś na przekąskę? Co powiesz o tym dwulatku, bawiącym się w piaskownicy? Mniam, mniam... Schrupałbym go, bo mnie już mdlić zaczyna od słodkich zapachów. Williamowi udzielił się humor brata. — To pralinki. Polecam raczej coś z grilla. Podobno bardzo smaczne — powiedział. — Nie mam ochoty na wołowinę — pokręcił nosem Michael. — No cóż — ustąpił William. — Niech ci będzie. Co zamawiasz? Wybór należy do ciebie. Michael bez namysłu wyciągnął palec przed siebie. — Znakomicie — wyszeptał William. Rozdział 46 Znowu. Kolejne potworne morderstwo — tym razem w Sa-vannah. Kyle i ja polecieliśmy do Georgii błyszczącym czarnym śmigłowcem marki Bell, z którego byłby dumny Darth Vader. Kyle nie chciał tracić ani chwili. Nie dał mi czasu do namysłu. Nawet z góry portowe miasto urzekało swoim widokiem. Labirynt domów, rezydencji i ultranowoczesnych sklepów, a do tego rzeka zakolami płynąca wśród złotych łanów w stronę Atlantyku. Dlaczego mordercy wybierali właśnie takie miejsca — piękne i pełne ludzi? Dlaczego działali w tych, a nie innych miastach? Był pewien powód, na który do tej pory nikt z nas nie zwrócił najmniejszej uwagi. Może zabójcy grali w makabryczną grę z pogranicza świata fantazji? Jak ich, do diabła, rozgryźć? Samochód FBI zawiózł nas do katedry pod wezwaniem świętego Jana Chrzciciela, w zabytkowej dzielnicy East Harris. Wśród szacownych domów stały dziesiątki policyjnych radiowozów i parę ambulansów. — Autostrady wokół Savannah są kompletnie zakorkowane — powiedział do mnie Kyle, kiedy przebijaliśmy się przez nie mniejsze korki wokół kościoła. — To najpotworniejsza zbrodnia, jakiej tu dokonano od czasów książki Johna Berendta albo wydarzeń, które ją poprzedziły. Moim zdaniem, powinna ściągnąć jeszcze więcej turystów. Może nasze wampiry swoimi wybrykami chcą przebić Północ w ogrodzie dobra i zła? — Miejscowe władze i mieszkańcy niechętnie widzą takich gości — odparłem. — Słuchaj, Kyle, co się właściwie dzieje? Jakaś banda działa tuż pod naszym nosem. Usiłują nam coś przekazać. Wybierają najpiękniejsze miasta. Mordują w parkach, w luksusowych hotelach, a teraz nawet w katedrze. Chcą, byśmy ich dopadli? Czy też może odwrotnie, wierzą, że nikt ich nie złapie? Kyle uniósł głowę i spojrzał na dzwonnicę. — A może jedno i drugie? Zgadzam się z tobą, że z jakichś względów nie dbają o alibi. Dlatego właśnie cię tu ściągnąłem. Znasz się na rzeczy. Tylko ty jeden jesteś w stanie wejrzeć w ich chory umysł. Nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że oni chcą, aby ich złapać. Ale dlaczego? 160 I 1 Rozdział 47 Wysiedliśmy z samochodu i stanęliśmy przed głównymi drzwiami katedry Świętego Jana. Złocisto-biały napis nad portalem głosił: „Jedna rodzina, jedna wiara". Podwójne wieże wznosiły się wysoko nad dachami Savannah. Kościół zbudowano w stylu francuskiego gotyku — miał wysokie łuki i przypory, wspaniałe witraże i ołtarz z włoskiego marmuru. Obejrzałem dosłownie wszystko. Jak do tej pory, nic nie zwróciło mojej szczególnej uwagi. Morderstwo odkryto niecałe dwie godziny temu. Wsiedliśmy do śmigłowca natychmiast po komunikacie nadanym przez policję w Savannah. Trąbiono już o tym w telewizji. Zapach kadzidła wiercił mnie w nosie. Zwłoki zauważyłem zaraz po wejściu do katedry. Jęknąłem cicho i żołądek podjechał mi do gardła. Ofiarą był tym razem dwudziestojednoletni mężczyzna, znany mi z poprzednich doniesień, student historii sztuki z Uniwersytetu Georgia, Stephen Fenton. Mordercy zostawili mu portfel i pieniądze. Niczego nie ukradli, z wyjątkiem koszuli. Katedra była olbrzymia; bez wątpienia mogła pomieścić z tysiąc wiernych. Światło, padające przez witraże, rysowało wielobarwne wzory na kamiennych płytach podłogi. Już z daleka widziałem, że ofiara ma rozerwane gardło. Ciało było zmaltretowane i okaleczone, tak jak w poprzednich przypadkach. Leżało u podnóża trzynastej stacji drogi krzyżowej. Na posadzce widniały ślady krwi, ale nie za wiele. Pili krew tu, w katedrze? Dopuścili się świętokradztwa? Odrzucali wszelką religię? Czy szli własną drogą krzyżową? Podeszliśmy do ciała