Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Pociągnąłem łyk piwa i patrzyłem na nią. Bez przerwy nawijała na palce końce włosów. — Posłuchaj — powiedziałem łagodnie — co usiłujesz mi powiedzieć? Zawahała się, szukając odpowiednich słów, aby wyrazić to, co czuła. — Próbuję ci powiedzieć, że przyczyną było krzesło. Ma w sobie jakąś moc. — Moc? — Nie nabijaj się ze mnie, Ricky. Naprawdę wierzę, że coś jest w tym krześle, coś co spowodowało, że straciłam przytomność, gdy Grant odjeżdżał z podjazdu. — Rozumiem — pokiwałem głową. Poczułem przygnębienie. Przecież, obojętnie jak bardzo dziwne było to, że Grant zdołał opuścić podjazd, a ona tego nie zauważyła, musiało być jakieś racjonalne wytłumaczenie tej sprawy. Może sprawiło to napięcie przedmiesiączkowe Sary. Może Grant wypróbował na niej jakiś rodzaj magicznej sztuczki — „teraz mnie widzisz, a teraz mnie nie widzisz”. Jednakże Jonathan również nie widział odjazdu Granta, no a chłopiec nie cierpi przecież na npm. — Jonathanie — zwróciłem się do niego. — Czy gdy ten pan odjechał, ty naprawdę tego nie widziałeś? Może choć coś pamiętasz? Jonathan gryzł bułkę jak królik z dziecięcej bajki. — Jonathanie — powtórzyłem. — Co się zdarzyło, kiedy pan Grant odjeżdżał? Chcę, żebyś przypomniał sobie, co się wtedy zdarzyło. Pomyśl. Chłopiec powoli odłożył bułkę. Potem obrócił się i popatrzył na mnie z wyrazem twarzy, który naprawdę mnie przeraził. Wyniosłe, zimne i nieskończenie srogie spojrzenie, jak gdyby był bezwzględnym starcem, którego okrucieństwo i determinacja w jakiś sposób zostały wyzwolone przez moje pytanie. Prawie natychmiast jednak jego twarzyczka złagodniała i po policzkach zaczęły płynąć łzy. Sara wyciągnęła ręce i wzięła go w objęcia. — W porządku, kochanie — powiedziała, głaszcząc jego włosy. — Nie przejmuj się. Nie musisz myśleć o tym, co się wydarzyło, jeśli nie chcesz. — Potem popatrzyła na mnie i rzekła: — Zobacz, co zrobiłeś. — Niczego nie zrobiłem — zaprotestowałem. — Powiedziałem mu tylko, żeby przypomniał sobie, co się wydarzyło w tamtym momencie, kiedy Grant odjeżdżał spod naszego domu. Co w tym takiego strasznego? — On nie chce o tym myśleć i tyle. Wydałem z siebie długie, wściekłe westchnienie. — Jezus Maria! Jakiś facet dokonał na moim podjeździe magicznego zniknięcia. Moja żona i syn byli jedynymi świadkami. Czy któreś z was powie mi, co się, do diabła, wydarzyło?! Jonathan podniósł głowę znad ramienia Sary. Jego oczy były pełne łez. — Widziałem ciebie, tato — wyszeptał. — Co to znaczy, że widziałeś mnie? Nie mogłeś mnie widzieć. Byłem w domu, rozmawiałem przez telefon. — Ale ja cię widziałem, tatusiu — Kiedy? Kiedy mnie widziałeś? Sara objęła Jonathana jeszcze bardziej czule. — Nie mów nic więcej, kochanie — rzekła do niego, a we mnie wbiła ognisty wzrok. — Tata siedział na krześle — powiedział Jonathan. — Siedziałeś na krześle, ale wyglądałeś śmiesznie. — Śmiesznie? — Widziałem tylko twoją górną część. Nogi znikały w szczelinie z tyłu krzesła. Próbowałem powiedzieć ci, żebyś nie zsuwał się za oparcie, ale nie chciałeś mnie słuchać. Uśmiechałeś się do mnie. Byłem przerażony. Wstałem. Potem znowu usiadłem. Nie przychodziło mi do głowy nic, co mógłbym odpowiedzieć. Jonathan przestał płakać i patrzył na mnie poważnie, z pobladłą buzią. Sara głaskała go po ręce. — Słuchaj, Jonathanie — stwierdziłem w końcu. — Wiem na pewno, że byłem w domu i rozmawiałem przez telefon. A więc to, co zdawało ci się, że widzisz, to była tylko twoja wyobraźnia. To było tylko w twojej głowie. — Jonathan ma rację, Ricky — wtrąciła się Sara. — Rację? Co rozumiesz przez to, że ma rację? Nie powiesz mi, że też widziałaś mnie, jak ześlizguję się z oparcia krzesła? Potrząsnęła głową. — Nie. Jeśli nawet coś widziałam, to nie pamiętam, co to było. Ale wiem, że miałam jakieś przerażające uczucie, kiedy zemdlałam. ..Chwyciła się za policzek, jak gdyby przypominając sobie, że ktoś ją uderzył i popatrzyła na mnie pełnymi łez oczyma. Były to łzy niepewności i strachu. — Ricky — powiedziała do mnie. — Byłam przekonana, że umrzesz. 2. OBUMIERANIE Kiedy wróciliśmy do domu, meble nadal stały tam, gdzie je zostawiliśmy, na podjeździe, ale były odkryte, gdyż wiatr porwał czarny, welwetowy koc na drugą stronę domu, gdzie tkwił teraz w krzakach jak połamany parasol albo złapany w sidła nietoperz. Sara wysiadła z samochodu bez słowa i sięgnęła na tylne siedzenie, żeby obudzić Jonathana. Zasnął, kiedy tylko minęliśmy Lake Hodges w drodze powrotnej przez Escondido. Był zmierzch i zaczęły już bzyczeć komary. Nad naszymi głowami gorący, duszny wiatr poruszał liśćmi drzew eukaliptusowych. Otworzyłem frontowe drzwi, wyłączyłem przeciwwłamaniowy alarm pod schodami, a potem przeszedłem do pawilonu za domem, skąd dwie pary szerokich rozsuwanych drzwi wychodziły na patio z basenem. Włączyłem światła wokół basenu i rozsunąłem drzwi. — Chcesz drinka? — spytałem Sarę. Pomagała potarganemu Jonathanowi wejść po schodach do jego pokoju. — Nie zamierzasz schować reszty tych mebli? — odpowiedziała pytaniem. — Pogadam jutro z Miguelem, żeby przyszedł i zrobił to za mnie. Jestem wykończony. — Sądziłam, że jesteś nocnym markiem. — Jestem — odparłem. — Ale to nie znaczy, że muszę być pełen energii, prawda? Poza tym, Miguel lubi dźwigać meble. Nie chciałbym pozbawiać go tej przyjemności. — Wrócę za chwilę — powiedziała Sara. Podszedłem do naszej osiemnastowiecznej inkrustowanej narożnej szafki, gdzie trzymałem butelki z alkoholem i przygotowałem dwa duże drinki z rumu Collins. Potem udałem się do patio z czerwonej cegły i stałem tam przez chwilę, słuchając odgłosów wieczoru i obserwując, jak ostatni szkarłatny błysk dnia opada powoli w ciemność drzew. Sara przyszła parę minut później w błękitnym, jedwabnym szlafroczku. — Jonathan śpi? — spytałem. Wzięła swojego drinka. — Mówi, że chce pójść do rezerwatu jeszcze raz w przyszłym tygodniu, żeby zobaczyć znowu to wszystko. Zwłaszcza lwy