Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

– Leży sobie ten potwór i świetnie się bawi. Przecież toto ma osiemnaście lat i nigdy nic nie robi! Mam tego dosyć. Jestem zmęczona tym ciągłym dogadzaniem temu ważniakowi! Jej oczy wezbrały łzami. Drżącą ręką zgasiła papierosa, a bliźniaki szybko włożyły gumiaki, bo lubiły przebywać w towarzystwie Danniego, kiedy ten opalał się na placku. Snuł im wtedy opowieści plażowe, bajki, które sam wymyślał. Akcja tych bajek miała miejsce w dżunglach Afryki lub na szlakach pirackich Pacyfiku, albo w wielkich miastach zamorskich krajów. Bohaterami były dzieci, walczące z siłami natury, przestępcami i dzikimi zwierzętami, lądowały na skałach, wspinały się na szczyty, latały balonami lub mknęły łodziami motorowymi. I zawsze wychodziło na to, że to tłuste, ociężałe i niezdarne dzieci, które normalnie nie miały żadnych szans, były bohaterami opowieści plażowych. Dzięki zręczności i sprytowi wychodziły z każdej opresji. Te zaś, które w życiu grały główne skrzypce, silni chłopcy i ładne dziewczyny, przywódcy, zazwyczaj przegrywały w opowieściach Danniego. Sikały pod siebie ze strachu lub nie mogły uciekać dość szybko, bo babcia musiała je pilnować i tym podobne. Około południa wrócił Tommi i razem z Dannim weszli do kuchni na gotowanego łupacza i twaróg, który zaserwowała Lina. Wszyscy zajadali niczym konie. Prócz Dolli. Ona sączyła przy oknie dymiącą kawę z obtłuczonej filiżanki i pożerała dym papierosowy, nie odzywając się – choć wiele słów cisnęło się jej na usta. Tyle rzeczy miała do powiedzenia Danniemu, lecz milczała, bowiem Tommi był w domu. Z niezrozumiałych przyczyn zawsze trzymał stronę tego kretyna. Pod koniec posiłku na podwórze zajechał Grettir. Wpadł szybko do kuchni, by coś przełknąć. Jak zwykle się śpieszył i skoro tylko pocałował Dolli w policzek, ulotnił się. Ona została na środku kuchni i zastanawiała się, dlaczego mu się tak śpieszy. Czy naprawdę jest tak zajęty czyszczeniem broni w tym sklepie sportowym w śródmieściu? A może po prostu się kurwi? Słońce przesunęło się na niebie, w związku z czym Danni zmienił miejsce. Przeniósł się pod okna bawialni przy południowej ścianie domu i rozkoszował ciepłem. Tam dodatkowo był osłonięty od północnego wiatru. Miał na sobie jedynie krótkie spodenki i całe popołudnie leżał bez ruchu.Tylko książką, niczym wachlarzem, wymachiwał przed twarzą. – Jesteś jak kupa gnoju! – ryknęła Dolli, kiedy wyszła, by rozwiesić pranie na sznurach. Wieszała pranie, przypinała je klamerkami i w regularnych odstępach czasu wyzywała Danniego. On zaś postanowił sobie, że jej zły humor nie zmąci spokoju jego myśli, więc milczał. Udawał, że jej nie zauważa. Chociaż po jednej wiązance słychać było, jak mamrocze: – Jagedi, jagedi, jagedi, jag... Wtedy Dolli cisnęła klamerki i wpadła do Liny do kuchni: – Nie zniosę tego, nie zniooosę tego, coś trzeba z nim zrobić. 89 Lina właśnie smażyła Baddiemu befsztyk. Chłopiec dopiero co wstał i właśnie odchrząkiwał w ubikacji. Po chwili wszedł do kuchni i zjadł spokojnie, popijając mlekiem. Jego także Lina ostrzegła przed nadużywaniem mleka, bo jej znajomy Snaebjörn wypił któregoś ranka tyle zimnego mleka, że... Baddi nie odpowiedział, choć wyglądał na wyspanego i zadowolonego. Nalał sobie jeszcze jedną szklankę, stanął przed starą i wychylił duszkiem, gulgocząc niemiłosiernie, po czym oddał staruszce pustą szklankę, ukłonił się i wyszedł. – Baddi, powinieneś słuchać moich rad – krzyknęła Lina za wychodzącym. Baddi wypiął się i pierdnął, podszedł do drzwi frontowych sprawdzić jaka pogoda, a następnie udał się do pokoju telefonicznego wyczyścić swoje lakierki z wąskim szpicem. W te nieliczne słoneczne dni roku niewielu przychodziło, by dać sobie powróżyć. Niemniej po południu przyszły dwie dziewczyny z zakładów rybnych i Lina zadumana rozłożyła karty.W domu panował spokój, więc nieskrępowane siedziały przy stole. Do kuchni dobiegał śpiew Baddiego, który czyszcząc buty, zawsze nucił piosenki Elvisa. Raz tylko słychać było, jak otworzyło się okno w bawialni i Dolli wrzasnęła: – Możebyś tak wsadził sobie zapałki między palce u nóg, żeby tam też się opalić? Dziewczyny z zakładów rybnych zachichotały. Wkrótce potem beztroskie poszły na dworzec autobusowy kupić bilety do Thingvellir. Lina wywróżyła im podróż. Tego piątkowego popołudnia Danni wrócił z plaży dopiero o szóstej. Wtedy właśnie Lina zawtórowała marudzącej Dolli. Danni zerwał się na równe nogi jak wyrwany ze snu i pogalopował do swego pokoju, trzaskając po drodze wszystkimi drzwiami, unosząc na swych szerokich barach całą beznadzieję i cierpienie świata tego. Baddi do nikogo się nie odzywał. Czyścił buty i nucił gardłowym głosem Elvisa: „...who cares for faaame and fortune...” Lina, która w kuchni przygotowywała kolację, rozkoszowała się swoim promyczkiem i jego czyszczeniem butów. Co i rusz zaglądała do pokoju telefonicznego. Była przekonana, że kiedyś ten chłopiec wyjdzie na ludzi. A jak pięknie śpiewał; właściwie, to powinien zostać księdzem. „Fame and fortune! (dułabadu) how empty they can be but when I hold you in my arms that's heaven to me!” Potem znów czyścił. Pucował. Glansował. Czubki błyszczały jak lustra w Wersalu. Pod wieczór zamykano sklepy i nagle z mirażu wyłonił się Tommi w gumowcach. Był posępny, choć z zadowoleniem międlił w ustach papierosa marki Roy. Danniego już nie było w domu. Lina zawołała wszystkich na kolację. Znad fiordu wiała bryza, niosąc z sobą wilgoć mistyczną duchami potępionych rodziców Liny, którzy przyśnili się jej tej nocy, rozgrywający partyjkę pokera. Czerwone słońce na zachodzie błogosławiło ciszę. Kiedy rodzina siedziała przy stole w Starym Domu, w śródmieściu pojawił się bordowy, chromowany chevrolet bel air sedan skrzydlak, i przeszywając powietrze głośnymi wystrzałami jakby z bazooki, pomknął w górę ulicy Hverfisgata. Płomienie buchały z wydechu