Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

– Na miłosierdzie... Starzec nie dokończył zdania, lecz powstrzymany wymownym gestem Hendona wrócił do ploteczek: – Rycerz Hugon jedzie na koronację, i to jedzie z wielkimi nadziejami. Spodziewa się wrócić z godnością para, bo w znacznych jest ponoć łaskach u Lorda Protektora. – Jakiego Lorda Protektora? – zdziwił się miłościwy pan. – Jaśnie oświeconego księcia Somerseta. – Jakiego znowu księcia Somerseta? – Na Boga, jeden jest tylko Somerset, lord Hertford. Król zapytał surowo: – Od kiedyż to on jest księciem i Lordem Protektorem? – Od ostatniego dnia stycznia. – A któż, za pozwoleniem, nadał mu owe godności? – On sam i Wielka Rada z aprobatą króla. Miłościwy pan gwałtownie porwał się z miejsca. – Króla! – zawołał. – Jakiego króla, zacny człecze? – Dobre sobie! Jakiego króla! (Wielki Boże, o co właściwie chodzi temu chłopaczkowi?) Ponieważ mamy tylko jednego króla, nietrudno odpowiedzieć na twoje pytanie. Mówiłem o najmiłościwiej nam panującym królu Edwardzie VI, którego oby Bóg miał w swojej pieczy! Ach, jakiż to łaskawy, miłosierny młodzik! Nie wiem, czy jest szalony, czy zdrowy. Bóg z nim! Powiadają zresztą, że lepiej mu dnia każdego. Ale tak czy inaczej, wielbią go ludzkie usta. Wszyscy go błogosławią i modlą się z serca, aby żył długo i długo władał Anglią. Zaczął całkiem po ludzku, bo darował życie staremu księciu Norfolkowi, teraz zasię chce obalić najokrutniejsze prawa, które męczą i gnębią naród. Na taką nowinę Edward skamieniał ze zgrozy i popadł w głęboką a chmurną zadumę. Nie słuchał już dalej paplaniny starca. Zastanawiał się, czy ów „młodzik” to mały żebrak, którego zostawił był w pałacu odzianego we własne szaty. Nie wydało mu się to podobne do prawdy, bo sama mowa i obejście musiałyby przecie zdradzić prostego chłopca, gdyby nawet próbował udawać księcia Walii. Wówczas przepędzono by oszusta i rozpoczęto poszukiwania prawdziwego królewicza. Czy to możliwe, aby dwór podstawił jakiegoś szlachetnego miedzianka na miejsce prawego dziedzica tronu? Nie! Wuj jego nie pozwoliłby na to. Lord Hertford jest potęgą, która bez wątpienia knowania takie zgnieść by mogła w zarodku i na pewno by zgniotła. Rozmyślania nie wiodły chłopca do niczego, im silniej bowiem pragnął rozwikłać zagadkę, tym bardziej go ona dręczyła, tym mocniej bolała głowa i tym gorzej sypiał. Z godziny na godzinę wzbierała w nim myśl udania się do Londynu, a niewola była coraz trudniejsza do zniesienia. 100 Wszelkie sztuczki Hendona zawodziły: króla nie można było pocieszyć. Lepiej się to powiodło dwu niewiastom przykutym w sąsiedztwie strapionego chłopca. Pod wpływem łagodności owych kobiet Edward odzyskał spokój i nauczył się nieco wytrwania. Był im też szczerze wdzięczny i tkliwie pokochał swe pocieszycielki, których słodycz i pogoda wywierały nań wpływ dobroczynny. Razu pewnego zapragnął się dowiedzieć, czemu zostały uwięzione, kiedy mu zaś odrzekły, iż są baptystkami, uśmiechnął się i spytał: – Czy to zbrodnia, za którą dostać się można za kraty? Zmartwiłem się szczerze, bo rychło was utracę; niedługo tu pozostaniecie z powodu tek błahego przewinienia. Kobiety nie odpowiedziały, lecz coś w wyrazie ich twarzy zaniepokoiło króla. – Milczycie – zawołał żywo. – Ach, bądźcie dla mnie dobre i rzeknijcie, iż nie grozi wam inna jeszcze kara. Rzeknijcie, proszę, że nie żywicie obaw. Niewiasty próbowały zmienić temat rozmowy, ale król się zatrwożył i dopytywał jednej z nich: – Będą cię może chłostać? Nie! Nie dopuszczą się takiego okrucieństwa! Powiedz, że tak nie będzie! Ach, to niemożliwe! To niemożliwe! Baptystki stropiły się i zmieszały, pojęły jednak, iż nie da się uniknąć odpowiedzi, więc jedna z nich odrzekła głosem zdławionym przez wzruszenie: – Ach, ranisz nam serca, ty szlachetna duszo! Oby Bóg pozwolił nam znieść mężnie... – Ach, to wyznanie! – przerwał król. – Będą cię chłostać te łotry bez serca! Lecz nie płacz, nie rozpaczaj, bo tego nie ścierpię. Nie trać odwagi! W porę odzyskam swe prawa! Zdążę uchronić cię od straszliwej kary i uchronię, jak Bóg na niebie! Kiedy król zbudził się następnego ranka, kobiet owych nie było. – Już ocalone! – zawołał radośnie, po chwili jednak dodał z żalem: – Biada mi, utraciłem swe pocieszycielki! Niewiasty pozostawiły małemu więźniowi dowody pamięci! – dwa skrawki wstążki przypięte szpilkami do jego odzienia. Miłościwy pan powiedział, iż na zawsze zachowa te pamiątki, niebawem zaś odnajdzie poczciwe, drogie przyjaciółki i otoczy je szczególną pieczą. W tej chwili wszedł klucznik z jakimiś swymi podwładnymi i kazał wyprowadzić więźniów na dziedziniec. Edward uradował się niemało. Jakie to szczęście ujrzeć znowu błękit nieba, odetchnąć świeżym powietrzem! Irytował się i użalał na opieszałość więziennych pachołków, na koniec jednak przyszła jego kolej; zdjęto mu żelazne pęta i kazano wraz z Hendonem wychodzić śladem innych więźniów. Dziedziniec był czworokątny, brukowany, rozległy. Więźniów wprowadzono tam przez potężną, ceglaną bramę i ustawiono szeregiem, plecami wspartych o mur. Przed nimi rozciągnięto linę, ponadto strzegli ich konstable. Ranek był chłodny, pochmurny. Nocą spadł puszysty śnieg i pobielił rozległą, pustą przestrzeń, która pod tym całunem wyglądała tym bardziej posępnie. Od czasu do czasu lodowaty wiatr omiatający dziedziniec tam i ówdzie podnosił śnieżne wiry. Na środku dziedzińca stały dwie kobiety przykute łańcuchami do słupów. Na pierwszy rzut oka król poznał swoje dobre przyjaciółki, wzdrygnął się więc i pomyślał: „Niestety, nie odeszły wolno, jakem był sądził. Ach, pomyśleć, że kobiety takie jak one zaznać mają kańczuga, i to w Anglii! O hańbo! W Anglii chrześcijańskiej, nie pogańskiej! Będą je chłostać, a ja, którego one pocieszały i traktowały tak serdecznie, będę musiał patrzeć na tę niesłychaną krzywdę. Dziwne to, bardzo dziwne, iż ja, najpierwsze źródło władzy w tym rozległym królestwie, nie jestem pomóc im w żaden sposób. Niechaj jednak strzegą się ci nędznicy, zbliża się bowiem dzień, w którym, zażądam od nich strasznej zapłaty za to niecne dzieło. Za każdy raz, który padnie dzisiaj, poczują sto bizunów”. Otwarła się główna brama i tłum ludu zalał dziedziniec więzienny. Tłum ów stłoczył się koło niewiast, skrył je przed wzrokiem króla. Potem przyszedł duchowny, przecisnął się przez ciżbę i także w niej utonął. Edward posłyszał głosy, jak gdyby pytał ktoś, a kto inny dawał 101 odpowiedzi, atoli nie mógł wymiarkować, o czym mowa. Następnie wiele było zamieszania, jakichś przygotowań i przepychania się rozmaitych urzędników przez tę część tłumu, która kupiła się najbliżej kobiet