Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Zdaję sobie sprawę z tego, że książę Karol poślubił siostrę Edwarda z Yorku. — Który jest obecnie Karolem IV, z łaski bożej królem Anglii. De Vere poprawił ją tonem najwyższego autorytetu: — Królem-uzurpatorem. — Aha. Więc jesteś tutaj, na dworze księcia, ożenionego z siostrą króla-Yorka, i szukasz jakiegoś Lancastera, który by zechciał dokonać inwazji na Anglię i stanąć do walki o tron przeciwko królowi-Yorko- wi? Rozumiem. — Wygodnie usadowiła się w siodle, poskramiając Godluca, po którym wyraźnie było widać, że pragnąłby się położyć i wytarzać w soczystej, zielonej trawie. Zajęta koniem przez dobrą minutę nie spojrzała na hrabiego Oksfordu, a gdy znów mogła na niego zerknąć, nie udało się jej ustalić, czy de Vere się uśmiecha, czy też nie. — Gdyby do tego doszło, to przypomnij mi, Wasza Łaskawość, żebyśmy zmienili obecny kontrakt. Jestem całkiem pewna, że Anselm byłby przeciwny podjęciu się takiego zadania. „Czego naprawdę jestem całkiem pewna, to tego, że przeciwnie, byłby zachwycony. Cholerny Robert! Nigdy nie machnie ręką na te pie- przone angielskie wojny. Ale przynajmniej mnie do nich nie wciąga! Nie to, żebym nie chciała być w tej chwili o pół chrześcijańskiego świata stąd...". — Nie uważaj tego planu za przejaw szaleństwa, kapitanie — ogo- rzała twarz hrabiego Oksfordu zmarszczyła się w wyrazie rozbawie- nia. — Ja w każdym razie nie uważam go za większe szaleństwo niż zatrudnianie niewiasty-najemniczki dla wzmocnienia moich własnych oddziałów. Asza zaczęła się zastanawiać czy przypadkiem za żołnierską po- wierzchownością Johna de Vere nie kryje się niedojrzały mężczyz- na, lekkomyślny niczym piętnastoletni rycerz uczestniczący w swej pierwszej wojennej kampanii. „Wściekły niczym pies, któremu podpa- lono jaja" — pomyślała ponuro. „Robercie i kanonierze Angelotti — jesteście w bardzo, ale to bardzo trudnym położeniu". Hrabia powiedział: — Przybyłaś z południa, kapitanie, gdzie byłaś zatrudniona przez wizygocką przywódczynię. Jak mi to wyjaśnisz, pozostając w ramach zasad twojej condotty"? „No i proszę. A to dopiero pierwszy. Będą padały interesujące py- 383 tania, i to nie tylko z ust szalonych angielskich hrabiów, którym zda- rzy się mnie zatrudnić". — A więc? — przynaglił ją de Vere. Asza obejrzała się przez ramię na swoją eskortę, która podążała za nią pod wodzą Thomasa Rochestera i pod jej osobistym proporcem. Chłopcy zmieszali się z żołnierzami w biało-ceglastych barwach. Reszta kompanii — łucznicy, oszczepnicy i rycerze, wszyscy od- znaczający się taką samą rozwiązłością — pod przewodem oficerów szła i jechała z powrotem do obozu. — Tak, mój lordzie. — Asza zmrużyła powieki, patrząc pod słoń- ce na oddalającą się kolumnę. Widziana od tyłu i ze złudnej perspekty- wy, zdawała się stać w miejscu: ot, po prostu las tyczek, porusza- jących się nieznacznie na przemian w górę i w dół. Gęstwa stalowych hełmów i grotów błyszczała w promieniach burgundzkiego słońca. Po- wiedziała: — Gdybyś chciał przeprowadzić inspekcję kompanii, mój lordzie, to w moim namiocie jest wino. Zastanawiam się nad tym, co wolno mi ci powiedzieć, pozostając lojalną wobec twojego poprzedni- ka. — Po chwili wahania spytała: — Dlaczego chciałbyś się tego do- wiedzieć? Nie wyglądało na to, żeby się poczuł dotknięty, mimo iż pozwoliła sobie na wystarczająco wiele bezceremonialności, aby go sprowokować, gdyby na taką prowokację liczył. Pomyślała: „Zaraz się okaże, o co mu chodzi", i czekała z wodzami owiniętymi wokół palców, kołysząc się w siodle zgodnie z rytmem swobodnego kroku Godluca. — Dlaczego? Ponieważ po przybyciu tutaj zmieniłem zdanie w kwe- stii tego, co chciałem zrobić — de Vere przeszedł na burgundzką fran- cuszczyznę. — Wobec tego, że krucjata tych z Południa wkracza w głąb chrześcijańskiego świata, jakby szła po gładkim dywanie, a burgundzcy panowie i książęta żrą się z francuskimi, zamiast się z nimi zjednoczyć, sprawa Lancasterów musi zostać czasowo zawieszo- na. Jaki byłby pożytek z osadzenia naszego króla na angielskim tronie, skoro pierwszą rzeczą, jaką by z niego zobaczył, byłaby flotylla czar- nych galer płynących w górę Tamizy? — Asza nieznacznie spowolniła Godluca, żeby móc obserwować twarz Anglika. Jego zmrużone z po- wodu słonecznego blasku oczy ujawniły głęboko wyryte w kącikach kurze łapki. Nie patrzył ani na nią, ani na rozciągające się wokół niego hektary żyznej burgundzkiej ziemi. Jego głos docierał do niej poprzez 384 brzęk uprzęży i odgłosy wydobywającego się z nozdrzy Godluca od- dechu. — Ci Wizygoci to dobrzy żołnierze. Albo nas podbiją, bo nie uda się nam zjednoczyć, albo się zjednoczymy i mimo to również zo- staniemy pobici. To byłaby zła wojna. A tymczasem na Wschodzie przyczaili się Turcy, którzy mogą tu przyjść i odebrać zwycięzcy jego łupy. — Kostki jego cienkich, kościstych palców, trzymających wo- dze, zbielały. Gniadosz poderwał łeb do góry. — Spokojnie! — Wasza Łaskawość zatrudnił mnie po prostu dlatego, że akurat byłam w pobliżu. — Tak. — Anglikowi udało się zapanować nad koniem; jego jasno- niebieskie oczy, które zdawały się patrzeć w pustkę, ponownie skupiły się na twarzy Aszy. — Pani, jesteś jedynym najemnikiem w Burgundii, którego udało mi się znaleźć. Porozmawiam również z twoimi oficera- mi, zwłaszcza z głównym kanonierem. Przede wszystkim szczegółowo się dowiem, jaką dysponują bronią i jaką stosują taktykę walki. Potem powiesz mi, jakie rozpowiadają rzeczy o waszej przeszłości