Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Louis David musi zebrać siły, by powstrzymać drżenie, ale okrągła buzia jego małej córeczki tchnie spokojem, a wzrok wędruje gdzie indziej. Właśnie ujrzała swego „niewidzialnego towarzysza", który poprowadzi ją przez oszalałą młodość. Mimo to dla dwuipółletniej Aleksandry stos świeżych zwłok stopi się w upiorną zjawę i legnie w głębi jej psychiki. Nigdy nie zapomni, że człowiek jest najbardziej okrutnym gatunkiem. O ile lewicowe poglądy polityczne Aleksandry były pewnym refleksem odziedziczonym po ojcu, o tyle rys mistycyzmu, który rzadko ujawniała lu- 43 Niezwykłe życie Aleksandry David-Neel dziom Zachodu, pochodził ze strony matki. Aleksandra narzekała, że jest pionkiem w niekończącej się partii szachów rozgrywanej przez rodziców, jednak sama przez całe długie życie oscylowała między powabami rozumu i rytuału. Przedsięwzięcia, jakie podejmowała od końca lat 80. dziewiętnastego wieku do ślubu z Philippe'em Neelem, są trudne do zrozumienia, ponieważ zmierzała jednocześnie w dwóch przeciwnych kierunkach . W Londynie, jako dwudziestolatka, uległa wpływowi okultyzmu, który okazał się dla niej jedynie rozrywką, i teozofii, którą potraktowała poważniej. Pewnego wieczoru w 1888 roku dwudziestoletnia mademoiselle wysiadła na londyńskim dworcu Victoria Station. Niepewna siebie i oszołomiona gwarem zebrała siły, by w łamanej angielszczyźnie zapytać o drogę. Na szczęście James Ward, członek Stowarzyszenia Najwyższego Wtajemniczenia, wyłuskał ją z tłumu i zaprowadził do swojej siedziby. Chociaż Aleksandra niecierpliwie czekała na ten moment, pozostawiona w słabo oświetlonym pokoju, wybuch-nęła płaczem. Sama, w stolicy obcego kraju, poczuła się bezdomna. Gdy położyła się spać, zaniepokoiły ją wibracje dochodzące zza szerokich drzwi zasłoniętych storą tak gładko jak lakierowanym kasetonem. Co się za nimi kryło? Wszak już wcześniej czytała o sekretnych stowarzyszeniach, które poddawały kandydatów ubiegających się o członkostwo makabrycznym próbom. Zapadając w sen, była przerażona wizją strasznej procesji przechodzącej przez drzwi i przemierzającej tajemne kręgi. Postanowiła się trzymać. Czyż nie szydziła zawsze ze swej matki z powodu jej nieuzasadnionych zabobonnych lęków? Wysunęła się z łóżka, by zbadać owe drzwi. Kiedy wreszcie zdołała podważyć róg sztywnych płócien zasłony, by za nią zajrzeć, zobaczyła jedynie ciemność. W pokoju była lampa elektryczna, więc Aleksandra skwapliwie skorzystała z tego produktu nauki. Ten niezwykły przedmiot świecił obok jej łóżka, zaś ona była gotowa, jeśli zjawy wtargną, skierować go na nie i wypłoszyć. O siódmej następnego ranka pokojówka, wnosząc herbatę i biszkopty, obudziła pogrążoną we śnie młodą kobietę, po czym nacisnęła niewielką klamkę i szeroko otworzyła drzwi prowadzące do miłego ogrodu. Aleksandra pospiesznie zrobiła poranną toaletę, by pójść na śniadanie, ale zastała przy 44 Jedyny i jego własność nim tylko kilkoro wymizerowanych stołowników. Gdy z żalem skonstatowała, że menu jest tu nader skromne, udzielono jej reprymendy opowieścią o przewodniczącym: zadowalał się tuzinem migdałów na cały dzień i, niekiedy, jedną pomarańczą. Aleksandra przyzwyczaiła się do życia między gnostykami; starszymi niż ona, bardzo grzecznymi i dyskretnymi. Nie narzucali żadnych reguł ani dogmatów. Zwykle zbierali się w dużej, wygodnej bibliotece, pełnej dzieł o alchemii, metafizyce oraz astrologii, i czytali wszelkie prace naukowe, jakie pobudzały ich fantazję. Tlące się pałeczki kadzidła nadawały orientalny aromat pełnemu książek wnętrzu. Niektórzy nieustannie palili tureckie cygara, podczas gdy inni w powłóczystych białych szatach przesuwali się bezszelestnie przez gęsty błękitny dym. Dar krytycznego myślenia utrzymywał Aleksandrę, nawet gdy miała zaledwie dwadzieścia lat, z dala od prawdziwych wyznawców czy jakiegoś bzdurnego mistycyzmu. W sędziwym wieku napisała wspomnienie o swych młodzieńczych badaniach, którego potem nie chciała opublikować. Ponieważ zawsze spragniona była uwagi i pieniędzy, jakie przynosiła książka, było to niezwykłe. Jednak to zawoalowane wspomnienie mogłoby się okazać kłopotliwe dla kogoś, kto potrafiłby czytać między wierszami. Opublikowane pośmiertnie (Le sortilege du mystere) odnotowuje nieczęste przygody badaczki w finde-sieclowym świecie metafizyki i zwariowanych kultów. Po latach Aleksandra nazwała gnostyków szalonymi, ale gdzież indziej w wiktoriańskim Londynie mogłaby młoda dama mieszkać tak tanio i bezpiecznie? Gnostycy zostawili jej swobodę nauki angielskiego i zagłębiania się w bogactwo wiedzy zgromadzonej w British Museum. Na jej stoliku w słynnej bibliotece urósł wysoki stos publikacji o indyjskiej filozofii, buddyzmie i tao-izmie. Boczne ulice kusiły specjalizującymi się w tej tematyce księgarniami, do których wkraczali prawdziwi Hindusi w turbanach i Chińczycy z tradycyjnymi warkoczami! Elisabeth Morgan sprawowała pewną kontrolę nad jeszcze naiwną, atrakcyjną młodą kobietą. Aleksandra mówiła o tej mrocznej postaci jako o swojej „matce chrzestnej", chociaż francuskie słowo marraine może rów- 45 Niezwykłe życie Aleksandry David-Neel nież oznaczać „sponsorkę". Londyn oferował wówczas szeroki wachlarz towarzystw okultystycznych i niezwykłych postaci. Entuzjastów miały tu zarówno kabała i zakon rożokrzyżowców, jak i świątynie magicznych obrzędów egipskich. Szaleństwo spirytyzmu ogarnęło wysoko i nisko urodzonych. Victor Hugo uległ mu w czasie, gdy mieszkał w Guernsey i całe dnie spędzał przy wirujących stolikach, chcąc nawiązać kontakt z duchem córki, która się utopiła. Wybitni intelektualiści, tacy jak sir Arthur Conan Doyle, również badali ten fenomen. Popularną dziedziną zawładnęły wspaniałe występujące publicznie media, takie jak Douglas Home, który potrafił lewi-tować, Florence Cook, która materializowała byty, a także mistrz transu, William Stainton Moses. Aleksandra, mimo swej wybornej pamięci, nigdy nie wspomniała o spotkaniu któregoś z owych słynnych mediów. Wiemy jednak, że uczestniczyła w seansach spirytystycznych, ponieważ później przedstawiła racjonalne wyjaśnienie tego procesu. Duchy, które ludzie postrzegali na seansach, były „żywiołami" - bezcielesnymi duszami, które nie mając materialnej powłoki starają się ucieleśnić, by związać się z żyjącymi. Doznając w tym niepowodzenia, mogą czasowo zawładnąć albo podatnym medium, które wykorzystuje je do stworzenia duchowego „zjawiska" (dźwięków lub odczuć), albo niechętnym medium, które mogą doprowadzić do destrukcji. Te żywioły nigdy nie były ludźmi, ale znalazły się w klasie określanej przez Tybetańczyków mianem „demonów"