Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
9 Władysław IV prawdopodobnie sądził, że wystąpienie z inicjatywą odbycia colloąuium przez episkopat, który podkreślał, iż jest to za zgodą króla, będzie miało swoją wymowę dla Rzymu, a jednocześnie wywoła zaniepokojenie i niepewność wśród dysydentów, którzy „węsząc" podstęp, będę długo naradzać się między sobą oraz zasięgać rad współwyznawców z zagranicy. To zaś odwlekałoby termin spotkania i to z winy ich samych, nadając akcji pożądany rozgłos. Z możliwością odrzucenia tej propozycji król nie liczył się. Sądził, że dysydenci nie mogą sobie na to pozwolić. Na pośpiechu całkowicie zaś mu nie zależało. Wiedział, że nie należy spodziewać się pomyślnych rezultatów tego spotkania. Dążył do najszerszego propagowania swej inicjatywy, a jednocześnie robił wszystko, aby możliwie jak najpóźniej do tego spotkania doszło10. Miał chyba nadzieję, że sam rozgłos o jego dobrych chęciach pozwoli mu osiągnąć zamierzony cel, tzn. wpłynie na społeczność protestancką, aby zgodziła się przyjąć jego pośrednictwo w rozpoczynającym się kongresie pokojowym. 8 H. Gmiterek, op. cit., s. 71 - 74. • Miało kilka wydań (także w języku niemieckim), sformułowane w bardzo tolerancyjnym duchu służyło celom propagandowym. "> Prawdopodobnie zakładał, ii 10 października 1644 r. nie dojdzie do spotkania, bowiem nie zostały podjęte żadne prace przygotowawcze. 144 O inicjatywie królewskiej rzeczywiście stało się głośno. Dowodzi tego znaczna liczba listów protestanckich polityków i teologów z Rzeszy oraz Holandii przysłanych na konwokację generalną kalwinistów i braci czeskich odbywającą się w ostatnim tygodniu sierpnia i pierwszym września 1644 r. w Orli. Wbrew nadziejom Władysława IV nie zawierały one jednak pozytywnych opinii o jego inicjatywie, zalecały ostrożność. Były nawet takie listy, które odwodziły dysydentów od udziału w colloąu-ium łl. Wpłynęły one w dużej mierze na postanowienia konwo-kacji. Podjęła ona decyzję o wysłaniu poselstwa do króla, które miało wyrazić podziękowanie za wysunięcie propozycji spotkania, prosić o przełożenie terminu i o to, aby sam władca jemu przewodniczył, a także zapewnić, że kalwiniści i bracia czescy stawią się. Posłowie mieli też przedłożyć grawamina protestanckie i domagać się potwierdzenia konfederacji warszawskiej oraz innych należnych im praw. Król przyjął posłów 12 września 1644 r. i nie odrzucił prośby 0 przełożenie terminu. Próbował jedynie bez powodzenia skłonić ich, aby 10 października ktoś z dysydenckich polityków udał się do Torunia i wyjaśnił, dlaczego delegacje protestanckie nie mogły przybyć. Mimo to posłowie mogli wywnioskować, iż nieprzybycie ich delegacji w wyznaczonym w zaproszeniu terminie nie pociągnie za sobą dla współwyznawców żadnych przykrych następstw. Przywódcy wszystkich zainteresowanych kościołów (poza ariańskim) z pewnością dowiedzieli się wcześniej o rezultatach poselstwa. Niemniej jednak 10 października 1644 r. w Toruniu znalazła się delegacja katolicka, przedstawiciele braci czeskich 1 luteranin -- profesor z Helmstedt, Georg Calixt. Przybyli tam również arianie Marcin Ruar i Jonasz Schlichtyng, których wraz z Krzysztofem Lubienieckim synod w Siedliskach wyznaczył delegatami na colloquium. Zarówno bowiem list prymasa, jak i króla upoważniał ich do tego. To pierwsze spotkanie w dniu 10 października trwało bardzo krótko. Ponieważ nie wzięli w nim udziału nawet obecni w Toruniu delegaci braci czeskich. Przedstawiciel Władysława IV — " H. Gmiterek, op. cit., s. 78 - 79. — O tolerancję dla zdominowanych 145 kasztelan elbląski Jan Kos stwierdził nieobecność dysydentów i oznajmił zebranym, że król uwzględni ich prośby i wyznaczy nowy termin zjazdu, na który delegaci z poszczególnych wyznań zgodnie z obietnicami posłów zjawią się na pewno. Podczas tego spotkania rozstrzygnęła się natomiast sprawa udziału arian w przyszłej „rozmowie". W odpowiedzi na deklarację delegatów ariańskich o gotowości stawienia się w każdym terminie biskup żmudzki Jerzy Tyszkiewicz oświadczył, iż ma polecenie porozumiewać się tylko z kalwinistami, luteranami i braćmi czeskimi. W związku z tym uznał obecność arian za niepożądaną. Dysydenci to zaakceptowali. Stąd też w przyszłorocznych obradach przedstawiciele ich mogli uczestniczyć jedynie jako obserwatorzy12. To nietolerancyjne posunięcie wobec arian w okresie, w którym tak dużo mówiono o pogodzeniu wyznań, nie było odosobnione. Trybunał Koronny wydał liczne wyroki ukazujące ich protektorów z terenów Wołynia i Kijowszczyzny na ciężkie kary. Na przykład Jerzego Niemirycza osądzono na 10 000 grzywien za bluźnierstwa przeciwko Trójcy Świętej rozpowszechniane na piśmie13. Niemirycz, aby uwolnić się od zarzutu o podobne bluź-nierstwo, którego miał dopuścić się przy składaniu przysięgi w czasie obejmowania urzędu podkomorzego kijowskiego, zmuszony został wraz z sześcioma katolikami posesjonatami ze swego województwa przysiąc, że nie popełnił faktycznie zarzucanego mu czynu14. Dekretem zaś z 18 maja 1644 r