Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Głuchy wstrząs targnął ścianami domu i światła nagle zgasły. Chwila głuchego wyczekiwania na coś, co ma zaraz nastąpić. Nie nastąpiło. Dach wytrzymał, więc szmer rozmów wrócił na swoje miejsce. Przy stolikach tu i tam
243
zapalono świece. Żadnej paniki, żadnego wzruszenia, jak gdyby wszystko tu szło według z góry ustalonego planu
— Swoją drogą dziwni ludzie — mruknąłem.
— Zobaczycie ich dopiero za chwilę w podziemiu -odpowiedział Kapuściński. — Chodźmy...
Kiedyśmy wyszli spoza dyktowej osłony na ulicę, noc panowała już kompletna. Gęsta mgła uniemożliwiała o-rientację. Posuwaliśmy dłońmi po morze. Co chwila ktoś kogoś przepraszał i szedł dalej. Kapuściński lepiej znał Londyn, więc poszedł przodem.
— Stoimy przed miękką zasłoną, odchylajcie i wchodźcie! To, zdaje się, już nasza stacja — powiedział.
Ruchome schody zwożą nas w dół. Pod ścianami korytarzy siedzą w kucki ludzie. Peron zasłany kocami. Na tych kocach w różnych pozach spoczywają kobiety i dzieci. Mężczyźni zebrani w gromadki. Panuje wesoły pogwar. Ktoś gra na saksofonie, w innym kącie podśpiewuje chór.
— Spóźniliśmy się — powiada Kapuściński, rozglądając się dookoła. — Trudno będzie znaleźć wolne miejsce. Nie pozostaje nic innego, jak tylko ułożyć się blisko szyn. To podła lokata. Pociągi nie dadzą spać.
Kiedyśmy układali nasze koce tuż przy krawężniku peronowym, właśnie nadleciał pociąg. Zgrzyt hamulców, pęd powietrza. Deptanie nóg...
— Tak będzie do północy — pocieszył Kapuściński. ¦ Potem będziemy mieli kilka godzin spokoju.
Usiedliśmy wygodnie na kocach. Z lewej strony sąsiadkę miałem chudą jejmość w czarnych okularach, z drugiej strony, jako przypadkowy kontrast, stał pękaty jegomość z gitarą w ręku. Siwa czupryna, przy czarno farbowanych wąsikach, rumiane, wypuczone policzki i parę podbródków nadawały mu wyraz jowialnej dobroduszności. Najwyraźniej szykował się do koncert!
244
Ledwieśniy usiedli, podszedł bliżej i z życzliwym u-śmiechem powiedział:
Dotbrąrnamy dzisiaj pogodę...
Wypadało ten idiotyczny nonsens potwierdzić, bo jakżeż, u.licha, w dzisiejszej chłodnej mgle można dopatrywać się pięknej pogody?! Nie wytrzymałem nerwowo. Chciałem być ścisły:
— Jakaż pogoda! — zaprzeczyłem. — Czyż pan nie widział tej mgły?
— "U nas, londyńczyków, mgła się nie liczy* panowie są, widzę, alianci?
— Ano tak...
— To widać, to widać... a ot, zaraz boniby spadną i mgłę rozproszą, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło -— roześmiał się.
— Takiej formy optymizmu jeszcze nie spO^sAer°-mruknął Kapuściński.
Panie i panowie! — zwrócił się nasz grubas doi zbiegowiska. — Żeby wam nie było nudno, zaśpiewam pieśń o Robin Hoodzie — to mówiąc i nie czekając, uderzył w struny gitary. Głos miał silny i czysty, nie spodziewaliśmy się po nim czegoś podobnego- Śpiewał z werwą, przytupując do taktu. Było w nim coś z Hiszpana, a kiedy skończył, przykląkł przy mnie i szepnął:
— Dziwicie się mojemu głosowi? Jestem emerytowanym barytonem opery Covent Garden. Obecnie prowa-