Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
A przeczesywanie plaży i zbieranie tego, co przyniósł przypływ, dało nam inne skarby. Na wybrzeżu chaty przypominały dzwonnice na palach. Ale nie taty. Jego dom miał kształt małej barki na fundamencie, jakby wanienki opartej o brzeg. Włożył dużo wysiłku, żeby był wodosz- czelny, smołował szczeliny, a potem wbijał paski blachy, żeby zabezpieczyć go przed szczurami i wilgocią. Ta barka-chata była większa niż czółno, ale jej podstawa miała jego formę. Pewnego dnia przechodził tędy jakiś Zambo. Nie zauważył nas, dopóki tata go nie zawołał. Miał zmiętą twarz, czystą żółtą koszulę i słomkowy kapelusz. Nazywał się Childers. Szedł do kościoła. Powiedział, że jest niedziela. — Szkoda, że mnie o tym poinformowałeś — oświadczył tata. Śmiech Childersa odzwierciedlał strach. — Gdyby Bóg nie odpoczął siódmego dnia, skończyłby tę pracę. Pomyślałeś kiedyś o tym? Childers zapytał: — Robisz tu barkę? — To dom. — Wygląda jak barka albo łódź. Rzeczywiście, łódź z dachem na błotnistym brzegu z widokiem na Lagunę Miskita. — Gdy przyjdą deszcze, będę suchy jak orzech. Pomyśl o tym. Zambo zastanowił się, potem znów się roześmiał, zagęgał, gdy tata stał naprzeciwko niego. Różnica pomiędzy nimi zdumiała mnie i przeraziła. Zambo w żółtej koszuli, słomianym kapeluszu i z laską, i tata, wysoki, kościsty, czerwony, z długimi tłustymi włosami i brodą, dzikim wzrokiem, kikutem palca i w szortach z płótna żaglowego. Tata był chudszy niż Zambo. I dotąd nie zauważyłem, jak dzikie ma spojrze- nie. Gdybyś nie wiedział, można by pomyśleć, że on jest dzikusem, a nie Zambo. Gdyby Zambo miał takie włosy i oczy, uciekałbym przed nim, co sił w nogach. Ale myśmy się przyzwyczaili, że tata wygląda jak żywy strach na wróble, dziki człowiek lasu, i krzyczy. 305 Zambo prychał ze zmartwienia, gdy tata biegał dokoła chaty, wskazując jej zalety. — Zauważ, jaka jest praktyczna — mówił. — Bez pali, a więc nie zapadnie się podczas trzęsienia ziemi. Posmołowany dach nie będzie przeciekał. Zrobiona z wraków statków, które zatonęły na Wybrzeżu Moskitów. Każdy kawałek budulca został uszczelniony i wygładzony przez ocean. Dwie długie kabiny dla dorosłych i dzieci, każda z osobnym wejściem. Ma wszystko — prywatność, siłę i wdzięk. Będzie tu stała jeszcze długo, gdy szałasy z liści palmo- wych zdmuchną letnie sztormy. Chciałbym przeżyć jakieś złe sztor- my, wtedy mógłbym dowieść, że mam rację. Wtedy wejdę do chaty i będę się śmiał do rozpuku. Grube ściany zabezpieczą przed chło- dem, a wiaterek będziemy mieli od końca do końca przez otwory pomiędzy kabinami. Ponadto mogę podnieść dach. Nie wiem, dla- czego ci to wszystko mówię. Childers powiedział: — Mój dach nie przecieka. — Zobaczymy. Ale szczerze mówiąc, wy, ludzie, tutaj robicie wielki błąd. Zawsze mówicie o dachu, zawsze koncentrujecie się na tym, co na górze. A co z dołem? Childers zaczął się wycofywać. — Dół jest równie ważny. Nie możesz usunąć problemu przez umieszczenie domu na palach i podwyższeniu go o dziesięć stóp. To tylko zwiększa ten problem. Dlatego dom jest podatny na ciosy, rzuca się w oczy i nie jest trwały. Popatrz, co się stało w Stanach! Wykład taty zaskoczył Zamba. Nie odpowiedział, dalej cofał się po błotnistym brzegu. — Ten dom jest wodoszczelny od góry do dołu — rzekł tata. — A twój? Czy twój dom jest wodoszczelny? Teraz Zambo zobaczył mamę i bliźniaczki rozdzielające nasiona na stosiki. Dotknął kapelusza w staromodnym geście powitania. — Jak się czuje mama? — Proszę nie deptać mego ogrodu — powiedział tata. Zambo popatrzył w dół. Nie było tam żadnego ogrodu. Na czubkach palców przeszedł przez wyimaginowane bruzdy. — A teraz robisz bałagan w moim kurniku! 306 Zambo go nie widział. Nie było żadnego kurnika. Ale podniósł nogi, złożył ręce, zmarszczył z lękiem czoło, jakby niewidoczny kurnik stał na jego drodze. — Zapamiętaj sobie. Doświadczenie to nie przypadek. To na- groda dla tych, którzy dalej je prowadzą. To świadomy akt i ciężka praca. Ty wolisz chodzić do kościoła — zabawne miejsce do cho- dzenia, jeśli się zważy, w jakim stanie jest świat i jak do tego doszło. Siódmego dnia Bóg wyszedł z pokoju. Dlaczego ty popełniasz ten sam błąd lenistwa? Po co się modlić, kiedy możesz zbudować taką chatę jak ta? — Nie mam narzędzi — powiedział Zambo w panice. Zaczął biec. Tata poszedł za nim krzycząc: — Ja też nie mam narzędzi. Wszystko, co tu widzisz, zrobiłem swoimi rękami! Ale Zambo już znikł, idąc w kierunku Piwowara. Nie mógł słyszeć słów taty. Zresztą to, co tata powiedział o narzędziach, nie było prawdą. Tata stwierdził: — Nie podoba mi się ten człowiek, bo jest całkowicie pozbawiony ciekawości. Powróciliśmy do pracy. Tata zaprzeczył, że mamy narzędzia. Było to kłamstwo, inny wynalazek. To go pocieszało. Mieliśmy narzędzia i coś więcej niż narzędzia. Wybrzeże Moski- tów dostarczało nam większości tego, czego potrzebowaliśmy. Zna- leźliśmy na plaży młot do wyciągania gwoździ i dopasowaliśmy do niego rączkę. Waląc w koniuszki ogrzanych gwoździ, zrobiliśmy śrubokręty i dłuta. Zardzewiałe ostrze piły, które leżało wśród mors- kich wodorostów, teraz błyszczało, bo stale go używaliśmy. Zna- leźliśmy drut, blachę, butelki ze szczątków okrętów wyrzuconych przez przypływ i zerwane sieci, które połataliśmy, i dostatecznie dużo płótna żaglowego, żeby mama mogła uszyć dla nas szorty i sukienkę dla siebie. Jej igłami były kości ptaków. Mogła mieć prawdziwe igły ze Wsi Piwowara, ale tacie spodobał się ten pomysł zabijania ptaków — śmieciarzy żywiących się padliną — i ostrzenia ich kości na igły. 307 Przeczesywanie plaży było brudną, wyczerpującą pracą. Prawie każdego dnia na początku naszego pobytu na Lagunie Miskita przed świtem, w trzeszczącej ciemności pełnej nietoperzy płynęliśmy czół- nem w dół, przecinając Lagunę Piwowara, do nędznej wioski zwanej Mocobila. Właśnie na zachód od niej, nim Zambowie się budzili, przeszukiwaliśmy plażę, żeby zdobyć pożyteczne przedmioty. Szli- śmy ramię przy ramieniu, tata i ja — a gdy bliźniaczki i Jerry poczuli się już lepiej, też nam towarzyszyli — wyciągając z gęsto zasupłanej masy drewna, sznurów i wodorostów to, co przyniósł nocny przy- pływ