Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
- Tak byłem - odpowiedziałem dosyć automatycznie, ciągle zastanawiając się jak wybrnąć z opresji. Bajka o tym, jak to przechadzałem się przed snem raczej nie wchodziła w rachubę. Zresztą nie miałem pojęcia co wcześniej powiedział Andrzej, a to jeszcze bardziej komplikowało sprawę. - A skąd się pan wziął tutaj o tak późnej porze? - zapytał wlepiając we mnie wzrok. - A czy pan mnie o coś podejrzewa? - odparłem trochę poirytowany. - A czy ja coś takiego powiedziałem? Próbuję tylko ustalić fakty, które mogłyby mieć związek ze sprawą. - Odprowadzałem kogoś na dworzec i po prostu wpadłem w drodze powrotnej. Mówiąc to uniosłem nieco brwi, żeby sprawić wrażenie człowieka pewnego siebie. Byłbym na stracie przegranym, gdybym teraz zaczął się jąkać lub plątać w swoich wypowiedziach. W końcu to on był w pozycji uprzywilejowanej, bo to on zadawał pytania. - Niestety będę niedyskretny. Muszę się dowiedzieć kogo panie Waluś, kogo pan odprowadzał? Przepraszam jeśli przekręciłem nazwisko. - Nie, nie przekręcił pan - rzuciłem robiąc sobie w ten sposób krótką przerwę na pozbieranie myśli. - A co się stanie jeśli nie powiem? - I tak pan będzie musiał, bo wezwiemy pana w charakterze świadka - najprawdopodobniej jeszcze dzisiaj, no... może jutro. Byłem w niezłych opałach. Postanowiłem jednak podjąć próbę wynegocjowania korzystniejszych dla mnie warunków. - Pan wybaczy, ale dopiero po oficjalnym wezwaniu odpowiem panu na to pytanie, chyba że otrzymam zapewnienie, że zostawi pan tę kobietę w spokoju. No to już pan wie, że to była kobieta. - Niestety takiej obietnicy dać panu nie mogę. Ją też będziemy musieli przesłuchać. - Tak rozumiem - powiedziałem z udawaną troską w głosie. - Chociaż wcale nie jestem tym zachwycony. - I wcale się temu nie dziwię. Zapewniam jednak całkowitą dyskrecję, jeśli o to chodzi. Andrzej podsunął podpisane papiery policjantowi. Ten rzucił tylko na nie okiem i schował do aktówki, którą zamknął i położył na kolanach. - To powie mi pan teraz? - ponowił próbę wyciągnięcia ode mnie informacji chowając długopis do wewnętrznej kieszeni marynarki. - Chciałbym najpierw z nią porozmawiać. Nie wiem jak na to wszystko zareaguje. Trochę pokłóciliśmy się tamtego wieczoru. - No dobrze. - mruknął. - Proszę jednak najpóźniej jutro skontaktować się ze mną. Dobrze by było gdyby pańska znajoma zadzwoniła do mnie i umówiła się na rozmowę. Gdyby pan też przyszedł panie Andrzeju, może to rzuciłoby jaśniejsze światło na całą sprawę. Nie czekając na odpowiedź otworzył ledwie co zamkniętą aktówkę i wyciągnął wizytówki. Jedną podał mnie, drugą Andrzejowi. Zawahał się chwilę. - No to do widzenia panom - powiedział wreszcie i podniósł się z fotela. Andrzej jako gospodarz powinien wyprowadzić gościa, ale ani mu to było w głowie. Nawet nie wstał gdy wymieniał uścisk dłoni z policjantem. Gdy za chwilę usłyszałem odgłos zamykanych drzwi radiowozu odetchnąłem z ulgą i natychmiast z niewygodnej pufy przesiadłem się na miękki fotel. Mój przyjaciel w dalszym ciągu milczał. - Czy to było to o czym myślę? - zapytałem i chciałem usłyszeć każdą inną odpowiedź, tylko nie tą, której się spodziewałem. - Tak to było to - odparł i zawiesił na chwilę głos. - Przynajmniej tak mi się wydaje. Postarzał się o kilka lat przez ostatnie dwie godziny. W niczym nie przypominał właściciela dyskoteki, duszy towarzystwa, człowieka interesu. Kiedyś zazdrościłem mu, że dziewczyny tak bardzo lgną do niego. Miał niesamowite powodzenie. Odkąd jednak płaci alimenty przekonałem się, że nawet w tym przypadku przysłowie o dwóch stronach medalu nie jest pozbawione sensu. - Kiedy to się stało? - Najprawdopodobniej zaraz po naszym wyjeździe, ale nie jestem tego pewien. Wróciłem jakieś półtorej godziny temu. Z daleka wydawało mi się, że się pali, ale to nie był ogień. Coś w rodzaju cuchnącej zimnej mgły, która wydobywała się z tych cholernych kupek ziemi. Tak jakby coś wylazło spod powierzchni, skopało ogródek, zniszczyło ledwie co postawiony płot i schowało się z powrotem. Tylko dlaczego akurat mój, ledwie co kupiony kawałek ziemi - a nie dom. Wiesz co ? Mam wrażenie, że to cholerstwo się za nas weźmie konkretniej tylko urośnie w siłę. Marek, musimy coś zrobić, musimy się bronić, ale nie przy pomocy policji. - Andrzej uspokój się - wtrąciłem. - W końcu twój dom stoi cały pomimo, że znajdował się kilkanaście metrów od tego miejsca. - Z jednej strony masz rację, ale czy uważasz, że jest sens budować tam cokolwiek, skoro nie znamy nawet godziny kiedy to coś może wszystko zniszczyć. Przyjrzyj się i zobacz z jaką siłą mamy do czynienia. Chyba niepotrzebnie odprawiłem ochraniarzy. Zresztą i tak byli do niczego. Zauważ jednak, że tą drogą rzadko przejeżdżają samochody, najbliższy dom znajduje się sto metrów dalej. Nawet nie będzie mi miał kto pomóc jeśli coś się wydarzy. Przecież dzisiaj również miałem sąsiadów, tak jak wczoraj tylko, że każdy twierdzi że poza hukiem nic nie zauważył, a przyszli jedynie popatrzeć gdy się trochę uspokoiło. Policję dopiero ja wezwałem. Każdy ma wszystko w dupie. Istna paranoja. Napijesz się? Wstał bardzo szybko i podszedł do barku