Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Musiałem wstać i podbiec do okna, żeby mieć lepsze światło do czytania. Drogi Charlesie! Bylibyśmy bardzo radzi, gdybyś wpadł do nas na herbatę. Odpowiadałby nam piątek, godzina czwarta po południu. Będziemy na ciebie czekać tego dnia, o ile nie zaproponujesz innego terminu. Mam nadzieję, że będziesz mógł przyjść. Oddana Mary Fitch List mnie oszołomił częściowo dlatego, że nie wiedziałem, co o tym myśleć, jak mam zareagować. Czy to był dobry czy zły znak? Prosiła o spotkanie, ale „z nami”. Jeśli Hartley chce, żebym nic nie robił, to najlepszy kurs, jaki mogła obrać, to nie robić nic samej. A jednak napisała ten list. Co on oznacza? Jaki jest jego głębszy sens? Piątek jest jutro. Wpatrywałem się w pismo Hartley, drżąc na całym ciele, z twarzą rozpaloną, próbując coś z tego zrozumieć. Nie było to zbyt jasne. Upłynęło nawet trochę czasu, zanim zdałem sobie sprawę, że nie jest to właściwie wcale list od Hartley. Podpisany był wprawdzie „Mary Fitch”, napisała go więc ona, ale kto inny zredagował. To jest list napisany pod okiem męża, może nawet pod jego dyktando. Co to w takim razie znaczyło? Czyżby udało się Hartley jakoś chytrze nakłonić męża, żeby się zgodził na moją wizytę? Jak ona to zrobiła i do czego chciała doprowadzić? Czyżby zrobiła to po to, żeby mnie zobaczyć, żeby po prostu popatrzeć na moją twarz? Czy dlatego namówiła go, żeby mnie zaprosił? Może da mi jakiś sygnał, kiedy przyjdę? A może to jest pułapka; zaplanowana zemsta, w której ona pod przymusem musi uczestniczyć? Jeśli Ben uważa, że to ja jestem winien śmierci Tytusa, może być teraz półprzytomny, zżerany żalem do mnie i wyrzutami sumienia. Pewno dopiero teraz uświadomił sobie, jak bardzo kochał tego chłopca, i odczuje ulgę, kiedy okaże mi swoją nienawiść? Podobnie jak ja odczuwałem ulgę po śmierci Tytusa, kiedy obwiniałem o nią Bena. No cóż, nawet jeśli to jest pułapka, pozwolę się w nią złapać. Ciągle wpatrywałem się w list, obracałem go na wszystkie strony, oglądałem nawet pod światło, na wypadek gdyby zawierał jakąś sekretną wiadomość. Pora spotkania została zmieniona. Początkową „godzinę szóstą” zmieniono na „godzinę czwartą”. To mogło na coś wskazywać. Może pod dyktando Bena, pod jego okiem Hartley wpisała godzinę szóstą, a potem szybko zmieniła na czwartą, kiedy już wkładała list do koperty, wiedząc, że o czwartej Bena nie będzie w domu? Może wyjdzie po kogoś albo po coś, żeby zastawić na mnie pułapkę? I może właśnie wtedy Hartley będzie sama? I padnie w moje ramiona, tak jak to zrobiła owej nocy, kiedy uciekła na skały, bo tak bardzo bała się męża. Bała się powrócić do niego i bała pozostać ze mną. Przyszła wtedy do mnie z własnej woli. A to był jakiś dowód, w gruncie rzeczy najważniejszy. Następnie pomyślałem: przypuśćmy więc, że Hartley będzie sama i że powie mi: „Zabierz mnie stąd”. Muszę mieć samochód. Zacząłem się nad tym zastanawiać. Ogarnęła mnie rozpacz, czułem się nieszczęśliwy, nadzieja walczyła z obawą, byłoby to straszne, gdybym miał samochód, a Hartley nie uciekła ze mną. Symbol ucieczki i brak księżniczki. Postanowiłem jednak zaufać nadziei i przedsięwziąć odpowiednie kroki. Zadzwoniłem więc do taksówkarza i zamówiłem taksówkę. Miała czekać w wiosce przed kościołem jutro od godziny czwartej. Kiedy to załatwiłem, od razu poczułem się lepiej, jak gdyby moje szanse wzrosły. Dochodziła dziewiąta, toteż postanowiłem się położyć. Wypiłem trochę wina, zjadłem kawałek chleba z miodem i wziąłem proszek nasenny. Kiedy się już położyłem, przypomniałem sobie nagle, że straciłem Jamesa. Teraz wydawało mi się, że straciłem go nie tyle może z powodu jego winy, tej skazy, o której mówił, ile po prostu dlatego, że odjechał z Lizzie swoim wielkim czarnym samochodem. Odjechał na zatracenie, i to przeze mnie. Teraz już go nie odzyskam. Oddzielała nas bariera, którą wspólnie wznieśliśmy tak zmyślnie między sobą. Będzie nas już teraz wiecznie oddzielać. Wydawało mi się teraz nawet dziwne, że nie stało się to wcześniej; tak bardzo byliśmy przecież dla siebie niebezpieczni. Następnego dnia stanąłem przed problemem, jak wypełnić sobie czas do czwartej. Z początku wydawało mi się, że jest to problem nie do rozwiązania i że zacznę zaraz biegać po domu, wrzeszcząc jak szalony z niepokoju. Jednakże udało mi się spędzić ten czas dość spokojnie. Po prostu wynajdywałem sobie różne drobne zajęcia, które miały jakiś związek z Hartley. Poświęciłem nieco uwagi swemu wyglądowi, chociaż była w tym zapewne doza pretensjonalności, bo nie sądziłem, żeby Hartley przywiązywała wagę do mojego wyglądu; zresztą prezentowałem się całkiem efektownie, nawet będąc niedbale ubrany, może nawet wtedy wyglądałem jeszcze efektowniej