Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Nie było w tym miłości, nie było ani odrobiny miłości w tym, jak na siebie spoglądaliśmy. Nie powiedział "Gdybyś miał odwagę zrobić to pięć lat temu, nie doszłoby do tej sytuacji, synu… więc chodź, zabiorę cię do knajpy Gogana i wypijemy piwko na zapleczu". A ja nie powiedziałem, że mi przykro. Zrobiłem to, co zrobiłem, ponieważ byłem już dostatecznie duży, to wszystko. Gdybym teraz miał zabić kogokolwiek, to chciałbym aby to on był ofiarą. To, co leży na podłodze, pomiędzy moimi nogami, to klasyczny przypadek przeniesienia agresji. - Chodź. - powiedział ojciec. - Trzeba założyć ci szwy. - Sam mogę prowadzić. - Zawiozę cię. I tak właśnie zrobił. Pojechaliśmy na izbę przyjęć w Brunswick, gdzie lekarz założył sześć szwów na ranę w policzku, a ja sprzedałem mu historyjkę o tym, jak potknąłem się o kawał drewna opałowego w garażu i rozciąłem sobie policzek o kratę od kominka, którą czyścił ojciec. Mamie opowiedzieliśmy to samo. I na tym koniec. Nigdy więcej nie rozmawialiśmy o tej sprawie. Ojciec nigdy nie próbował ponownie pouczać mnie, co mam robić. Mieszkaliśmy w tym samym domu, ale obchodziliśmy się z daleka, jak para starych kocurów. Gdybym miał zgadywać, powiedziałbym, że beze mnie on sobie radę da… jak mówi stara piosenka. W połowie kwietnia pozwolono mi wrócić do szkoły, z zastrzeżeniem, że moja sprawa nadal jest rozpatrywana, więc codziennie muszę widywać się z panem Grace. Zachowywali się tak, jakby wyświadczali mi przysługę. Wielka mi przysługa. Czułem się tak, jakby siłą wepchnęli mnie z powrotem do gabinetu Doktora Caligari. Tym razem nie zajęło wiele czasu, aby sprawy znów się popieprzyły. Sposób w jaki ludzie przyglądali mi się na korytarzach. To, że wiedziałem, iż mówią o mnie w pokoju nauczycielskim. To, że nikt - oprócz Joego - nie chciał więcej ze mną rozmawiać. A w dodatku nie bardzo chciałem współpracować z panem Grace. Tak jest, ludziska, w samej rzeczy, sprawy popieprzyły się błyskawicznie, a robiło się coraz gorzej. Ale przez całe życie szybko się uczyłem i nie zapominałem raz wyuczonych lekcji. Zapamiętałem, na przykład, że do każdego można się dobrać, jeżeli tylko masz wystarczająco wielki kij. Mój ojciec złapał za grabie, prawdopodobnie mając zamiar rozwalić mi czaszkę, ale kiedy ja chwyciłem za siekierę… zrezygnował. Nigdy więcej nie zobaczyłem swojego klucza hydraulicznego, ale co tam, kurwa. Już go nie potrzebowałem, ponieważ ten kij i tak nie był wystarczająco duży. Wiedziałem o pistolecie, który mój stary od dziesięciu lat trzymał w biurku. Pod koniec kwietnia zacząłem nosić go ze sobą do szkoły. Rozdział 30 Rzuciłem spojrzenie na ścienny zegar. Wskazywał 12:30. Wziąłem głęboki mentalny oddech i przygotowałem się do przebiegnięcia ostatniej prostej. - I tak oto kończy się krótka, brutalna saga Charlesa Everetta Deckera. - oznajmiłem. - Jakieś pytania? Głos Susan Brooks zabrzmiał cichutko w mrocznej sali. - Żal mi cię, Charlie. To był głos potępienia. Don Lordi spoglądał na mnie w jakiś głodny sposób, który sprawił, że po raz drugi tego dnia pomyślałem o "Szczękach". Sylvia paliła ostatniego papierosa ze swojej paczki. Pat Fitzgerald pracował nad samolocikiem, modelując papierowe skrzydła, jego zwykły, łobuzerski wyraz twarzy znikł, zastąpiony przez twardą, obojętną minę. Sandra Cross nadal wydawała się pogrążona w przyjemnym oszołomieniu. Nawet Ted Jones odpłynął myślami gdzieś daleko - być może rozmyślał o drzwiach, które zapomniał zamknąć na klucz, kiedy miał dziesięć lat, albo o psie, którego mógł kiedyś przypadkiem kopnąć. - Jeżeli to wszystko, to przejdźmy może do ostatniej sprawy w naszym krótkim, ale rzucającym światło na wiele spraw zebraniu. - powiedziałem. - Czy nauczyliście się dzisiaj czegoś? Kto wie, co to za sprawa? Zobaczmy. Obserwowałem ich. Nie było żadnej reakcji. Obawiałem się, że nie zareagują, że nie będą mogli zareagować. Tak bardzo spięci, tak zmrożeni, każdy z nich. Kiedy masz pięć lat i coś cię zrani, oznajmiasz to całemu światu głośnym wrzaskiem. W wieku dziesięciu lat tylko pochlipujesz. Ale kiedy kończysz piętnaście, zaczynasz zjadać zatrute jabłka, rosnące na twoim wewnętrznym drzewie bólu. Tak wygląda Oświecenie W Zachodnim Stylu. Uczysz się wpychać pięści w usta, aby stłumić krzyki. Krwawisz w środku. Ale oni zaszli już tak daleko… Wtedy Świńskie Koryto podniósł wzrok znad swojego ołówka. Uśmiechał się, małym, czerwonookim uśmieszkiem, uśmieszkiem fretki. Powoli wzniósł dłonie w powietrze, palce nadal zaciśnięte miał na swoim tanim przyrządzie do pisania. To tylko rock and roll. To ułatwiło sprawę całej reszcie. Z jednej elektrody zaczynają wydobywać się wyładowania i trzaski, i oto - rety! - proszę spojrzeć, profesorze, potwór zaczyna chodzić. Susan Brooks jako następna uniosła rękę. Później kilka podniosło się równocześnie: Sandra uniosła dłoń, Grace Stanner - delikatnie - podniosła swoją, podobnie uczyniła też Irma Bates. Corky. Pat. Sarah Pasterne. Niektórzy uśmiechali się lekko, ale większość zachowywała powagę. Tanis. Nancy Caskin. Dick Keene i Mike Gavin, dwaj owiani sławą obrońcy z drużyny Placerville Greyhounds. George i Harmon, którzy razem grywali w szachy w świetlicy. Melvin Thomas. Anne Lasky. Wkrótce wszystkie ręce były już w powietrzu - za wyjątkiem jednej. Wywołałem Carol Granger, ponieważ uznałem, że zasłużyła na swoje pięć minut. Można by pomyśleć, że ona będzie miała największy problem ze zmianą, z przekroczeniem terminatora, że tak się wyrażę, ale dokonała tego nieomal bez wysiłku, jak dziewczyna zrzucająca z siebie ciuchy w zaroślach, po tym jak zmrok spłynął już na szkolny piknik. - Carol? - powiedziałem. - Jak brzmi odpowiedź? Zastanowiła się, jak najlepiej to ująć. Z namysłem położyła palec na małym dołeczku obok ust, a na jej mlecznobiałym czole pojawiła się zmarszczka