Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Niestety straciłem łączność wzro-vą, ale miałem ciągły kontakt przez walkie-talkie. - Ścierwo nie daje nam odetchnąć, pcha się na nas jak nieprzytomny, z taki gęsty, że nic nie widzę nawet na parę stóp, Jack filmuje bez prze-i, ale nie podoba mi... Cisza! Z miejsca skręciłem w lewo, przecisnąłem się przez gąszcz i po viii zobaczyłem tylko tył samochodu sterczący prawie pionowo do zie-z rozgniecioną kamerą. Zanim dopchałem się do tej ruiny, Jack wylazł samochodu z głupawym uśmiechem na twarzy. FILM I TELEWIZJA - No! To jest koniec jednej kamery i mojego entuzjazmu do szarż słoniowych. Został nam jeden samochód, jeden dzień i jedna kamera, jutro filmuję lot motyli. Wylazłem z wozu, żeby oszacować sytuację. Barry stracił na chwilę dech, bo wpadł piersią na kierownicę, jego pomocnik trzymał się za głowę, bo wyrżnął nią w szybę. Jechali tak wolno przez ten gąszcz, że na szczęście nikt nie odniósł obrażeń, tylko Jack siedział na kamieniu, najwidoczniej w małym szoku, z którego po minucie wyszedł. Wszyscy naraz zaczęli opowiadać, co się stało. Słoń już ich dopadał i był o parę stóp za nimi, Jack nieprzytomny z radości, że w końcu filmuje swoją szarżę, nie zdawał sobie sprawy z niebezpieczeństwa. Barry nic już nie widział i wjechał w dziurę mrówkojada, prawdopodobnie powiększoną przez hieny. W każdym razie była dostatecznie duża, żeby zmieścić cały przód samochodu, co notabene uratowało Jacka. Gwałtowne zatrzymanie rzuciło go do tyłu dostatecznie daleko, żeby nie wbiła mu się w twarz kamera w którą wpadł słoń. Ten musiał się zdziwić tym nagłym zatrzymaniem się samochodu, bo w chwili, kiedy wpadł i roztrzaskał kamerę, wykręcił na miejscu i znikł w gąszczu. Ciosy musiały objąć Jacka z dwu stron, nie robiąc nikomu żadnej krzywdy. Wyciągnęliśmy z dziury wóz Barry'ego moim Landroverem i z radością stwierdziliśmy, że poza wgnieceniami karoserii nie było żadnych zasadniczych szkód, mógł o własnych siłach dojechać do obozu i po dwóch dniach do Nairobi. Następnego ranka wyjechaliśmy z jedną tylko kamerą na filmowanie motyli. Można sobie wyobrazić radość Jacka, kiedy okazało się, że taśma nie została uszkodzona, obraz wyszedł doskonale i widać na nim całą scenę szarży, aż do chwili, kiedy soczewka rozpada się pod uderzeniem słoniowego czoła. Film ten był robiony na szeroki ekran, taki na którym obraz widzi się prawie dookoła siebie i miał być puszczony w europejskim Disneylandzie . Firma widząc, że cała impreza nie zapowiada się tak dobrze jak przewidywali, nie wybudowała sali kinowej potrzebnej do wyświetlania tego rodzaju filmów, więc cały „Ruch w Afryce" śpi zmagazynowany w jakichś składach Walta Disneya. W 1983 roku Eva Monley zawiadomiła nas, że w Kenii ma być robiony, od Bożego Narodzenia wielkobudżetowy film Sheena Queen of the Jungle. Jack Couffer miał robić wszystkie zdjęcia „zwierzęce" i był z tego powodu dyrektorem tzw. Second Unit. Była to jednostka prawie samodzielna, nie pracująca z główną ekipą, licząca co najmniej 200 filmowców, aktorów, techników, statystów oraz pracowników, pomocników i oczywiście zwykłych lokalnych robotników. Całe to bractwo zostało sprowadzone z Anglii, Ameryki, Włoch i z Izraela. Jack zastrzegł sobie osobny obóz niedaleko z góry omówionego miejsca przyszłego filmowania i całkowicie wolną rękę w wyborze odpowiedniego personelu i pracowników. Z Evą załatwili dla mnie kontrakt z dyrekcją i poprosili mnie, abym przygotował się na wystawienie, wyposażenie i prowadzenie tego małego osobnego obozu dla minimum 12 i maksimum 18 osób personelu technicznego. Huby, czyli Hubert Wells, właściciel i dyrektor Hollywood Animal Actors Inc., miał przylecieć z całą swoją menażerią i trenerami z Ameryki. Mi- TAK BYŁO FILM I TELEWIZJA nosorożca, paru lwów, lamparta, karmić węże, trzymać klatki dla najróżniejszych ptaków czy gadów to robota żmudna i bardzo odpowiedzialna, wolałem opiekować się osiemna-stoma ludźmi. Pod względem finansowym ten kontrakt był dla nas bardzo korzystną propozycją i zaczęliśmy natychmiast się przygotowywać. Musiałem jechać z Jackiem, Tor Allanem, Alenem Dufreinem i trzema filmowcami, dwoma Landroverami i małym obozem nad jeziora Bogoria i Na-kuru. Mieli tam robić jakieś bardzo specjalne zdjęcia wielkich gromad flamingów, które miały być później dołączone do innej sceny. Wszystkie flamingi musiały lecieć w tym sa-n kierunku, na pomoc swojej królowej Sheenie. Zdjęcia udały się dosko-i wracaliśmy odprężeni w dobrych nastrojach do zwariowanych przy->wań nairobskich, kiedy nagle zmieniono datę rozpoczęcia kręcenia z 2 znia na 22 grudnia, co było wariactwem