Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Pośrodku placyku znajdowała się cysterna, którą ostatnie opady napełniły wodą deszczową. Wokół niej półkolem tłoczyli się najstarsi, najmniej cierpliwi więźniowie, chcąc zmiękczyć w wódzie swoje suchary. Gavor przykucnął na uboczu, zachłannie krusząc zębami swoją porcje. Jednooki trzymał się niezbyt od niego daleko i bacznie go obserwował. Po chwili, ostrożnie, przysunął się do niego Botro. - Co robisz? - gniewnie zasyczał rabuś. - Zwariowałeś? Gavor spojrzał na niego z otwartymi ustami. - Pracujesz ze zbytnim zapałem - wyjaśnił Botro. -Jeśli nie uspokoisz się, będzie z ciebie trup nim minie miesiąc. Trzeba być sprytnym, chłopcze! Rób jak ja: oszczędzaj siły, a jeszcze długo pociągniesz. Gavor potrząsnął głową. - Powiedziano mi, że z kamieniołomów w Me-Ghir nie wychodzi się żywym. Na cóż wiec trwać? - Głupiec! - bezlitośnie fuknął Botro. - Póki jest życie, jest i nadzieja. * * * Cień zmierzchu okrył wzgórza Me-Ghir, a fioletowe światło księżyca sączyło się przez kraty, kreśląc dziwaczne odblaski wewnątrz pomieszczenia dla więźniów. Gavor leżał wycieńczony na ohydnej stercie słomy, miedzy Botrem, który wypoczywał w milczeniu, a innym więźniem, chrapiącym niezmordowanie. Pozostali więźniowie również pogrążeni byli w głębokim śnie. Niekiedy, ze spowitych mrokiem zakątków pomieszczenia unosiły się jęki i rzucone w półśnie przekleństwa, charczenia, donośne odgłosy niezdrowych trzewi. Ponury loch drżał niczym schwytane w sidła ogromne zwierze. Zdarte do krwi ręce Gavora paliły niczym ogień. Parę razy przeciągnął po nich jeżykiem, żeby uśmierzyć ból, wreszcie ułożył się na boku i znieruchomiał, wyczekując na sen, który wymykał się niczym węgorz. Doskonale widział profil twarzy Botra, odcinający się w blasku księżyca. - Śpisz? - Jednym okiem - natychmiast odparł Botro. - Co zrobiłeś z moim koniem? -. Hejże, chłopcze. To był stary fhomer, dychawiczny i z kiepskimi podkowami. Sprzedałem go za parę soldów... - A mój amulet? Ten wisiorek, który miałem na szyi... - O tym mówisz. Zdążyłem go ukryć z całym moim zawiniątkiem, nim te zbiry mnie dopadły. - To dobrze - powiedział Gavor. - Koń i pieniądze nie obchodzą mnie wiele. Ale amulet chce z powrotem. A teraz- słuchaj uważnie, zbóju. Czy rzeczywiście w żaden sposób nie można ulotnić się z tych kamieniołomów? W mrocznym pomieszczeniu zabrzmiał ostry, lecz przytłumiony śmiech Botra. - Spokojnie, chłopcze. Jeszcze w południe nie było w tobie krzty nadziei. Nadchodzi wieczór, a ty, zamiast spać, zaczynasz marzyć z otwartymi oczami... Nie jest łatwo uciec, wielu już próbowało, ale wszyscy zginęli. - Jakiś jednak sposób musi się znaleźć - nalegał Gavor. - Mów ciszej - przestrzegał Botro. - Może i jest sposób, ale potrzeba cierpliwości i dużo poświecenia. Jutro rano pokaż ręce dowódcy straży. Powiedz mu, że pewien czas nie będziesz mógł pracować kilofem i niech cię wyśle na dół, do ładowania kamieni. Spróbuj znaleźć się w pobliżu mnie, byśmy mogli porozmawiać. Tutaj nie jest bezpiecznie, lepiej nie odzywaj się już do mnie. Zbyt wiele uszu. I pamiętaj -póki jest życie, jest i nadzieja. * * * Następnego dnia prace zakłócił wściekły wiatr, dmący z wrzosowisk Shillpan. Gavor, za radą Botra, przekonał dowódcę straży, żeby przydzielił mu prace niżej, na placyku, gdzie zatrzymywały się wozy z oczekiwaniu na załadunek. Znalazł się w pobliżu Botra, ale przez pierwsze pół dnia pracy nie zdołał zamienić z nim ani jednego słowa - niedaleko, tak ustawiony, żeby wiatr niósł nawet szepty, znalazł się Jednooki. Kiedy w południe zagrzmiał sygnał przerwy, skazańcy odebrali swoje suchary i pobiegli schronić się za zachodnim nawisem skalnym, gdzie wiatr był słabszy. Jednooki pozostał w tyle, niezbyt szybko odebrał swoją racje i kiedy znalazł się pod osłoną skały, musiał zadowolić się miejscem na samym skraju, wystarczająco daleko od Botra i Gavora. - To podły szpieg - powiedział szeptem Gavor. I w paru słowach streścił, jak to z winy Jednookiego nieszczęsny Zobra, zamiast cieszyć się wolnością, skończył na dnie rzeki, przeszyty dwoma strzałami. - Tutaj, w Me-Ghir - skomentował Botro - donosicieli czeka krótki żywot. By zamknąć im raz na zawsze usta, zawsze znajdzie się jakiś drąg, który w odpowiednim momencie wysunie się z rąk, lub głaz, który bez uprzedzenia stoczy się w dół... Rozumiesz, chłopcze? Ale w miejsce jednego zabitego z miejsca znajduje się dziesięciu gotowych, żeby go zastąpić. Wszystko przez ten głód. Tutaj niemal każdy za garść pożywienia gotów byłby zabić własną matkę. Ja nie dowierzam nikomu... - Mnie jednak zawierzyłeś, jak mi się zdaje - ironicznie zauważył Gavor. - Ale tylko dlatego, że nie zdążyłeś jeszcze zgłodnieć. Za dwa miesiące i ty będziesz wyglądał jak pozostali. - Chce uciec stąd szybciej - uciął Gavor. - Wieczorem dałeś mi do zrozumienia, że masz jakiś plan ucieczki. Posłuchajmy wiec, co to takiego. Botro rozejrzał się uważnie i nieufnie. Potem pochylił się do ucha Gavora i wyszeptał: - Przede wszystkim, jak już powiedziałem, musisz być cierpliwy. Kamieniołomy znajdują się w środku rejonu pustynnego, ponad pięćdziesiąt mil od jego skraju. Znaczy to, że, będąc tak słabi i wygłodzeni, uciekać możemy tylko wtedy, kiedy będziemy mieć zapas pożywienia