Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
To mogło być parę tysięcy osób. Zapytałem: „Czego chcecie?”, i usłyszałem okrzyki: „Wydajcie!” i „Oddajcie!” Krzyczeli długo, dobrą minutę – obliczałem z satysfakcją, oczekując wyjaśnienia sytuacji z KG. Kiedy już trochę przycichło, oświadczyłem, że w imieniu prawa wzywam ich do rozejścia się i że mam obowiązek odstawić GO do Komendy. Równocześnie zagroziłem konsekwencjami, jakie mogą wyniknąć z ich braku odpowiedzialności, nawoływałem do zdrowego rozsądku. Powiedziałem, żeby się przez chwilę wstrzymali, i wróciłem do baraku. Tłum za drzwiami czekał w milczeniu, a to było jeszcze bardziej męczące niż wrzask, do którego się przyzwyczaiłem. Tymczasem mogłem już wykonać polecenie, które otrzymałem, a które brzmiało: „Natychmiast GO wypuścić! Nie prowokować starcia!” Popatrzyłem na NIEGO, wyglądał spokojnie. Nie wiedziałem, co ci ludzie chcą z NIM zrobić, kazałem na wszelki wypadek nadać wiadomość, że nie mogę przyjąć odpowiedzialności za JEGO bezpieczeństwo. Tymczasem tłum zaczął się już niepokoić, po ścianach baraku dudniły kamienie. Zrozumiałem, że tak czy inaczej trzeba GO im oddać, i wtedy otrzymałem osobisty rozkaz Szefa, aby za wszelką cenę GO ratować i obronić, oraz wiadomość, że posiłki są już w drodze. Ściany baraku zaczęły pękać, miażdżone uderzeniami 116 grubych kijów. Wysunąłem przez dziurę w ścianie białą chustkę, wyszedłem ciągnąc za sobą tego drugiego, powiedziałem, że to morderca, że zabił jednego z nich i mogę go im wydać. Oświadczyli, że chcą JEGO. Dostałem kamieniem w głowę, krew zalała mi twarz, wystrzeliłem w powietrze, a wtedy oni zaczęli już zapalać kawałki desek. Zrozumiałem, że spalą nas w tym baraku jak szczury, podniosłem obie ręce i krzyknąłem, że zgadzam się, żeby zaczekali. Cofnąłem się do baraku i powiedziałem do NIEGO, że boję się, że nic się nie da zrobić i musi do nich iść. Dodałem, że nie mogę MU pomóc, ale oni chyba nic MU nie zrobią. Mówiłem to bez przekonania i czułem się niedobrze, najbardziej od czasu kiedy pełniłem służbę w policji. Ktoś rzucił zapaloną pochodnię przez wybity w ścianie otwór, w baraku pojawił się ogień, który sierżant zadeptał. Krew spływała mi na oczy i przestałem w ogóle widzieć. Nasłuchiwałem, czy nie słychać sygnałów naszych samochodów. Sierżant podprowadził mnie do kranu, puściłem strumień wody zmywając sobie krew z twarzy i rąk. Odwróciłem się, zobaczyłem, że ON ma twarz sprawiającą wrażenie zadowolonej, pomyślałem, że świat urządzony jest obrzydliwie, machnąłem ręką, żeby GO wypuścić, i powiedziałem do NIEGO, że chyba nie ma do mnie żalu. ON wyszedł przed barak, ciągle wyglądał na człowieka, który spodziewa się najlepszego. Za NIM podniósł się ten drugi, którego w międzyczasie poleciłem rozkuć, aby mógł chociaż posiadać swobodę ruchów w sytuacji, w której ja mu bezpieczeństwa nie byłem w stanie zagwarantować, i on wyszedł za NIM. Otrzymaliśmy wtedy kolejny komunikat szefa policji, żeby GO w żadnym wypadku nie wypuszczać, jeżeli tłum ma wrogie zamiary, ale sytuacja była taka, że mogliśmy dostać jeszcze z dziesięć innych rozkazów, z których niestety ani jeden nie mógł zostać wykonany. Podszedłem do drzwi baraku, starając się zapanować nad bólem głowy, uszkodzonej uderzeniem kamienia. Zanim straciłem przytomność, zobaczyłem, jak oni obaj zostali wciągnięci do środka tłumu. Upadłem na ziemię, właśnie wtedy rozpoczęła się ta dwudniowa ulewa, w której rozgrywało się zakończenie znane mi wyłącznie z meldunków. Myślę, że deszcz w poważnym stopniu przyczynił się do takiego przebiegu wypadków. W każdym razie tłum, nie kierowany, jak to zawsze bywa, kiedy nie ma wyraźnego przywódcy, zdradzał się z rozmaitymi niejednomyślnymi poglądami na to, co robić dalej. Składała się na to także obecność sprzecznych stronnictw, z których część, podjudzana przez tę prostytutkę, uznała GO za zdrajcę i agenta policji, bo za jej przyczyną tłum ścigał GO początkowo z zamiarem wykonania zemsty. W natłoku wydarzeń i wobec coraz silniejszego deszczu tłum rozchodził się, przy czym, według relacji jednego z przesłuchiwanych potem, ta prostytutka ocaliła GO od śmierci, wykrzykując w pewnej chwili, że nie jest agentem policji i że ona kłamała. To ostatecznie przyczyniło się do wypuszczenia GO i uratowało przed śmiercią, kto wie, czy nie na krzyżu, bo krzyży tam było dużo. Faktem jest, że mogło przyczynić się to do śmierci tej prostytutki, którą znaleziono martwą, a także śmierci tego mordercy, który poszedł za NIM. Ich zabicie było wynikiem zemsty fanatyków. Zresztą kilku z nich zatrzymano i, jak słyszałem, jeden przyznał się do zbrodni mówiąc, że mścił się za JEGO zdradę. Kończąc swój raport zamierzam raz jeszcze prosić o usprawiedliwienie moich poczynań. Muszę dodać, że przed zmianą rządu, która obecnie nastąpiła, w związku ze źle zorganizowanym przekazem informacji nie miałem jasnego rozeznania w sytuacji. Nie rozumiałem wielu decyzji, jak również nie otrzymywałem ścisłych instrukcji. Rozkazy byłego szefa policji, a obecnego szefa rządu, docierały do mnie zniekształcone i w nieprecyzyjnej formie, czego starałem się w moim raporcie dać dowody, jak również wyjaśnić, dlaczego musiałem wydać GO tłumowi, czego zresztą jedynym wynikiem był fakt, że o NIM zaginął wszelki słuch, jak również usprawiedliwiałem swoją służbową gorliwością poszukiwania, czynione mimo braku rozkazu w tej sprawie. Składając w tym miejscu wyrazy pełnego uznania dla zdecydowanego przywrócenia spokoju, którego dokonał były szef policji, a obecny szef rządu, zwracam się z prośbą o umożliwienie mi pozostania nadal w mojej pracy, powołując się na dziewiętnaście lat nienagannej opinii. 117 Z–ca d–cy 16 posterunku ppor. R.N.S. Na temat tej sprawy, w której śledztwo prowadzili przedstawiciele nowej władzy, są jeszcze inne wersje