Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
- Lendelu, on mówi, że jego rodzina od miesięcy jest przygotowana do zawarcia ugody, którą uznałaby sama Królowa, a twoja rodzina odmawia przyjęcia jej... - Nie powiedział ci jednakże, na czym ma polegać ta ,,ugoda"? Vanyel potrząsnął głową. - Na wydaniu za mąż mojej trzydziestoletniej kuzynki, która jest dziewicą i nigdy nie przestąpiła progu furty klasztornej, za pięćdziesięcioletniego rozpustnika. Na pozbawieniu Stavena prawa dziedziczenia i nadaniu owej kuzynce jego tytułu - ciągnął Tylendel z wściekłością - co w rezultacie prowadzi do objęcia przez Leszarę całego majątku, ponieważ niemożliwe jest, aby ona kiedykolwiek mu się przeciwstawiła. Ona raczej uschnie i wyzionie ducha, gdy tylko ten na nią spojrzy. Tak właśnie przedstawia się Leszarów wizja sprawiedliwego pojednania. - Obrzucił Vanyela gniewnym spojrzeniem, zraniony trochę tym, że Vanyel mógł w ogóle brać pod uwagę słuszność racji Leszary. - On próbuje wykorzystywać fakt, że Staven ma niespełna siedemnaście lat. Chce w ten sposób dowieść, że mój brat jest jeszcze zbyt młody, aby podejmować rozumne decyzje. W dodatku wiele wpływowych osób na dworze, takich samych rozpustników jak on, daje się na to nabrać. Okazuje się, że siedemnastolatek jest wystarczająco dojrzały tylko wtedy, gdy rozkazuje mu się iść na wojnę i umrzeć za coś. Jest natomiast zbyt młody, aby mieć prawo wypowiedzenia swego własnego zdania! Oczy Vanyela przysłoniło okrutne strapienie. Wcisnął się najgłębiej, jak mógł, w miękki fotel. - Lendelu - wyjąkał. - Nie chciałem... nie miałem wątpliwości, że ty... Tylendel zganił się w duchu za zranienie przyjaciela. - Ashke, nie chciałem na ciebie krzyczeć - powiedział i usiadłszy na podłodze, obok fotela Vanyela, położył dłoń na jego kolanie. - Przepraszam cię, ale jestem zupełnie zrozpaczony. On może sobie mówić, co mu tylko ślina na język przyniesie, a ja, tylko dlatego, że jestem kandydatem na herolda, nie mogę odeprzeć jego zarzutów. Czasem wyprowadza mnie to z równowagi. Vanyel rozchmurzył się i położył dłoń na ręce Tylendela. - Już dobrze. Wiem, co czujesz. To tak jak ze mną, ojcem i Jervisem. - Coś w tym rodzaju. - Lendelu - Vanyel zawahał się - opowiedziałbyś mi, jak to wygląda od twojej strony? Tylendel wziął głęboki oddech. - Jeśli to zrobię, złamię słowo dane Savil. Obiecałem jej, że nie będę cię w to angażował. - Ale ja już jestem w to zaangażowany. Ja... dlaczego? Przecież chcę się tylko dowiedzieć, co powoduje, że ta waśń nie może się zakończyć? - Tu chodzi o coś, co zrobił Wester Leszara - odparł Tylendel, tłamsząc w sobie nieprzepartą chęć, aby skoczyć na równe nogi, porwać konia, popędzić do Westera i udusić go gołymi rękami. Niełatwo mu było tłumić dziką wściekłość, jaka opadała go za każdym razem, kiedy odezwało się w nim to jedno wspomnienie. - Savil powtarza mi, że powinienem być absolutnie sprawiedliwy, a więc będę tak sprawiedliwy, że powiem ci, że jego najmłodszy syn zginął podczas naszej zemsty po ich najeździe na nasze ziemie. My, to znaczy moja rodzina, rozpuściliśmy ich bydło. Chłopiec spadł z konia i zginął pod racicami krów. Nie uważam jednak, aby usprawiedliwiało to postępek Westera. - Jaki postępek? - Gdy tylko zmarł mój ojciec, Wester za jakieś marne dwa miedziaki najął kuglarza, który miał przekonać moją matkę, że duch ojca chce z nią mówić. Matka nie odzyskała jeszcze wówczas równowagi po śmierci ojca, a Wester doskonale o tym wiedział. To doświadczenie zaś popchnęło ją w przepaść. Pozbyliśmy się szarlatana, ale było już za późno, gdyż jemu udało się wmówić mojej matce, że jeśli tylko znajdzie odpowiedni środek, będzie mogła porozumieć się z duchem ojca. Matka, chcąc ujrzeć ojca, zaczęła zażywać najróżniejsze mikstury. W końcu spotkała się z nim, po zjedzeniu grzybów Czarnego Anioła. Tylendel nie dodał, że on sam, wraz ze Stavenem, ją odnalazł. Ale Vanyel i tak wyglądał już jak śmierć. Tylendel powściągnął gniew i zmienił temat. - A czego właściwie chciał ten łajdak? - Chce, abym dał mu znać, jeśli dowiem się czegoś o tobie albo twojej rodzinie, i abym nakłonił swego ojca do przejścia na jego stronę. - A co mu odpowiedziałeś? Twarz Vanyela wykrzywił grymas. - Zdaje się, że zagrałem według tych samych reguł, co on, i nie mówiłem całej prawdy. Powiedziałem mu, że o twojej rodzime dowiedziałem się więcej od ciebie niż od innych, a wyciągnięcie wniosków zostawiłem jemu samemu. Tylendel rozluźnił się i zachichotał. Vanyel jeszcze bardziej poweselał. - A co z twoim ojcem? - Byłem szczery. Powiedziałem, że przysłano mnie tutaj w ramach kary, ponieważ w domu nie byłem posłuszny, a ojciec prędzej przyjmie radę od jakiegoś kompletnego durnia niż ode mnie. Poczuł się dość zawiedziony. Tylendel zaśmiał się i objął go ramieniem. - Ashke, ashke, nawet gdybym napisał ci na kartce, co masz mu powiedzieć, nie poradziłbyś sobie lepiej! - A więc postąpiłem słusznie? - Vanyel był już wręcz purpurowy na twarzy. - Lepiej nie można było. Bogowie - pomyślał Tylendel, widząc podniecenie Vanyela - on blednie niczym porzucony kwiat, kiedy myśli, że gniewam się na niego... a teraz... Pomyślałby kto, że zaproponowałem mu wieniec laurowy barda