Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Nic z tego nie było zaplanowane. Tyle wiedział. Był po prostu porywczym, przekornym człowiekiem. Jego matka zawsze to mówiła, podobnie jak żona i znajomi. Już dawno przestał temu zaprzeczać, bo wszyscy wtedy się śmiali. Po przeciągającym się oczekiwaniu, podczas którego Crispin obserwował wschód błękitnego księżyca i jego wędrówkę w poprzek okna wychodzącego na wewnętrzny dziedziniec, wydarzenia, kiedy już ruszyły z miejsca, potoczyły się szybko. Srebrne drzwi się rozwarły. Crispin oraz przedstawiciele kanclerza odwrócili się. Z sali tronowej wyszło dwóch niezwykle wysokich strażników w lśniących srebrzystych tunikach. Crispin dostrzegł za nimi ruch i kolor. W powietrzu unosiła się miła woń kadzidła. Usłyszał muzykę, lecz po chwili zapanowała cisza, ustał nawet ruch. Za strażnikami pojawił się mężczyzna w szkarłacie i bieli, z ozdobną laską w dłoni. Jeden z eunuchów skinął do niego głową, po czym spojrzał na Crispina. Uśmiechnął się, co w danej chwili było wspaniałomyślnym gestem, i mruknął: – Wyglądasz całkiem odpowiednio. Jesteś łaskawie oczekiwany. Niech Dżad będzie z tobą. Crispin postąpił z wahaniem do przodu i stanął w drzwiach obok herolda. Mężczyzna spojrzał na niego obojętnie. – Martinian z Vareny, tak? – zapytał. To naprawdę nie było zaplanowane. Kiedy Crispin odpowiadał, krążyła mu po głowie myśl, że może za swoje słowa umrzeć. Potarł swój nazbyt gładki podbródek. – Nie – odparł dość spokojnie. – Jestem, co prawda, z Vareny, ale nazywam się Caius Crispus. Gdyby sytuacja była choć nieco inna, zaskoczona mina herolda mogłaby być właściwie komiczna. Jeden ze strażników stojących obok Crispina poruszył się lekko, ale nawet nie odwrócił głowy. – Pieprz się własnym mieczem – szepnął herold z eleganckim akcentem wschodniej arystokracji. – Sądzisz, że zapowiem jakiekolwiek inne nazwisko niż to, które mam na Uście? Ty sobie tam rób, co chcesz. I wkraczając do sali, uderzył laską w podłogę. Trajkotanie dworzan ucichło już wcześniej. Czekali, utworzywszy między sobą ścieżkę. – Martinian z Vareny! – oznajmił herold dźwięcznym i silnym głosem; imię rozległo się echem w sklepionej komnacie. Crispin postąpił do przodu z zamętem w głowie, świadom nowych woni i tysiąca kolorów, ale nie bardzo jeszcze to wszystko widząc. Zrobił przepisowe trzy kroki, ukląkł, pochylił czoło do podłogi. Policzył do dziesięciu. Wstał. Kolejne trzy kroki ku mężczyźnie siedzącemu na skąpanym w blasku świec złocistym lśnieniu, które było tronem. Crispin ukląkł ponownie i znów dotknął czołem chłodnej kamiennej mozaiki. Policzył, starając się uciszyć galopujące serce. Wstał. Trzy następne kroki i po raz trzeci ukląkł i się ukorzył. Teraz, znajdując się zgodnie z instrukcją około dziesięciu kroków od tronu cesarskiego i tego drugiego, na którym siedziała kobieta w blasku biżuterii, nie podnosił się. Nie podnosił wzroku. Usłyszał lekko zdziwiony pomruk dworzan, którzy przyszli tu po biesiadzie, by zobaczyć nowego Rhodianina na dworze. Rhodianie wciąż się cieszyli zainteresowaniem. Dał się słyszeć krótki żarcik i perlisty kobiecy śmiech, a potem zapadła cisza. Odezwał się w niej cichy, bardzo wyraźny głos: – Witaj na cesarskim dworze Sarancjum, rzemieślniku. W imieniu prześwietnego cesarza oraz cesarzowej Arkany pozwalam ci wstać, Martinianie z Vareny. Crispin wiedział, że to zapewne Gezjusz. Kanclerz. Jego protektor, jeżeli w ogóle ma kogoś takiego. Zamknął oczy i głęboko odetchnął. I nadal trwał w bezruchu z czołem przy podłodze. Nastała cisza. Ktoś zachichotał. – Otrzymałeś zezwolenie, by wstać – powtórzył ten cichy głos. Crispin pomyślał o zubirze w lesie. A potem o Linon, o ptaku – duszy – który przez krótki czas mówił do niego w myślach. Przypomniał sobie, że kiedy umarła Ilandra, on też chciał umrzeć. Nie podnosząc oczu, powiedział najwyraźniej, jak potrafił: – Nie śmiem, panie mój. Szelest głosów i ubrań niczym liście na posadzce. Crispin był świadom zmieszanych zapachów, chłodu mozaiki; muzyka już nie grała. Miał sucho w ustach. – Zamierzasz pozostać w tej pozycji na zawsze? – Głos Gezjusza zdradzał pewną szorstkość. – Nie, mój miły panie. Tylko do czasu, kiedy otrzymam przywilej stanięcia przed cesarzem pod własnym imieniem. Inaczej będę oszustem zasługującym na śmierć. To ich uciszyło. Kanclerz był chyba przez chwilę zaskoczony. Glos, który teraz rozbrzmiał, był piękny i należał do kobiety. Potem Crispin przypomni sobie, że kiedy usłyszał go po raz pierwszy, zadrżał. – Obawiam się, że gdyby wszyscy oszuści znajdujący się w tej sali mieli umrzeć, to nie zostałby nikt, by nam doradzać lub nas bawić. To doprawdy godne uwagi, jak bardzo może się różnić cisza od ciszy. Kobieta – Crispin wiedział, że to Alixana i że ten głos na zawsze już utkwi mu w głowie – ciągnęła po odmierzonej przerwie: – Rozumiem, że wolałbyś raczej być nazywany Caiusem Crispusem? Rzemieślnikiem na tyle młodym, by odbyć podróż, kiedy twój wezwany kolega uznał się za zbyt niedołężnego na przybycie do nas? Crispinowi zabrakło powietrza, jakby otrzymał cios w żołądek. Wiedzą. Wiedzą. Nie miał pojęcia skąd. Wiązały się z tym różne implikacje, przerażająca liczba implikacji, ale on nie miał szansy, by to przemyśleć. Dotykając czołem podłogi, walczył o odzyskanie równowagi. – Cesarz i cesarzowa znają serca i dusze ludzi – udało mu się w końcu wyrzec