Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Twoja mama też wykreśliła swoją nieprzekraczalną li nię. Cokolwiek się stanie i jakiekolwiek koszty przyjdzie ponieść, ona nie wróci już do swojej poprzedniej sytuacji życiowej. Z kolei mój star szy brat Clint pragnie otrzymać coś od mego dziadka i właściwie czeka z rozpoczęciem praw dziwego życia, aż tego czegoś nie dostanie. To akurat najbardziej bezsensowna linia na piasku. z jaką kiedykolwiek się zetknąłem. Ty z kolei zakreślasz granicę, gdy w grę wchodzą miłość i lojalność. Nie możesz postępować wbrew nim, więc nigdy nie powiesz tacie, żeby poszukał sobie innego miejsca zamieszkania. - Nigdy nie myślałam o tym w ten sposób... - rzekła w zamyśleniu. - Ta granica dla każdej osoby przebiega w in nym miejscu, jest unikalna. I nawet gdybyśmy chcieli, nie umiemy jej przekroczyć. Przyglądała mu się badawczo. - A twoja linia na piasku? - Moja? - powtórzył, by zyskać na czasie. - Tak, twoja. Może raz dla odmiany porozma wiajmy o tobie, co? Mam wrażenie, że od słucha nia o moich sprawach chyba już ci uszy spuchły. W tym jednak momencie weszli do głównego laboratorium, więc Lucy natychmiast skierowała się do swojego sejfu. Biedactwo, od lunchu mi nęło całe dwadzieścia minut, musiała umierać z głodu! Nie wyjęła jednak Niebiańskiej Roz koszy, jakby się obawiała, że ta czekolada rzeczy wiście zmienia porządne dziewczyny w rozpasane nimfomanki. - Nick, naprawdę nie musisz tu ze mną zo stawać. Gdy będę chciała wrócić, mogę sobie pożyczyć jeden z samochodów służbowych. - Akurat nie mam nic pilnego do roboty, więc ' ' I ·r- Słodycz czekolady : ' Jennifer Grecnc ZZJ chętnie zostanę i popatrzę, co robisz. Oczywiście, jeśli nie masz nic przeciw temu. - Nie, nie mam, ale muszę cię uprzedzić, że nie robię dzisiaj nic szczególnie ekscytującego. Natychmiast pomyślał o tym, co mogliby zrobić ekscytującego... Dziwne, ale ostatnio coraz częś ciej zdarzało mu się to przy Lucy. Nigdy wcześniej nie myślał o niej w podobnych kategoriach, ponieważ gdy tylko się poznali, zaklasyfikował ją jako należącą do tych kobiet, które traktuje się jak młodszą siostrę, a gdy stało się jasne, że ona się w nim podkochuje, odruchowo stał się wobec niej jeszcze bardziej rycerski i opiekuńczy. Od jakiegoś jednak czasu miewał całkiem niezłe fantazje seksualne z Lucy w roli głównej, co go o tyle zdumiewało, że była w ciąży i z łatwością potrafił wyobrazić ją sobie z wielkim brzuchem albo trzymającą jakieś wrzeszczące maleństwo. Nie były to żadne podniecające obra zy, niemniej w żaden sposób nie potrafiły umniej szyć jego ochoty, więc dalej oddawał się nieprzy zwoitym myślom, gdy tylko mógł. Co więcej, tak ustalił sobie harmonogram na najbliższy czas, by jak najczęściej widywać się z Lucy. To wszystko stawało się coraz bardziej niepokojące... Po zjedzeniu solidnego kawałka czekolady, ruszyli w stronę szklarni. - Byłaś u lekarza? - spytał w nadziei, że może tak przyziemne sprawy odciągną jego uwagę od tego, na co miałby ochotę. - Tak. Wszystko w najlepszym porządku. Dał mi też listę godnych polecenia ginekologów, ale dalej będę chodzić do niego, chociaż jest tylko lekarzem rodzinnym. Ma naprawdę dużą prak tykę, a to o czymś świadczy. - Może jednak lepiej byłoby iść do specjalisty? - Gdyby pojawił się jakiś poważny problem, to pewnie tak, ale ja jestem zdrowa jak ryba. Ufam mu. Co ważniejsze, polubiłam go. Znam całą masę lekarzy, nie zapominaj, z jakiej rodziny pochodzę, mimo to nie lubię do nich chodzić i nie najlepiej się z nimi dogaduję. Ten jest inny. Rzeczowy, bezpo średni, ma poczucie humoru, które mi się podoba. - Dał ci coś na te mdłości? - Tak, ale już i tak mi się polepszyło. W ogóle nie zmieniaj tematu, obiecałeś mi powiedzieć o swojej linii na piasku. - Miałem nadzieję, że już wyleciało ci to z głowy. - Nie licz na to. No, przyznaj się! - Powiem ci, daję słowo, jak tylko coś wymyślę. - Ale się wykręcasz - mruknęła, wystukując kod. Tak jak Nick się tego spodziewał, Lucy zapom niała o nim, ledwie weszli do szklarni. W tym momencie liczył się dla niej tyle samo, co jakiś ·26 Słodycz czekolady Jcnnifcr Grccne 227 robak. Chociaż nie! Robak pewnie okazałby się ważniejszy, przecież potencjalnie mógłby uszko dzić te jej wychuchane roślinki. Czy to możliwe, by zakochał się w kobiecie, która wyżej od niego stawiała jakieś zielsko? - To co robimy? - zawołał, gdyż już zdążyła zniknąć wśród liści. - Ty nic nie musisz robić - odkrzyknęła. - Odpocznij sobie. Ja tylko sprawdzę, jak się czują moje nowe dzieci. - Dzieci? Poszedł za jej głosem i znalazł ją klęczącą na ziemi obok podłużnego korytka z sadzonkami. - To moje najmłodsze. - Jej głos aż drżał z podniecenia. - Czyż nie są cudowne? - No... tak, oczywiście... - To najpiękniejsza część mojej pracy - wy znała ze wzruszeniem. Znał ją i wiedział doskonale, że nie należy jej w żaden sposób zachęcać do kontynuowania tematu, bo ona może o pracy gadać w nieskoń czoność. Ale jak miał nie wyrazić zainteresowa nia, gdy jej oczy błyszczały i w ogóle zdawała się cała promieniować większą energią niż Słońce? - Producenci czekolady zawsze byli zaintere sowani krzyżowaniem odmian, robiono to od wieków, lecz celem było nieodmiennie osiąg nięcie lepszej jakości ziarna. Nikt nie próbował ingerować w samą naturę kakaowca. Orson pierw szy wpadł na ten pomysł. To wielkie odkrycie. - Mhm... Jego spojrzenie spoczęło na jej tyłeczku. Jeśli z powodu ciąży przytyła chociaż kilogram, nie było tego widać. Miała rozkoszny tyłeczek. Mały, zgrabniutki, w pewnym sensie... elegancki. Myśli za to budził nieeleganckie, bo facet natychmiast miał ochotę... - Nie nudzę cię, mam nadzieję? - Nie, skądże! - To świetnie. Znasz oczywiście teorię Darwi na, która mówi, że słabsi muszą wyginąć, a przeży wają tylko najsilniejsi. To dotyczy nie tylko świata zwierząt, ale również i roślin. Jednak nikt nie był zainteresowany uzyskaniem jak najsilniejszych i naj odporniej szych drzew, tylko takich, których ziarno dawałoby najsmaczniejszą czekoladę. - Dziadek też tak robił przez lata. - Wiem