Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

W każdym razie lwy w Prowincji były konserwatystami, o ile szło o zwyczaje i roszczenia terytorialne. Natomiast w Serengeti, przy tak wielkiej liczbie lwów i takim bogactwie zwierzyny, trudno było ustalić granice roszczeń. Opowiadano nam, że w okresie wędrówki zwierząt wiele lwów po prostu ciągnęło za stadami, gdyż łatwiej im przychodziło zabijać maruderów, niż polować zwykłym sposobem. Nam nie pozostawało nic innego jak stwierdzić, gdzie ulokowały się stada o bardziej ustalonych zwyczajach i roszczeniach, a potem przenieść lwiątka w inne strony. Następne dni spędziliśmy na przeczesywaniu okolicy, ale wysoka trawa uniemożliwiała znalezienie śladów. Zresztą w dolinie wałęsało się tyle lwów, że odróżnienie odcisków łap naszych lwiątek okazało się wprost niemożliwe. Raz zobaczyliśmy kozła antylopy impala wpatrzonego w krzak, za którym warowały trzy lwiątka, ale to nie były nasze. Nagle matka tych lwiątek zaczęła podkradać się do kozła, który uratował się tylko dzięki naszej interwencji. W powietrzu latało mnóstwo ptactwa i często sępy wskazywały nam drogę do padliny. Znacznie ładniejsze od sępów były jednak stada zielonych i pomarańczowych papużek falistych, które demonstrowały oszałamiająco kolorowe upierzenie. Trzeba powiedzieć, że nigdy w życiu nie widzieliśmy tylu lwów. Zaledwie minęliśmy siedzące na skale stado złożone z pięciu sztuk, już nieco dalej na pagórku zobaczyliśmy nowe, liczące aż siedem; choć przejechaliśmy obok nich o cztery metry, nie ruszyły się, tylko obejrzały 438 nas od stóp do głów. Jeszcze dalej natknęliśmy się na stado złożone z lwicy, dwóch malców, dwóch na pół dorosłych lwich młodzieńców, wreszcie dwóch wspaniałych samców. Tuż obok zaś dwa inne, dorosłe, podkradały się na pagórku do samotnie pasącej się topi; ponieważ było bardzo gorąco i lwy nie zdradzały szczególnego zapału, ofiara zdołała ujść cało. Później często ze zdziwieniem obserwowaliśmy po dwa dorosłe lwy trzymające się razem, ale powiedziano nam, że w Serengeti takie dwa samce nierzadko towarzyszą sobie przez wiele lat. Jak różne okazały się zwyczaje lwów w Serengeti w porównaniu z tym, co wiedzieliśmy o ich pobratymcach z Prowincji Północnej Granicy. Pojechaliśmy nad małe jeziorko zobaczyć flamingi. Zauważyliśmy młotogłowego bociana, jak szukał żeru na mieliźnie, tuż obok śpiącego ostrzegacza. Jaszczurka była dużym okazem, liczyła chyba sto dwadzieścia centymetrów. W naszych oczach jakiś szakal podszedł do ostrzegacza z tyłu — na pewno nie w dobrych zamiarach. Opowiadano nam o szakalach zjadających żmije afrykańskie i o tym, że lwy w okolicy Jeziora Rudolfa zabijają krokodyle, lecz ani George, ani ja nigdy nie widzieliśmy, żeby mięsożerne zwierzę zabijało i zjadało jakiegoś gada. Wydawało się, że ostrzegacz nie zauważa grożącego niebezpieczeństwa, gdy jednak szakal znalazł się tak blisko, że mógł go ugryźć, jeden ruch ogona sprawił, iż napastnik podskoczył w górę i zaraz uciekł. Ostrzegacz wrócił do drzemki, ale szakal nie dał się tak łatwo zniechęcić. Powtórzył atak, tym razem od przodu. Powitał go głośny syk, po czym napastnik odskoczył w trawę, gdzie z kolei spotkał się oko w oko z lwicą, której towarzyszyły dwa lwiątka — po jednym z każdego boku matki. To skłoniło szakala do tak szybkiego odwrotu, że omal się nie przewrócił. Lwica podeszła do wody i zaczęła pić, a na ten widok z kolei ostrzegacz uznał za stosowne zmykać, i to szybko. Cała ta scena nie robiła żadnego wrażenia na młotogłowym bocianie, który dalej pracowicie kuł dziobem, ignorując lwicę, szakala i ostrzegacza. 439 Gdy mijał szósty dzień nieobecności lwiątek, ogarnął nas niepokój. Oczekiwaliśmy, że staną się niezależne stopniowo, to zaś nagłe zniknięcie wydawało się nam nienaturalne. Zastanawialiśmy się, czy przypadkiem nie mają podobnego instynktu powrotu do domu jak koty