Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

W tym fartuchu przeszedł na salę operacyjną, gdzie włożył rękawiczki. Po przecięciu skóry i odsłonięciu brzegów ubytku kostnego zaczął nadawać im równe kształty. Nastąpił kulminacyjny punkt operacji, w którym ręce chi- rurga odgrywają większą rolę niż jego intelekt. Doktor Zą- bek wziął plastyczny materiał polimeryzujący i rozpoczął z niego modelować płytkę kostną, pasującą do wielkości ubytku w czaszce chorego. Materiał ten szybko twardniał, więc należało pracować intensywnie. Po wykonaniu plastyki chirurg wywiercił maleńkie otworki w czaszce i płytce pla- stycznej, które pozwalają “przyszyć" płytkę do czaszki, a więc połączyć żywą kość z martwym materiałem. W końcu zaszył tkankę podskórną i skórę. Aby wykonać te czynności, trzeba mieć ręce wirtuoza lub majsterkowicza. Po wykonaniu zabiegu okazało się, że płytka plastykowa nie została właściwie wymodelowana. Widać było na niej nierówności. Profesor Mazurowski był zmartwiony. W póź- niejszej rozmowie z pacjentem stwierdził: — Nie udało się wykonać operacji tak, jak zamierzaliśmy. — Czy budzi zastrzeżenia estetyczne? — spytał Rezmer. — Wynik nie jest idealny. 132 DAROWANE LATA — Czyli góra urodziła mysz?!... Tego nie można po prostu wetrzeć w ścianę i zapomnieć. Profesor milczał. — Ale czy płytka wykazuje przynajmniej trwałość? — Tak, jest twardsza od żelaza; wytrzyma nawet uderzenie bandziora z ulicy Brzeskiej. — To jest dla mnie najważniejsze — wyznał Rezmer. Po kilku tygodniach pobytu w szpitalu wyszedł do domu. Na szczęście organizm jego nie odrzucił sztucznej płytki. Był znów bezpieczny. Pod koniec sierpnia razem z żoną pojechał samochodem do Hagi. Opuszczali biedną, szarą i schamiałą Ojczyznę z radością. Odległość tysiąca dwustu kilometrów wytrzymał dobrze. Gdy dojechali do Wassenaar, nad Holandią świeciło słońce. Oddychali świeżym powietrzem znad Północnego Morza. Oaza luminarzy "••'* Rezmer znalazł się w unikatowej instytucji nauk społecz- nych NIAS, mieszczącej się na przedmieściach Hagi, w Wasse- naar. Uczeni z całego świata nadawali jej barwne i zagadkowe nazwy: oaza humanistów, świecki klasztor, perski ogród, raj dla pracoholików. W każdej z nich tkwiło zapewne ziarenko prawdy. Celem tego pozauniwersyteckiego instytutu było prowa- dzenie przez najwybitniejszych uczonych badań z dziedziny historii, ekonomii, psychologii, literatury, muzyki, malarstwa. Ktoś powiedział błyskotliwie — a nikt nie podejrzewał o to Rezmera — że w NIAS poszukuje się Genów Kultury. Nie 133 JÓZEF KOZIELECKI jest dziełem przypadku, że instytut ten powstał w Holandii. W kraju, w którym działał jeden z najwybitniejszych huma- nistów naszego milenium, Erazm z Rotterdamu, i w którym nauki o człowieku ciągle są doceniane przez rzesze ludzi. Corocznie instytut zapraszał do Holandii, którą Rezmer nazywał Tulipandią, wielu uczonych i ludzi sztuki z całego świata. Na ogół przez sito rygorystycznej selekcji przechodzili tylko luminarze, naukowcy o uznaniu międzynarodowym. Niezaprzeczalną zaletą NIAS była całkowita swoboda wy- boru tematu, metod badań, sposobu publikacji wyników. Nikt tu nie sprawdzał listy obecności. Nikt nie żądał okresowych sprawozdań. Twórcy instytutu zakładali, że elita humanistów posiada nieprzeciętne zdolności i wysoką motywację. Praktyka potwierdzała te oczekiwania. W doskonale urządzonych pra- cowniach światło paliło się nierzadko do późnej nocy. Praca była dla tych ludzi swoistym sposobem samorealizacji. Różnorodność tematów i problemów badawczych była ogromna. Pracownicy ślęczeli nad administracją publiczną, historią Indonezji, poezją rzymską czy muzyką średniowiecz- ną. Klaus Lenk z Niemiec zajmował się tak trudnym i nudnym tematem, jakim jest administracja i zarządzanie. Sformułował on teorię kartofli, teorię noszącą tak polską nazwę. Głosiła ona — w wielkim uproszczeniu — że jeśli postawiono na stole ziemniaki, to racjonalny człowiek powinien bez zwłoki zabrać się do ich jedzenia. Wtedy bowiem mają największą wartość odżywczą, są pachnące i smaczne