Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Oby dalej szło mi równie gładko... Ledwie to pomyślałam, obleciał mnie strach: zobaczyłam, że Giorgio idzie do kuchni. A jeśli przypadkiem zajrzy do kolejki...? Obiecałam sobie, że gdy tylko wróci z głównym daniem i nie narobi alarmu, wykonam następny ruch. Na szczęście nic nie zauważył. Widząc dymiącą górę homarów na kolosalnym półmisku, zrozumiałam dziwne zachowanie gospodyni: ugotować żywcem tyle tych nieszczęsnych skorupiaków! Mogło ją to rozstroić. – Uważaj, ten największy zaraz cię uszczypnie – zachichotał Richard, gdy Giorgio z pośpiechem prześliznął się za jego krzesłem. – Najdelikatniejsze mięsko ma odwłok, tylko trudno się do niego dobrać – zarechotał Bill Bellman, łypiąc bezczelnie na siedzącą naprzeciw blondynkę. – Na co się tak gapisz! – zdenerwowała się Beryl, wymierzając mu pod stołem tęgiego kopniaka. Odebrała go siedząca miedzy nimi Trish. – Au! – zawyła, chwytając się za nogę. – Nie daruję ci tego, wstrętna dziwko! Ależ rozpętało się piekło! Chciałam właśnie wywołać awanturę, aby pod tym pretekstem wyjść z pokoju, ale teraz byłam bez szans – nikt by na mnie nie zwrócił uwagi. – Ratunku! Ona mnie zabije! – piszczała Beryl, oganiając się przed Trish, która zamierzyła się na nią widelcem. – Siadaj, ty idiotko! – syknęła Eleanor. – Nie widzisz, jakie robisz z siebie widowisko? – No, no, dziewczyny! – wtrącił się Harley. – Dajcie spokój! – A czy ja robię coś złego? – zaświergotał Richard, gładząc Arniego po kolanie. – Nie dotykaj mnie, ty cioto! – huknął Arnie, zrywając się na równe nogi. – Zaraz go uspokoję – złowieszczo oświadczył Wilbur. Wstał z krzesła i zaczął podwijać rękawy. – Nie rób tego! – jęknęła blondynka. Uczepiła się jego ramienia, próbując zapobiec bójce. – To ci może zaszkodzić! Pamiętaj o swoim sercu! Teraz, pomyślałam. – Zamknijcie się wszyscy! – krzyknęłam na całe gardło, fingując atak histerii. Dobrze to zagrałam – w pokoju zrobiło się cicho. – Mam tego dosyć! – ciągnęłam łamiącym się głosem. – Co z was za ludzie! To nie kolacja, to jakiś koszmar! Nie zniosę tego ani chwili dłużej! Wychodzę! – Ależ kochanie... – wyjąkał przerażony Harley – nie możesz przecież... – A kto mi zabroni? Ty? – Chwyciłam leżącego przed sobą homara i cisnęłam nim w swego męża. – Do widzenia, Harley! Homar niestety chybił celu, lecz i tak narobił sporo zamieszania. Wylądował z trzaskiem pośrodku długiego stołu, sprawiedliwie ochlapując wszystkich sosem. Korzystając z ogólnego osłupienia, głośno trzasnęłam drzwiami i co sił w nogach pognałam do tablicy kontrolnej przy wejściu. Wcisnąwszy guzik „na dół”, zrzuciłam pantofle i w samych pończochach przebiegłam przez hol w stronę kuchni. Klatka ruszyła – dał się słyszeć równy szum silnika. Przystanąwszy na moment w holu, usłyszałam głośny gwar rozmów – szok minął, całe towarzystwo wybiegło z jadalni. – Patrzcie! – ktoś krzyknął. – Jest tam! Jedzie na dół kolejką! – Daleko nie zajedzie – dobiegł mnie głos Davida. – Jak tylko klatka się zatrzyma, wciągnę ją zaraz na górę. Nie zdąży nawet wysiąść. Co robi gospodyni? Siedziała skulona przy stole – wykończyły ją chyba te homary. Nawet nie podniosła głowy, gdy ostrożnie zamknęłam drzwi. Teraz do samochodu. Ręce trochę mi drżały, kiedy spróbowałam go uruchomić – nigdy nie jeździłam takim wozem. Za drugim podejściem silnik zaskoczył. Ściskając kurczowo kierownicę, wyjechałam z podwórza tak cicho, jak tylko to było możliwe. Masz na wszystko osiem minut, powtarzałam sobie, zmierzając w stronę wąwozu. Za osiem minut powróci kolejka i Harley zobaczy gumową kobietę Giorgia w takiej samej sukni jak moja... ROZDZIAŁ 19 Wynurzywszy się z rozpadliny, zobaczyłam, że świeci księżyc i że cała droga tonie w jego blasku. Agrafka była już blisko. Zwolniłam do minimum i ostatnie sto metrów przejechałam z nogą nad hamulcem. Każdy błąd mógł się tu skończyć fatalnie. Gdy ogląda się takie sceny w kinie czy telewizji, wszystko wydaje się proste. Wystarczy zatrzymać się nad przepaścią, wyskoczyć, zwalniając ręczny hamulec, i sprawa załatwiona – pochyłość i siła bezwładu dokonają reszty, sprawca zaś, stojąc z boku, może podziwiać efekty. Nie byłam na tyle naiwna, aby sądzić, że w praktyce okaże się to takie łatwe. Niepokoiło mnie zwłaszcza to wyskakiwanie. A jeśli zatną się drzwi albo nogi zapłaczą mi się w pasach? Mogłam też zahaczyć ubraniem o klamkę – i do widzenia! Wyobrażałam już sobie, jak ta śmiertelna pułapka wlecze mnie do przepaści... Widziałam wiele filmów, w których sprawcy takich katastrof, działający zazwyczaj z chęci zysku lub innych niecnych pobudek, sami tracili w nich życie, jakby za te niegodziwe plany dosięgła ich ręka losu. Nie wierzyłam w taką sprawiedliwość; kiedy ma się do czynienia z ludźmi pokroju Davida, można co najwyżej dojść do wniosku, że działa ona bardzo nieskutecznie, moje plany też w końcu nie były tak niegodziwe, żeby aż wzbudzać gniew bogów – po co jednak niepotrzebnie ryzykować? Wysiadłam z samochodu, odrzuciłam torbę w bezpieczne miejsce i uważając, by przypadkiem nie zahaczyć o coś swoją wieczorową suknią, zwolniłam ręczny hamulec. Odskoczywszy czym prędzej do tyłu, tak gwałtownie, że zaniosło mnie aż pod skałę, wstrzymałam oddech: teraz! Nic się nie stało – samochód nawet nie drgnął. Spróbowałam popchnąć go od tyłu – bez skutku; był za ciężki jak na moje siły. O co tu chodzi, do licha? Droga w tym miejscu opadała tak stromo, że powinien był ruszyć. Hamulec? Zwolniłam go przecież! Czyżby się zaciął? Już miałam sięgnąć do środka, kiedy coś szczęknęło i wóz z suchym chrzęstem opon zaczął się toczyć po żwirze. Teraz już nic go nie mogło zatrzymać, z każdą sekundą nabierał rozpędu. Widząc, jak znika za krawędzią skały, poczułam lekkie współczucie dla Giorgia. Wprawdzie był mimowolnym uczestnikiem spisku przeciwko mojej osobie, nie zrobił mi jednak nic złego, a ja mu zniszczyłam samochód! Huk eksplozji poderwał mnie z miejsca. Zerknąwszy za krawędź skalnego nawisu, ujrzałam płomienie buchające z wraka. Na szczęście ominął szosę i osiadł na przybrzeżnych skałach. Fale zaczynały już gasić jego płonące szczątki. Od strony domu dały się słyszeć głosy – tak szybko? Chwyciwszy torbę, puściłam się pędem ku bramie. W jej najbliższym sąsiedztwie upatrzyłam sobie kryjówkę – niewielkie zagłębienie w zboczu, przesłonięte gęstą kępą krzaków. Byłam tam już wcześniej, wiedziałam więc, że z drogi nie będę widoczna, sama natomiast będę mieć w polu widzenia cały jej końcowy fragment – od zakrętu aż do samej bramy. W kryjówce zrzuciłam suknię i ubrałam się w sportowe rzeczy zakupione w Santa Margherita