Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Ona powiedziała, że znajdziemy znak, który coś oznacza, zaraz za tym punktem. - Oznacza dla kogo? - spytałam. Lily spojrzała na mnie tępo. Widziałam łuszczącą się skórę na jej nosie. - Chodzi ci o jakiś znak, na przykład tęczę? Piorun? Napis na ścianie Mane...mane... tekel... Spojrzałyśmy na siebie i ta sama myśl przyszła nam do głowy. Lily włączyła latarkę, skierowała światło na urwisko, które było przed nami - i znalazła. Całą ścianę zajmowało ogromne malowidło. Przez równiny uciekały dzikie antylopy, a kolory były żywe nawet w sztucznym świetle. A między nimi, w samym środku, pędzący rydwan, a w nim kobieta cała w bieli. Długo stałyśmy przed malowidłem, wodząc latarką po tej niezwykłej panoramie i przyglądając się dokładnie każdej z wyrysowanych tam postaci. Ściana była wysoka i szeroka, zakrzywiona do wewnątrz niczym złamany łuk. W samym środku tego pędu przez pradawną równinę tkwił rydwan niebios w kształcie księżyca, z dwoma kołami o ośmiu szprychach, ciągnięty przez trójkę roztańczonych rumaków, których boki lśniły trzema kolorami: czerwienią, bielą i czernią. Na przodzie klęczał czarny człowiek z głową ibisa trzymający w rękach lejce, a rumaki mknęły nad niską roślinnością. Z tyłu powiewały dwie kręte wstążki, tworząc cyfrę osiem. W samym środku, górując nad postaciami człowieka i zwierząt, jak uosobienie zemsty, stała biała bogini. Ona jedna tkwiła bez ruchu, podczas gdy wszystko wokół niej poruszało się w szaleńczym pędzie. Stała tyłem do nas, z rozwianym włosem, znieruchomiała jak posąg. Ramiona miała uniesione, jakby chciała komuś zadać cios. Długa włócznia, którą trzymała w ręku, nie była wymierzona w uciekające bezładnie antylopy, lecz skierowana prosto w rozgwieżdżone niebo. Jej ciało miało kształt surowej, złożonej z dwóch trójkątów cyfry osiem, jakby wykutej z kamienia. - Odkąd tylko zobaczyłam go u Minnie, próbowałam skojarzyć sobie, co mi przypomina - ciągnęła. - 1 teraz już wiem. To starożytny topór o dwóch ostrzach, tak zwany labrys, w kształcie cyfry osiem. Używany był na Krecie przez starożytnych minojczyków. - A co to ma wspólnego z tym, że jesteśmy tutaj? - Widziałam go w książce o szachach, którą pokazywał mi Mordechaj. Najstarszy odnaleziony komplet szachowy odkryto w pałacu króla Minosa na Krecie, w miejscu, gdzie zbudowano słynny Labirynt, którego nazwa wywodzi się właśnie od tego świętego topora. Ów komplet szachowy pochodzi z drugiego tysiąclecia przed Chrystusem. Był wykonany ze złota, srebra i drogich kamieni, tak samo jak szachy z Montglane. A w samym środku szachownicy wyryty był labrys. - Tak samo jak na tkaninie, którą miała Minnie! - wykrzyknęłam. Lily kiwała głową, wymachując z podnieceniem latarką. - Zawsze myślałam, że szachy wynaleziono dopiero w szóstym albo siódmym wieku po Chrystusie - dodałam po chwili. - Wszyscy mówią, że pochodzą z Persji lub Indii. Czy to możliwe, że ten kreteński komplet jest taki stary? - Mordechaj pisał dużo o historii szachów - powiedziała Lily, oświetlając kobietę w bieli stojącą w rydwanie i mierzącą włócznią w niebo. - On uważa, że szachy są dziełem tego samego faceta, który zbudował Labirynt: rzeźbiarza Dedala... Teraz wszystkie elementy zaczęły mi się łączyć w jedną całość. Wzięłam od niej latarkę i raz jeszcze przebiegłam światłem po ścianie. - To jest właśnie to - powiedziała Lily, spoglądając z podziwem na malowidło. - Wiesz, co oznacza ten kształt, prawda? Podwójny trójkąt przypominający klepsydrę? - Przejechała strumieniem światła po ścianie, by wyraźniej zaznaczyć ów kształt. - Bogini księżyca - wyszeptałam. - Rytuał labiryntu...Jest ziemia zwana Kretą pośrodku ciemnego jak wino morza, piękna i bogata ziemia oblana wodą...” Wyspa, która, tak samo jak inne na Morzu Śródziemnym, została niegdyś zasiedlona przez Fenicjan. Ta kultura, podobnie jak fenicka, była kulturą labiryntu, kulturą otoczoną przez wodę, gdzie czczono księżyc. - Przyjrzałam się kształtom na ścianie. - Dlaczego ten topór był wyryty na szachownicy? - spytałam Lily, choć w głębi duszy znałam odpowiedź na to pytanie. - Co mówił Mordechaj? Choć byłam przygotowana na jej słowa, przebiegł mnie zimny dreszcz, taki sam jak wtedy, gdy zobaczyłam na ścianie ogromną, białą postać. - Tutaj chodzi o jedno - powiedziała cicho. - Żeby zabić króla. Ten święty topór służył do uśmiercania króla. Rytuał ów istniał w nie zmienionej formie od zarania dziejów. Gra w szachy była jedynie odtworzeniem tego czynu. Dlaczego wcześniej nie zdołałam tego pojąć? Kamei mówił, żebym czytała Koran, a Szarrif w dzień mojego przyjazdu do Algieru wspominał, jak istotny jest dzień moich urodzin w islamskim kalendarzu, który - jak większość jego odpowiedników - jest kalendarzem lunarnym, to znaczy opartym na cyklach księżyca. Wówczas jednak nie byłam w stanie znaleźć żadnego powiązania. Rytuał ów był dokładnie taki sam we wszystkich cywilizacjach uzależnionych od morza - a zatem od bogini księżyca, która kierowała przypływami i odpływami, na której rozkaz rzeki podnosiły się i opadały. Bogini domagającej się krwawej ofiary. Dla niej właśnie wybierano mężczyznę, który miał ją poślubić i zostać królem, lecz czas jego panowania wyznaczony był ściśle przez rytuał. Król sprawował rządy przez „Wielki Rok”, czyli osiem lat - tyle właśnie potrzebują kalendarze słoneczne i księżycowe, by dokonać pełnego przejścia, gdzie sto miesięcy księżycowych równa się ośmiu latom słonecznym. Pod koniec tego roku król był składany w ofierze, by ułagodzić boginię, a z nadejściem nowej fazy księżyca wybierano następnego króla. Ten rytuał śmierci i odrodzenia odprawiano zawsze wiosną, gdy słońce znajdowało się dokładnie między zodiakalnymi konstelacjami Byka i Bliźniąt, czyli - przekładając to na współczesne realia - czwartego kwietnia. To właśnie w tym dniu zabijano króla. Na tym polegał rytuał ku czci potrójnej bogini Kar, której imieniu oddawano hołd od Karkemisz do Carcassonne, od Kartaginy do Chartumu. W dolmenach Karnaku, w jaskiniach Karlsbadu i w Karelii, w łańcuchu Karpat - jej imię pobrzmiewa nawet dziś. Gdy tak stałam, przyglądając się w świetle latarki ogromnym postaciom wyrastającym przede mną na skalnej ścianie, przypomniały mi się nagle wszystkie nazwy wywodzące się z jej imienia. Dlaczego wcześniej nie przyszło mi to do głowy? Pojawiała się w takich słowach, jak karmin, kardynał, karnawał, karawan i karma - nie kończący się cykl inkarnacji, transformacji i zapomnienia. Ona była ucieleśnionym słowem, drganiem przeznaczenia napiętym jak kundalini w sercu samego życia - siłą tworzącą cały wszechświat. To była właśnie owa moc, którą uwalniały szachy z Montglane