Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Zastanawiał się, czy ominąć miasto, czy podejść doń. Jeśli mieszkańcy byli przyjaźnie nastawieni do obcych, wówczas może zyskałby ich pomoc - potrzebował nowej łodzi. Jeśli jednak byli to Mabdenowie, trzeba było liczyć się z wrogością. Sądził, że mogło to być miasto, ludu Rhaga-da-Kheta wzmiankowanego na jego mapach. Odruchowo sięgnął po torbę, lecz mapy przepadły wraz z łodzią i magnetytem. Rozpacz powróciła. Ominął miasto z daleka. Nie przeszedł jednak nawet mili, gdy dogoniła go dziwaczna jazda - wojownicy siedzący na cętkowanych bestiach o długich szyjach, z kręconymi rogami i wąsami jak u jaszczurki. Ich wrzecionowate łapy poruszały się dość szybko, toteż wkrótce Corum mógł dostrzec, że wojownicy również byli bardzo wysocy i niezwykle szczupli, z małymi, zaokrąglonymi głowami i kolistymi oczami. Nie byli to Mabdenowie, lecz nie przypominali również żadnej innej rasy, o której by słyszał. Zatrzymał się i czekał. Nie mógł zrobić nic innego, nie wiedząc, jakie jest nastawienie nadjeżdżających. Otoczyli go szybko, spoglądając nań z góry wielkimi, przenikliwymi oczami. Ich nosy i usta również były zaokrąglone, a wyraz twarzy przypominał nieustanne zdziwienie. - Olanja ko? - powiedział jeden, noszący dziwaczny płaszcz i kaptur z jaskrawymi piórami; w ręku miał maczugę zrobioną na kształt pazura gigantycznego ptaka. - Olanja ko, drajer? Używając Prostej Mowy Vadhaghów i Nhadraghów, która była podobna do języka Mabdenów, Corum odpowiedział: - Nie rozumiem waszego języka. Istota w płaszczu z piór przechyliła głowę na bok i zamknęła usta. Pozostali wojownicy, wszyscy ubrani i uzbrojeni podobnie, chociaż nie tak szykownie, zamruczeli między sobą. Corum pokazał mniej więcej na południe. - Przyszedłem stamtąd - przez morze. Teraz używał Średniej Mowy, którą mówili Vadhaghowie i Nhadraghowie, lecz nie Mabdenowie. Jeździec pochylił się naprzód, jakby dźwięk wydał mu się znajomy, lecz potem potrząsnął głową, nie rozumiejąc ni słowa. - Olanja ko? Corum też potrząsnął głową. Wojownik spojrzał z zakłopotaniem i podrapał się lekko po policzku. Corum nie wiedział, czy miało to coś oznaczać, a jeśli, to co. Przywódca wskazał na jednego z podwładnych. - Mor naffa! Wyznaczony zeskoczył ze swego wierzchowca i szerokim gestem wskazał Corumowi, żeby wspiął się na grzbiet długoszyjej bestii. Z pewnymi trudnościami zdołał Corum wdrapać się na wąskie siodło, czując się w nim strasznie niewygodnie. - Hoj! - Dowódca wskazał na swych wojowników i zawrócił oddział ku miastu. - Hoj, ala! Bestie pobiegły, zostawiając jednego z wojowników, który zwolnił miejsce w siodle dla Coruma. Miasto było otoczone wysokim murem ozdobionym geometrycznymi figurami. Wjechali przez wysoką, wąską bramę, minęli szereg ścian, zaplanowanych zapewne jako prosty labirynt, i podążyli szeroką aleją pełną kwitnących drzew ku pałacowi wznoszącemu się pośrodku miasta. Wszyscy zsiedli pod bramami pałacu, gdzie służący, równie wysocy i szczupli jak wojownicy, z takimi samymi zdziwionymi, krągłymi twarzami, przejęli wierzchowce. Corum został poprowadzony przez bramy, schodami w górę; ponad sto stopni dzieliło go od wewnętrznych pomieszczeń. Zdobienie ścian pałacu było mniej barwne niż na murach miasta. Przeważało złoto, biel i błękit. Rękodzieło było wprawdzie nieco barbarzyńskie, lecz wrażenie robiło wspaniałe i Corum podziwiał je bez reszty. Przeszli pokoje i dotarli na wewnętrzny dziedziniec, otoczony okrążającymi go ścieżkami spacerowymi, z fontanną pośrodku. Pod markizą stało duże krzesło z wysokim oparciem. Wykonane było ze złota, a zdobienia podkreślono rubinami. Wojownicy eskortujący Coruma zatrzymali się jak na komendę, i prawie natychmiast z głębi budynku pojawiła się istota wprawiająca w zdumienie wplecionymi we włosy piórami, zdobiącymi i tak bujną fryzurę. Szeroki płaszcz, również z wieloma wspaniałymi piórami i spódniczka ze złotej tkaniny dopełniały reszty. Zajęła miejsce na tronie. Był to władca miasta. Dowódca wojowników i monarcha porozmawiali krótko w swoim języku, podczas gdy Corum czekał cierpliwie, nie chcąc ryzykować jakiegokolwiek gestu, który mógłby zostać zinterpretowany jako wrogi. W końcu obaj skończyli. Monarcha odwrócił się do Coruma. Znał chyba kilka różnych języków, gdyż po paru próbach Corum dosłyszał, jak mówi z obcym akcentem, lecz zrozumiale: - Czy jesteś z rasy Mabdenów? Była to stara mowa Nhadraghów, której Corum uczył się w dzieciństwie. - Nie jestem - odpowiedział z wahaniem. - Lecz nie jesteś Nhedregh