Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Krzątający się na pokładzie marynarze niekiedy odrywali się od swoich obowiązków i patrzyli na rolników z rodzinami pracujących na polach. Widzieli przestronne wille o bielonych ścianach i wielkie prywatne domy kryte czerwoną i pomarańczową dachówką, niekiedy ustawione w połowie zbocza lub zwrócone ku wschodowi, z widokiem na ocean. Powoli stawały się widoczne nadbrzeżne drogi, wśród koni i wozów od czasu do czasu pojawiał się rydwan bogatego właściciela ziemskiego lub pałacowego urzędnika. Wkrótce po prawej stronie wyłonił się wielki port, a słońce, ogromne i krwistoczerwone, jak wypolerowana tarcza tytana zawieszona nad krawędzią świata, przecinało zasłonę chmur pasmami szkarłatu, odbijającymi się w ciemnych wodach, po których przesuwał się powoli frachtowiec. Kapitan rozkazał zwinąć żagiel, a wioślarzom wrócić na stanowiska. Wiosła miarowo wznosiły się i opadały w rytmie wyznaczanym przez bęben hortatora i statek ociężale zwrócił się dziobem ku brzegowi. Kapitan, stojąc na wysokim dziobie, podziwiał mury wznoszące się po obu stronach portu. Za każdym razem, kiedy widział te kolosalne fortyfikacje, wzbudzały w nim taki sam podziw. Z perspektywy wpływającego do portu statku tylko góra Atlas wydawała się potężniejsza. Już sam ogrom umocnień wystarczył, by uczynić stolicę miastem wyjątkowym, lecz mieszkańcy Atlantydy zawsze tworzyli rzeczy wielkie, których nikt nie mógł ani nie umiał skopiować. Zataczając nieprzerwany krąg wokół całego wewnętrznego miasta, owe mury z basztami wznosiły się lekko pochyło, co sprawiało, że wydawały się wyższe niż 12 metrów. Efekt ten dodatkowo wzmacniało użycie do budowy różnych rodzajów kamienia ułożonych w kolorowe pasy tym węższe, im bliżej korony murów. Czarna wulkaniczna skała sięgała od podstawy do mniej więcej połowy wysokości, następna warstwa, wysoka na 3 metry, była wzniesiona z białego pumeksu, nad nią zaś znajdowała się ostatnia, najwęższa warstwa czerwonego tufu. Oglądane z bliska fortyfikacje wydawały się sięgać samego nieba. Wysoka czarna warstwa ostro kontrastowała z lśniącymi płytami polerowanego brązu umieszczonymi na murach. Potężne wieże z blankami, obsadzone przez specjalne oddziały uzbrojone w łuki i włócznie, były rozmieszczone na odległość strzału z łuku, co pozwalało w razie potrzeby otoczyć całą stolicę nieprzerwaną zasłoną strzał. Dachy wież były wystarczająco rozległe, by pomieścić katapulty miotające na pokłady zbliżających się okrętów wroga, na długo przed ich przybiciem do brzegu, ćwierćtonowe kamienie, obciążone, płonące gąbki nasączone olejem lub wielkie kosze pełne jadowitych żmij. Gdyby jednak jakiemuś statkowi udało się dopłynąć, jego załoga zostałaby zmiażdżona przez skoncentrowany atak. Nieruchome oczy frachtowca wpatrywały się w tętniący życiem port, w którego dokach stały wynajęte triremy z północnego królestwa Mestor, słynącego już wtedy ze swojego kamiennego kręgu odmierzającego ruch słońca; w pękate statki handlowe z krajów Morza Wewnętrznego, na zachodzie niemal zamkniętego przez Słupy Heraklesa; luksusowy jacht z lśniąco białego cedru i brązu należący do posła niedawno podbitej Etrurii; skrzypiące przy nabrzeżach frachtowce noszące ślady długich i niebezpiecznych podróży do i z kopalń miedzi na Zewnętrznym Kontynencie; piękne, lecz groźnie wyglądające okręty wojenne Konfederacji, podobne do tych, które spotkali w drodze; statki przywożące muzyków ze sprzymierzonej Libii z ich dziwnymi instrumentami; kupców dostarczających pilnie strzeżonych ładunków barwionych tkanin, rzadkich perfum i wielkich piór, mieniących się w świetle słońca jak błękitny metal. Miasto ziemskich rozkoszy Na komendę wiosła uniosły się w górę i niewielki frachtowiec z Elasippos zgrabnie wpłynął do doku. Zręczne ręce chwyciły rzucone liny, końce belek wsparły się o drewnianą palisadę; dziób i rufa zostały przymocowane. Wolni od obowiązków marynarze wysiedli na ląd w poszukiwaniu rozrywki, lecz kapitan i pierwszy oficer zostali na statku, by nadzorować razem z dopiero co przybyłym pałacowym pisarzem, trzymającym pokrytą woskiem tabliczkę i stylus o srebrnej końcówce, rozładowywania cennych brązów. Zaraz za budynkami portowymi przebiegała szeroka, długa aleja przylegająca do potężnych murów miejskich z rozmieszczonymi w równych odstępach basztami. To właśnie w tym miejscu, wzdłuż pięknej alei, wystawiano, wymieniano, sprzedawano i kupowano towary z całej stolicy i większej części świata – mniej i bardziej cywilizowanego. Było to targowisko Atlasa, ekonomiczne serce imperium, tętniące życiem w dzień i w nocy