Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Żołnierz powiedział mu, ze słomiane dachy są tutaj bardzo popularne. Nazywano je strzechą i żołnierz zapewniał, że nie przepuszczają deszczu, chociaż Abdullah nie bardzo w to wierzył. Wkrótce Abdullah pogrążył się w marzeniu: że on i Kwiat Nocy mieszkają w domku ze słomianym dachem i różami oplatającymi drzwi. Urządził dla niej ogród, którego wszyscy zazdrościli na wiele kilometrów dookoła. Zaczął planować ogród. Niestety pod koniec poranka marzenia przerwał mu narastający deszcz. Północka nienawidziła deszczu. Poskarżyła się głośno do ucha Abdullaha. – Schowaj ją pod kaftan – poradził żołnierz. – Nie ja, wielbicielu zwierząt – odmówił Abdullah. – Ona mnie lubi nie bardziej, niż ja ją lubię. Niewątpliwie wykorzysta okazję, żeby mnie podrapać. Żołnierz podał Abdullahowi kapelusz ze Szkrabem, starannie nakrytym niezbyt czystą chustką do nosa, i wsadził Północkę pod własną kurtkę. Wędrowali przez następny kilometr. Deszcz lał już jak z cebra. Dżinn wywiesił wiotkie sine pasmo przez krawędź butelki. – Możesz coś zrobić z tą wodą, która na mnie kapie? Szkrab mówił to samo swoim cienkim, piskliwym głosikiem. Abdullah odgarnął mokre włosy z czoła i poczuł się bezradny. – Musimy znaleźć jakieś schronienie – oświadczył żołnierz. Na szczęście za najbliższym zakrętem znajdowała się gospoda. Z wdzięcznością i chlupotem wkroczyli do środka, gdzie Abdullah miał przyjemność przekonać się naocznie, że słomiany dach wcale nie przepuszcza deszczu. Żołnierz tonem, do którego Abdullah zaczynał już się przyzwyczajać, zażądał prywatnego gabinetu z kominkiem, żeby koty czuły się wygodnie, oraz posiłku na cztery osoby. Abdullah, również już z przyzwyczajenia, zastanawiał się, ile tym razem wyniesie rachunek, chociaż musiał przyznać, że ogień bardzo się przydał. Stał przed kominkiem i suszył ubranie, popijając piwo – w tej gospodzie smakowało, jakby pochodziło od wielbłąda chorego na nerki – i czekając najedzenie. Północka umyła kociaka do sucha, a potem siebie. Żołnierz wyciągnął do ognia parujące buty. Butelka z dżinnem stała na kominku i także lekko parowała. Nawet dżinn nie narzekał. Za oknem usłyszeli konie. Nic dziwnego, większość ludzi w Ingarii podróżowała konno, jeśli mogli sobie pozwolić. Nic dziwnego również, że jeźdźcy zatrzymali się przed gospodą. Oni też na pewno zmokli. Abdullah właśnie myślał, że powinien wczoraj twardo zażądać, żeby dżinn dostarczył koni zamiast łososia i mleka, kiedy usłyszał, że jeźdźcy wołają do oberżysty przez okno głównej izby. – Dwaj mężczyźni... strangijski żołnierz i ciemny facet w cudacznym ubraniu... poszukiwani za napad rabunkowy... widziałeś ich?! Zanim jeźdźcy skończyli wrzeszczeć, żołnierz stał już przy oknie, przyciśnięty plecami do ściany tak, że mógł wyjrzeć bokiem przez okno, będąc niewidoczny dla innych. I jakimś cudem miał już plecak w jednym ręku, a kapelusz w drugim. – Czterech – oznajmił. – Żandarmi, sądząc po mundurach. Abdullah tylko stał i gapił się przerażony, myśląc, że takie są skutki, kiedy ktoś wydziwia nad koszykami dla kotów, zamawia wodę do kąpieli i daje oberżystom powody, żeby go zapamiętali. I jeszcze żąda prywatnych gabinetów, dodał w duchu, słysząc z oddali przypochlebny głos oberżysty, mówiący, że tak, owszem, obaj poszukiwani są tutaj, w małym saloniku. Żołnierz podał kapelusz Abdullahowi. – Włóż tutaj Szkraba. Potem weź Północkę i przygotuj się, żeby wyskoczyć przez okno, jak tylko oni wejdą do gospody. Szkrab wybrał ten moment, żeby wyruszyć na zwiady pod dębową ławę. Abdullah zanurkował za nim. Kiedy wycofywał się na kolanach, z wyrywającym się kociakiem w ręku, usłyszał łomotanie buciorów wkraczających do głównej izby. Żołnierz odciągał okienną zasuwkę. Abdullah wsadził Szkraba do wyciągniętego kapelusza i rozejrzał się za Północką. Zobaczył butelkę z dżinnem grzejącą się na kominku, a Północką siedziała na wysokiej półce po drugiej stronie pokoju. Beznadziejna sytuacja. Buty tupały już znacznie bliżej saloniku. Żołnierz walił w okno, które nie dawało się otworzyć. Abdullah chwycił butelkę z dżinnem. – Chodź tu, Północko! – krzyknął i podbiegł do okna, gdzie zderzył się z żołnierzem, który właśnie się cofał. – Odsuń się – rozkazał żołnierz. – Zacięło się. Trzeba wyłamać. Abdullah zatoczył się w bok. Jednocześnie drzwi saloniku rozwarły się gwałtownie i trzech wielkich drabów w mundurach wpadło do pokoju. W tej samej chwili but żołnierza uderzył z hukiem o framugę okna. Rama pękła i żołnierz zaczął przełazić przez parapet. Trzej mundurowi wrzasnęli. Dwaj skoczyli do okna, a jeden rzucił się na Abdullaha. Abdullah przewrócił dębową ławę, żeby zablokować im drogę, po czym popędził do okna i bez zastanowienia wyskoczył na ulewny deszcz. Potem przypomniał sobie o Północce. Obejrzał się. Znowu zrobiła się ogromna, jeszcze większa niż poprzednio. Czaiła się pod oknem niczym wielki czarny cień, szczerząc groźne białe kły na trzech mężczyzn. Jeden przez drugiego cofali się do drzwi. Abdullah z wdzięcznością odwrócił się i pobiegł za swoim towarzyszem, zmykającym za róg gospody. Czwarty żandarm, który trzymał konie przed wejściem, rzucił się za nimi w pogoń, potem połapał się, że głupio zrobił, i pędem zawrócił do koni, które rozbiegły się na jego widok. Gnając za żołnierzem przez mokry kuchenny ogród, Abdullah słyszał krzyki wszystkich czterech żandarmów, kiedy próbowali złapać swoje konie. Żołnierz okazał się specjalistą od ucieczek. Znalazł drogę przez warzywny ogród do sadu, a stamtąd przez bramę na rozległe pole, nie marnując ani chwili. Po drugiej stronie pola w oddali ciemniał las zasnuty deszczem – oaza bezpieczeństwa. – Zabrałeś Północkę? – wysapał żołnierz, kiedy truchtem biegli po nasiąkniętej trawie. – Nie – wykrztusił Abdullah, zbyt zdyszany, żeby wyjaśniać. – Co?! – wykrzyknął żołnierz. Zatrzymał się i odwrócił. W tej samej chwili cztery konie, każdy z żandarmem w siodle, przeskoczyły przez żywopłot otaczający sad i wpadły na pole. Żołnierz zaklął paskudnie. Razem z Abdullahem puścili się pędem w stronę lasu. Zanim dotarli do pierwszych krzaków, jeźdźcy pokonali już ponad połowę odległości