Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Ostrożność naukowa w znaczeniu dobrym oznacza hamulce, które nas powstrzymują przed rzuceniem się naoślep za jakimś pociągającym pomysłem, o ile nie posiadamy do tego dostatecznie silnych podstaw w materiale dowodowym, źródłowym. W okresie, w którym wpływał na nas w jakiejś mierze intuicjonizm, może nawet w większym stopniu, niż w innych krajach, skoro myśmy się zdołali obywać przy tym prawie całkowicie bez myśli teoretyczno-metodycznej,—ogólna atmosfera, w jakiej żyliśmy, niebardzo sprzyjała takiemu rozumieniu cnoty 113 ostrożności, aby się zwrócić jeszcze silniej i zdecydowanie] ku źródłom i dowodom. Praktycznie zatem dość ogólnikowe zresztą nawoływania do „ostrożności", a także do unikania apodyktycz-ności i kategoryczności tez były pojmowane tak przez autorów tych pouczeń, jak i przez ich czytelników jako wezwanie do unikania śmielszych myśli oraz (conajmniej formalnie) stanowczych sądów. Autorowi, który powiada „może", rzadko można odpowiedzieć: nie, to być nie może! Z ostrożności zrobiła się „ostrożność", z dążenia do sądów pewnych właściwego każdej nauce zrobił się — że się tak wyrazimy — profóabilizm i jarmark ciekawych pomysłów, z należnego każdej metodzie naukowej kultu konsekwentnej myśli zrodziło się znieczulenie na brak konsekwencji. Może to wszystko wyradzało się już pod wpływem „kryzysu historii", ale to wydaje się nam pewnym, iż w osobie Gumplowicza należy nam podziwiać i pomysłowość i śmiałość myśli, a natomiast wszystkie jego wady usunąć na bok przez dążenie do pewności naukowej, niezadawa-lanie się już sądami możliwymi, przez unikanie niemetodycznego budowania hipotez na hipotezach, w ogóle zwrot ku dowodom źródłowym. Postać młodego Gumplowicza jest niepokojąco symptomatyczna. Jeden z pomysłów Gumplowicza o piastowaniu przez Zbigniewa po śmierci ojca godności pryncypackiej zdołał zapłodnić umysł Gródeckiego. Okazało się przez dalsze ćwierćwieku, iż nawet w rękach Gródeckiego pomysł ten jeszcze był dla nas zanadto śmiałym, chociaż przeciwstawić mu zdołano tylko i jedynie jakieś „może" 47. To nie jest dobrym postawieniem najbardziej zasadniczej sprawy stosunku do dowodów: albo jakiś sąd jest pewny lub prawdopodobny i wtedy wyklucza wszelkie 47 Tyć, Zbygniew, str. 7: „Wszystko to przedstawia się prościej, jeżeli pozostaniemy ściśle przy przekazie źródła(?). Gali ani słowem nie wspomina o zwierzchnictwie Zbygniewa, wyraźnie stwierdza w tej mierze brak decyzji ojca, a w r. 1106 każe powoływać się na prawno-pań-stwowe równouprawnienie obu braci". Otóż „przekazu źródła" nie ma, dowód ex silentio nie jest tutaj chyba dopuszczalny, a w każdym razie Tyć nie stara się go przeprowadzić, poza samym stwierdzeniem milczenia źródła, a powołanie się tym samym tchem na wskazówkę sięgającą już czasu po ukłatlzie z r. 1106 nie jest przekonywujące. 114 inne, albo też jest jedynie możliwy a wówczas już nie wyklucza żadnych innych sądów dopuszczonych jako też możliwe. Samo wprowadzenie do naszej literatury jednego ze śmielszych pytań już było równoznaczne z otwarciem drzwi i wpuszczeniem świeżego powietrza. Powstała pomiędzy tym uczuciem jakiegoś zwrotu i odnowienia a równoczesnym zawodem, że ani Gródecki ani też Tyć nie zdołali problemu pryncypatu Zbigniewa rozwiązać, jakieś poczucie napięcia, które zmuszało, popychało do szukania jakiejś drogi do rozwiązania przecież zagadnienia. Zastanawianie się nad tym problemem w zastępstwie bodaj całego już pokolenia wiodło coraz głębiej i dalej, od drobiazgów do coraz bardziej zasadniczych spraw, nad którymi stawało się coraz niebezpieczniej nawet tylko myśleć. Np. w takim zastanawianiu się nad kwestią zaleceń „ostrożności" nie trudno było zauważyć, iż niecnocie tej wcale nie hołdują nauki innych krajów, które nam mogłyby czasami służyć za wzory, a natomiast każda dobra praca niepolska miała jakiś inny od naszego stosunek do problemu pewności. Możemy zapewnić, iż wyciągnięcie z tych spostrzeżeń wniosków nie przychodziło wcale łatwo. Jakżeż zatem w końcu widzimy tę wielką dla nas polemikę? Obaj znakomici uczeni udają się do tekstu Kroniki po odpowiedź na swe pytania i obaj też w 'końcu nie znajdują w tekście takich odpowiedzi, jakich szukali. Wówczas też obaj zwracają się do metody rozumowania i budowania hipotezy na pewnych swoich hipotezach. Obaj, naprawdę świetni autorzy dopuszczają się takiego błędu właściwie dlatego, gdyż dla nich jakby praktycznie nie istniał problem niedomówień Gallowych. Jest dla nas wprost pewnikiem oczywistym, iż również i na tym terenie, jak i na wielu innych, Gali „prawdomówny" dopuszcza się grubych niedomówień. Ten grzech przeciw prawdomówności, jak wiadomo, starała się tuszować teoria prawdomówności, a zaczepiona próbuje się przedstawić jako dość nieokreśloną niewinność, która ani myśli wpływać na samą metodę badania. Tymczasem teraz chwytamy ją „in flagranti": ona zamyka nam jsczy^na oczywistenleHbniowierifa, a nawet tam, gdzie już się z największym trudem zgodzi na ten fakt tekstowy, to, gonaj mniej staje na drodze próbie szukania jakiegoś 115 wyjścia w sposób właściwy z trudności. Wówczas woli chociaż by taką metodę skrytek