Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Aódz za[ pBynBa, gnana przez mgBy jak szalona nie wiadomo dokd i nie wiadomo po co...  Chana, chana!  rozpaczliwie rozbrzmiewaBo we mgle.  Chana, chana! TrwaBo to dosy dBugo. Ale wio[larze stopniowo zaczli traci siBy, stopniowo prdko[ malaBa i wreszcie opu[cili wiosBa, gBo[no oddychajc, walczc z duszno[ci. MyBgun nie podnosiB gBowy. Wtedy nastpiBo gorzkie otrzezwienie. Nie wyprzedzili mgBy, nie wydostali si poza jej granice, wszystko zostaBo po dawnemu: martwa fala, caBkowita niepewno[, gsta, nieprzenikniona mgBa. Tylko Bódz jeszcze pewien czas pBynBa i koBysaBa si siB rozpdu... Po co to byBo? Na co? Co zyskaliby, gdyby stali na miejscu? Tak|e nic. Ka|dy chyba my[laB tak samo. Wtedy Organ przemówiB:  Teraz posBuchajcie, co powiem.  WymawiaB sBowa bez po[piechu, chyba oszczdzajc siBy  przecie| ju| drugi dzieD nic nie piB i nie jadB.  Mo|liwe  rozumowaB  |e mgBa potrwa jeszcze wiele dni. Zdarzaj si 88 takie lata. Zdarzaj si takie wypadki. Sami wiecie. Siedem, osiem albo nawet dziesi dni mgBy zalegaj nad morzem jak zaraza nad ziemi, jak choroba, która nie minie, póki nie nadejdzie pora. A kiedy ta pora nadejdzie, tego nikt nie wie. Je[li wic teraz mgBa jest wBa[nie taka, to ci|ka nasza dola. ZostaBo ju| bardzo maBo ryb, zreszt na có| nam one, kiedy nie mamy wody. A caBa nasza woda, o tu!  PotrzsnB beczuBk, wody zostaBo ju| tyle co nic. PluskaBa gdzie[ na samym dnie. Nikt nic nie mówiB. Starzec zamilkB. Wszyscy rozumieli, co chciaB powiedzie: wod mo|na pi tylko raz dziennie, tyle, co na dnie czerpaka, |eby dBu|ej wytrwa, je[li si uda, pokona, przeczeka klsk mgBy. A kiedy morze si odsBoni, wzejd gwiazdy albo wyjrzy sBoDce  wtedy bdzie ju| co[ wida i mo|e uda si nawet dobrn do ldu. Tak, wBa[nie tak to wygldaBo. Nie mogBo by innego wyj[cia. Ale Batwo powiedzie: wytrwajcie, tylko |e to, co rozum czBowieka zaaprobuje, wcale nie zawsze zaaprobuje jego ciaBo. Teraz tym cierpicym ludziom chciaBo si pi, natychmiast, i nie tyle wody, co na dnie czerpaka, ale du|o, bardzo du|o wody. Organ rozumiaB, |e sytuacja jest beznadziejna, i jemu wBa[nie byBo najci|ej. Starzec marniaB w oczach, wprost usychaB. Jego pobru|d|ona, caBa w faBdach i zmarszczkach ciemnobrzowa twarz stawaBa si z ka|d godzin coraz ciemniejsza i coraz bardziej su- 89 rowa, napitnowana gBbokim bólem