Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
W czwartym kącie zaś pijany gazda wadził się z dużym, kaflowym piecem. Coś mu przygrażał, bełkotał, tłukł go pięścią, wymyślał i raz po raz zataczał się. Wtedy spadał mu z głowy kapelusz. Długo się mozolił, zanim go zdołał podnieść i wsadzić na głowę. To wszystko było bardzo ciekawe, lecz lekko się już niecierpliwiłem, bo wyczuwałem głód. Julka też już była głodna. Gaździna przyniosła nam na talerzu mięso, na drugim chleb. Mięso było ogromnie dobre, tylko że było w nim dużo kosteczek. — To kura! — rzekła i patrzyła z zadowoleniem, jak ogryzamy ową kurę. Kura była tłusta i nareszcie, po raz pierwszy w życiu, kapał mi tłuszcz z brody. Julce też. A gdy na talerzu zostały już tylko kosteczki do czysta ob jedzone, przyniosła nam kilka kołaczy i herbatę w dużych fajansowych garnuszkach. W herbacie był rum. Kołacze były różne: z makiem, ze słodką kapustą, z serem i powidłami. W miarę popijania herbaty zaczęło mi się lekko kręcić w głowie. Przysiadł do nas tamten stary gazda w mundurze austriackiego weterana. Był już pijany i język sta- 37 wał mu kołkiem w gębie. Postawił na stole przed nami butelkę jakiegoś likieru i cztery kieliszki. — Czy wy wiecie, dziecka... że jo był pod Werona z feldmarszałkiem Radetzkym? — zaczął. — Nie wiecie! To jo wóm powiem... że jo proł Talianów, aż się kurzyło... — A mój starzyk proł Austriaków pod Solferino, aż się kurzyło! — rzekła na to Julka. — A... a... po jakiemu? Przeca twój starzyk był chyba Żydem... — TalianemL. — Talianem! — wrzasnął rozanielony weteran. — Hrom bije do Wenedyktu, to napijmy się!... — i nalał trzęsącą ręką tamtego likieru do kieliszków, sobie, nam i gaździnie. — No pijcie, dziecka... — zachęcał nas. Wypiliśmy. Likier był słodki, lepki i dobry. Weteran wciąż coś bełkotał o Radetzkym i o Weronie, lecz myśmy już nie słuchali, tylko sami nalewaliśmy sobie likier do kieliszków i ssaliśmy go przez zaciśnięte usta. Świat naokoło nas różowiał. Gwar weselników jakby się oddalał. Izdebka z modlącą się babcią, ze śliczną dziewczyną o bujnych piersiach, rozpierających jej żywotek *, ze skamlącym obok niej wymoczkiem, z pijanym starym gazdą, który już przestał się kłócić z piecem i usiadł pod nim na podłodze, i z tamtą kobietą, co wymiotowała do nocnika, a teraz usnęła z głową wspartą na stole —? wszystko zaczynało powoli kołysać się, kołysać... Patrzyłem zdumiony na to dziwne zjawisko. Cała izdebka kołysze się, nawet zakopcona lampa pod powałą dwoi mi się i kołysze szeroko. Julka miała dziwne oczy, jakby zamglone, i bez * Żywotek — gorset. 38 przerwy i bez powodu chichotała. I ona także wychylała kieliszek za kieliszkiem, a raczej je wysysała. Potem izdebka już się nie kołysała, tylko zaczęła się zabawnie kręcić z dalekim szumem, a potem jeszcze głowa stawała mi się dziwnie ciężka i gdy się nachyliłem z ławy, by podnieść strącony kieliszek, zwaliłem się na podłogę. Ktoś mnie wtedy wziął na ręce. Głowa mi leciała do tyłu. I ten ktoś wynosił mnie z izdebki. Zauważyłem tyle jeszcze, że na powale było aż czarno od much, które tam poszły spać. I że ktoś inny niesie Julkę w ramionach, ona zaś chichocze i wierzga nogami. Potem już nie wiedziałem, co się ze mną działo. Leciałem w jakąś szumiącą, czarną studnię. Zbudziły mnie dzwony i słońce. Dzwony były srebrne i złote, a słońce było tylko złote. Słońce przełaziło przez szpary w jakichś drzwiach i łaskotało mnie w powieki. Otworzyłem oczy i zdumiałem się bardzo. Ujrzałem, że leżę w stodole na sianie, obok mnie Julka mocno przytulona i obejmująca mnie za szyję, a naokoło chrapali i świstali przez nos weselnicy, drużbowie, drużki, chłopi. Jedni na wpół rozebrani, inni w rozchełstanych koszulach. Drużki leżały obok drużbów, prawie wszyscy spleceni ramionami, tuż obok mnie spała na wznak tamta śliczna dziewczyna, a przy niej wymoczek. Dziewczyna miała włosy wzburzone, jasne, jakby przesłonecznione, żywotek rozpięty z odsłoniętymi piersiami. A wymoczek przywarł do niej i kudłatą głowę złożył na jej piersiach. Usta miał otwarte. Ślina z nich ciekła na lewą pierś dziewczyny. Spali oboje jakby ogromnie znużeni. Zbudziłem Julkę. Dziewczyna przetarła oczy, usiadła i rozejrzała się po stodole. 39 — Jesteśmy w niebie? — zapytała sennie. — Jesteśmy w stodole... — rzekłem. — A mnie się wydawało... — szepnęła z żalem. Pomogłem jej wstać. Wyszliśmy ostrożnie, by nie nadepnąć na chrapiących, świszczących, rozwalonych weselników, omijaliśmy śpiące dziewczyny z wysoko odkrytymi nogami, przeszliśmy przez sporą kałużę wymiotów, pchnęliśmy drzwi stodoły, stanęliśmy w słońcu. Dzwony dzwoniły. — Czemu dzwonią? — zapytała Julka. — Do kościoła zwołują. Dzisiaj niedziela... Ująłem dziewczynę za rękę i ruszyliśmy w powrotną drogę. Dzwony wciąż dzwoniły, a słońce było jasne, złote, ciepłe i łaskawe. My zaś byliśmy smutni. O pijanym Gągorze i o innych dziwnych rzeczach W ożrałego Gągora wyrżnął hrom! Z taką przerażającą wieścią przybiegła pobożna Chromiczka i zaczęła ją roznosić po Żabkowie. Znaczyło to tyle, że w pijanego Gągora wyrżnął piorun. Schodziły się baby i dzieci, chłopi i syncy, słuchali zdumieni i kiwali głowami. A że wszyscy ludzie wszystko wiedzą, więc w mig się rozniosło jak to było. Otóż ten pijany Gągor, obwieszony różańcami i szkaplerzami, urągał haniebnie Panu Bogu, a Pan Bóg skarał go za to piorunem. Teraz Gągor ma za swoje