Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
I zaczęłam ich wyzywać, obrażać. W pewnej chwili, kiedy próbowali mnie uspokoić, zdałam sobie sprawę, że Francois nie ma już przy mnie. Pomyślałam, że go ukryli przede mną, że zamknęli go w jakimś pokoju na klucz. Zaczęłam krzyczeć. Tak głośno, że zbiegli się wszyscy: dzieci Franki, Aldo, trzej pracownicy. Pytali siebie nawzajem, ale nikt z nich nie widział Francois. Zaniepokojeni, wyszli z gospodarstwa, wołając go, a ja zostałam sama i płakałam. W pewnej chwili usłyszałam głos: „Livia, jestem tutaj”. To był on. Ukrył się gdzieś w domu, gdy tamci szukali go na zewnątrz. Sam widzisz, jaki on jest. Sprytny i niesamowicie inteligentny. Ponownie wybuchnęła płaczem. Nazbyt długo tłumiła go w sobie. - Odpocznij. Połóż się na chwilę. Potem opowiesz mi resztę - powiedział Montalbano, który nie mógł wytrzymać cierpienia Livii. Z trudem powstrzymywał się, żeby jej nie objąć. Czuł jednak, że byłby to fałszywy ruch. - Ale ja wyjeżdżam - powiedziała Livia. - Mam samolot z Palermo o drugiej. - Odwiozę cię. - Nie, umówiłam się już z Mimi. Przyjedzie tu po mnie za godzinę. „Kiedy tylko Mimi zjawi się w komisariacie - pomyślał komisarz - dostanie wpierdol, że aż miło”. - To on mnie przekonał, żebym się z tobą spotkała. Chciałam wyjechać już wczoraj. Wychodziło więc na to, że musi mu wręcz podziękować. - Nie chciałaś się ze mną widzieć? - Postaraj się zrozumieć, Salvo. Muszę pobyć sama ze sobą, zebrać myśli, wyciągnąć jakieś wnioski. To wszystko było potworne. Komisarza ogarnęła ciekawość. - A więc powiedz, co wydarzyło się potem. - Kiedy go zobaczyłam w tym pokoju, odruchowo chciałam do niego podejść. Odsunął się ode mnie. Montalbano przypomniał sobie scenę, którą sam przeżył przed kilkoma dniami. - Spojrzał mi prosto w oczy i powiedział: „Kocham cię, ale nie opuszczę tego domu ani moich braci”. Skamieniałam, zmroziło mnie. A on mówił dalej: „Jeśli mnie zabierzesz, ucieknę i już mnie więcej nie zobaczysz”. I wybiegł z domu, wołając: „Jestem tutaj, jestem tutaj!” Zakręciło mi się w głowie. Ocknęłam się, leżąc na łóżku. Franca siedziała przy mnie. Mój Boże, jak okrutne potrafią być dzieci! „A to, co myśmy chcieli mu zrobić, nie było okrutne?” - spytał sam siebie Montalbano. - Byłam osłabiona, próbowałam się podnieść, ale znowu zemdlałam. Franca nie chciała mnie puścić, wezwała lekarza, wciąż przy mnie była. Nocowałam u nich. Ale nie spałam. Przez całą noc siedziałam na krześle przy oknie. Rano przyjechał Mimi, wezwała go siostra. Mimi był jak brat. Zadbał o to, żebym nie spotkała się już z Francois, wywiózł mnie, zwiedziliśmy razem pół Sycylii. Przekonał mnie, żebym przyjechała do ciebie choć na godzinę. „Musicie ze sobą porozmawiać, wyjaśnić to sobie”, powtarzał. Wczoraj wieczorem dotarliśmy do Montelusy, zostawił mnie w „Albergo della Valle”. Dziś rano przyjechał po mnie i przywiózł do ciebie. Moja walizka jest w jego samochodzie. - Myślę, że nie trzeba tu wiele wyjaśniać - powiedział Montalbano. Wyjaśnienia byłyby możliwe tylko wtedy, gdyby Livia, rozumiejąc, jak bardzo się myliła, znalazła choć jedno słowo zrozumienia dla jego uczuć. Może myślała, że on, Salvo, nic nie czuł, widząc, że Francois jest dla nich na zawsze stracony? Livia nie umiała się jednak otworzyć, była zasklepiona w swoim bólu, widziała tylko własną, egoistyczną rozpacz. A on? Czy ich związek nie był zbudowany na miłości? Owszem, na seksie również, lecz przede wszystkim na wzajemnym zrozumieniu, które niekiedy przybierało charakter wspólnictwa. Jedno niepotrzebnie wypowiedziane słowo mogłoby w tej chwili otworzyć jątrzącą się ranę. Montalbano przełknął swój żal. - Co masz zamiar zrobić? - spytał. - Dla... chłopca? - Nie mogła już nawet wymawiać imienia Francois. - Tak. - Nie będę się sprzeciwiała. Szybko wstała, pobiegła w kierunku morza, wydając z siebie cichy, bolesny jęk, jak śmiertelnie zranione zwierzę. W końcu nie dała rady, upadła twarzą na piasek. Montalbano wziął ją na ręce, zaniósł do domu, położył na łóżku i wilgotnym ręcznikiem, delikatnie, otarł piasek z jej twarzy. Kiedy usłyszał klakson, pomógł Livii wstać, poprawił na niej ubranie. Poddawała się wszystkiemu, była zupełnie bierna. Objął ją w talii, wyprowadził na zewnątrz. Mimi wysiadł z samochodu; wiedział, że gdyby zbyt blisko podszedł do przełożonego, ten mógłby go co najmniej ugryźć. Cały czas patrzył nieruchomo przed siebie, unikając wzroku komisarza. Zanim Livia wsiadła do samochodu, lekko odwróciła głowę i pocałowała Montalbana w policzek. Komisarz wszedł do domu, potem wprost do łazienki, stanął w ubraniu pod prysznicem i z całą mocą przekręcił kran. Następnie połknął dwa proszki nasenne, których nie brał nigdy, popił je szklanką whisky i rzucił się na łóżko, oczekując, że nieuchronny cios pogrąży go we śnie. Obudził się o piątej po południu, trochę bolała go głowa i miał zgagę. - Czy jest Augello? - spytał, wchodząc do komisariatu. Mimi wszedł do gabinetu i ostrożnie zamknął za sobą drzwi. Wyglądało na to, że Montalbano już pogodził się z losem. - Ale jeśli swoim zwyczajem masz mnie opieprzać na całe gardło - powiedział Mimi - to może lepiej, żebyśmy wyszli z komisariatu. Komisarz wstał z fotela, podszedł do niego, stanął z nim twarzą w twarz, położył mu dłoń na karku. - Jesteś prawdziwym przyjacielem, Mimi. Ale radzę ci wyjść natychmiast z tego pokoju. Czuję, że zaraz dam ci w łeb. - Komisarz? Dzwoni pani Clementina Vasile Cozzo. Mam łączyć? - Kto mówi? To nie mógł być Catarella. - Jak to kto mówi? Ja. - Ale jak ty się, kurwa, nazywasz? - Catarella, komisarzu! Osobiście we własnej osobie! Ufff! Błyskawiczne poszukiwanie tożsamości przywróciło do życia dawnego Catarellę, tłumiąc tamtego drugiego, w którego nieuchronnie zmieniały go komputery. - Komisarzu! Co się dzieje? Całkiem zniknął pan z oczu. - Proszę mi wierzyć, to były dni... - Wybaczone